Czy to, co wymyślono w Platformie jako przeciwwagę dla ofensywy opozycji
przyniesie jakiś rezultat nie wiem. Myślę, że podobne wątpliwości mają
sztabowcy partii rządzącej. A nawet więcej. Oni chyba nie wierzą w to, że
benefisy kolejnych ministrów są w stanie odwrócić fatalną tendencję i
przywrócić ich partii przychylność narodu.
Świadczy o tym najnowszy pomysł PO. W zasadzie powiedzieć o nim nowy to
przesada. Tak naprawdę jest to trochę „odgrzewany kotlet”. Jak podają media
Tusk ma zamiar „być wszędzie”. Brzmi to dość enigmatycznie ale Premier
zapowiada, że „w kilku miejscach na pewno zagości jeszcze przed Świętami”. Gdybym
był złośliwy zapytałbym przed którymi. Ale nie jestem. Tak jak nie jestem
pewien, czy „bycie wszędzie” będące kopią „Tuskobusu” z ostatnich wyborów jest
trafionym pomysłem.
Jak wiadomo obecna ekipa sprzedaje się nam jako kolektyw ludzi, którzy są
tak zarobieni, że tylko dziwić się należy, że nie dopadło ich jeszcze masowe
karosi, przypadłość dotykająca najczęściej przepracowujących się Japończyków. Trudno
z tym „zarobieniem” pożenić jakieś tam tourne po kraju po to, by słupki sondażowe
partii rządzącej „odrobiły stratę” do słupków opozycji. Nie wygląda to zbyt
odpowiedzialnie.
Poza tym to już nie ta sama Polska co wtedy, gdy Tomek Karolak robił za „twarz
władzy”. Jakoś nie wydaje mi się, że teraz by się zgodził. Więcej. Nie wydaje
mi się by ktokolwiek, dla kogo twarz jest kapitałem, z którego ma na życie, zaryzykował
oddanie jej jakiemuś „tuskobusowi”. Teraz to już gra nie warta świeczki. To już
też nie ta sama Polska, w której na drodze Tuska stanął jeden jedyny „paprykarz”
pytający jak żyć. Teraz to pytanie może usłyszeć wszędzie tam, gdzie „zagości
jeszcze przed Świętami”. A to nie będzie zbyt medialne. Nie jest też już tak
medialny sam Tusk. Czy jest dobrym pomysłem pokazywać ludowi, że ten
dotychczasowy „fajter”, „zjadający” przeciwników z kopytami jednym kęsem zmienił
się w zmęczonego i przestraszonego starszego pana. Sprawiającego wrażenie, że
sam już nie za bardzo wierzy w to, co mówi. Albo mówi bo tak mu ktoś tam każe.
Wszystko zdaje się wskazywać, że Premier drugi raz doi tego samego
autobusu wkraczać nie powinien. Ale co ma robić? No co?
Myślę, że może nie mieć wyjścia. Wczoraj na chwilę zatrzymałem się na
jednej z konferencji prasowych, na której ministrowie mieli wprowadzać w szczegóły
tego, co tak ogólnie wycenił na 800 miliardów Premier. Niby miałem szczęście bo
trafiłem na najlepszego zdaniem sympatyków i oponentów obecnej ekipy ministra w
rządzie Tuska. Pani Minister Bieńkowska niezbyt długo a ja niewiele z tego
wyniosłem. Choć przecież aż taki głupi nie jestem. Taka „średnia krajowa”. Dokładnie
taka miała być wszak przez najlepszego ministra przekonana.
Jak mało wiary pokłada się dość powszechnie w tych „konkretach”, za które
odpowiadają poszczególni ministrowie, świadczy choćby to, że ślady dzisiejszej
konferencji ministrów Szumilas i Kosiniaka- Kamysza z trudem można się było
dogrzebać w mediach. W „najbardziej zaprzyjaźnionej stacji” zasłużyła ledwie
kilka minut.
Tak więc to nie program a urok osobisty Donalda Tuska jest ostatnia
nadzieją tej ekipy. Nie jakaś tam superkompetentna i przesz wszystkich
szanowana minister Bieńkowska a szczery uśmiech Pierwszego Piłkarza
Rzeczypospolitej zza szyby autobusu. Zatem nie jest ważne, że to już było.
Ważne, że nic innego już do głowy nie przychodzi.
Ruszaj więc w Polskę z rykiem motoru „ostatnia desko ratunku”. Tuskobusie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz