wtorek, 30 października 2012

Ja, „Rzepa”, Szeląg i fakty



To nie megalomania, że zaczynam od siebie. Na skromne auto da fe powinni zdecydować się prawie wszyscy, którzy dali się ponieść fałszywej fali z dzisiejszego ranka. Oczywiście, dałem się ponieść nie mniej niż inni. Choć może nie tak znowu bardzo. W końcu nikogo nie wieszałem, nie wsadzałem za kraty ani nawet nie obalałem. Z drugiej zaś strony nie wymyślałem też należącej do BOR-owców broni co strzela trotylem ani Smoleńska prątkującego trotylem Luftwaffe czy tam Armii Czerwonej. Tyle chociaż mego.
Swoje wyznanie win opublikowała już „Rzeczpospolita”. Przyznam szczerze, że w sposób zaskakujący. Z mizerną siłą przekazu ale rekompensując to szybkością. Podejrzaną wręcz jak na istniejącą przecież potrzebę ponownej, szczegółowej weryfikacji zebranego materiału. Sądziłem raczej, że odkopnie się jutro sprzedając przy okazji cały nakład drugiego dnia z rzędu.
Może na jutro zostawiła sobie rozprawę nie z prokuraturą ale z Gmyzem. Bo za kompromitację, której równej nie byłoby łatwo znaleźć w najnowszej historii naszych mediów jakaś kara być musi. Chyba, że ten ma jednak coś jeszcze za pazuchą. Mieć powinien bez wątpienia honorową legitymację Platformy Obywatelskiej w złotej oprawie. Nie wiem czy aspirował ale zapracował.
Ale nie jest tak, że w tym starciu górą jest Prokuratura Wojskowa. Nie jest głównie za sprawą pułkownika Szeląga, który pozwolił sobie wejść w nie swoje buty. Bo akurat to nie jego rolą jest uspokajać opinię publiczną. Tym bardziej, że powodów nie miał żadnych. Bo tak, jak „Rzeczpospolita” nie miała chyba podstaw by niepokoić społeczeństwo (a przecież mocno zaniepokoiła) tak on nie miał i nie ma podstaw by je uspokajać. Bo w końcu wie on tyle co i „Rzepa”. Tylko między nimi jest drobna różnica oceny szklanki napełnionej do połowy.
Jak bardzo można tę „szklankę” różni postrzegać pokazali panowie Kaczyński i Tusk. Ten pierwszy mocno zatrząsł (być może nawet ją zburzył) tak misternie budowaną od miesięcy konstrukcją, po której miał się ze swą partią wspiąć do władzy. Ten drugi musiał mocno przestraszyć się całej sytuacji skoro nie był w stanie powstrzymać się przed idiotycznym bo trudnym do zinterpretowania stwierdzeniem iż „nie sposób ułożyć sobie życie w jednym państwie z osobami takimi jak Jarosław Kaczyński.”
W dalekim tle całej sprawy, którą zdominowały dość groteskowe działania groteskowo prezentujących się głównych aktorów pozostają fakty. Choć bez wątpienia to one grać powinny główne role.
Tym bardziej że są naprawdę ciekawe.
Faktem jest, że z jakiegoś powodu w dwa lata po smoleńskiej tragedii prokuratorzy zdecydowali się na eskapadę grupy fachowców  w tym pirotechników. Wróble ćwierkają, że było to wynikiem badań związanych z pierwszymi ekshumacjami.
Faktem jest, że coś ze Smoleńska przywieźli a więc znaleźli tam coś, co ich zaintrygowało. To jest o tyle ciekawe, że przecież wcześniej ich poprzednicy nic takiego nie znaleźli. Tu taka dygresja, że zbieżność znalezisk ze Smoleńska i z ciał wyklucza późniejsze pojawienie się tego „czegoś”. W końcu ciała ze Smoleńska trafiły do Moskwy już 11 kwietnia.
Faktem jest dość dziwna reakcja po tej stronie, która, jak twierdzi Tusk, „prowadzi badania nad każdym elementem katastrofy”. Okazało się, ze może i prowadzi ale wątpić można czy faktycznie nad każdym. „O ile mi wiadomo, to w ogóle nie badano wraku, a jeżeli badano, to zbyt pobieżnie, bo nie wykryto żadnych śladów materiałów wybuchowych. Jak mówił, […] wydał polecenie zbadania wraku wojskowemu inżynierowi. Ten odmówił badania.”** stwierdził jeden z tych, którzy tymi „każdymi elementami” powinni się faktycznie zająć.
Konkludując dano nie było tak gorącego dnia w naszej polityce. Ale nie tylko w polityce. Widząc reakcje ludzi, którzy nigdy nie dawali znaku choćby i najmniejszego zainteresowania polityką przyznać trzeba, że to było trzęsienie.
Z jakim skutkiem zatrząsł Polską pan Cezary Gryz to się zobaczy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz