To nie megalomania, że zaczynam od siebie. Na skromne auto da fe powinni
zdecydować się prawie wszyscy, którzy dali się ponieść fałszywej fali z dzisiejszego
ranka. Oczywiście, dałem się ponieść nie mniej niż inni. Choć może nie tak
znowu bardzo. W końcu nikogo nie wieszałem, nie wsadzałem za kraty ani nawet
nie obalałem. Z drugiej zaś strony nie wymyślałem też należącej do BOR-owców broni
co strzela trotylem ani Smoleńska prątkującego trotylem Luftwaffe czy tam Armii
Czerwonej. Tyle chociaż mego.
Swoje wyznanie win opublikowała już „Rzeczpospolita”. Przyznam szczerze,
że w sposób zaskakujący. Z mizerną siłą przekazu ale rekompensując to
szybkością. Podejrzaną wręcz jak na istniejącą przecież potrzebę ponownej, szczegółowej
weryfikacji zebranego materiału. Sądziłem raczej, że odkopnie się jutro sprzedając
przy okazji cały nakład drugiego dnia z rzędu.
Może na jutro zostawiła sobie rozprawę nie z prokuraturą ale z Gmyzem. Bo
za kompromitację, której równej nie byłoby łatwo znaleźć w najnowszej historii naszych
mediów jakaś kara być musi. Chyba, że ten ma jednak coś jeszcze za pazuchą.
Mieć powinien bez wątpienia honorową legitymację Platformy Obywatelskiej w złotej
oprawie. Nie wiem czy aspirował ale zapracował.
Ale nie jest tak, że w tym starciu górą jest Prokuratura Wojskowa. Nie
jest głównie za sprawą pułkownika Szeląga, który pozwolił sobie wejść w nie
swoje buty. Bo akurat to nie jego rolą jest uspokajać opinię publiczną. Tym
bardziej, że powodów nie miał żadnych. Bo tak, jak „Rzeczpospolita” nie miała
chyba podstaw by niepokoić społeczeństwo (a przecież mocno zaniepokoiła) tak on
nie miał i nie ma podstaw by je uspokajać. Bo w końcu wie on tyle co i „Rzepa”.
Tylko między nimi jest drobna różnica oceny szklanki napełnionej do połowy.
Jak bardzo można tę „szklankę” różni postrzegać pokazali panowie Kaczyński
i Tusk. Ten pierwszy mocno zatrząsł (być może nawet ją zburzył) tak misternie
budowaną od miesięcy konstrukcją, po której miał się ze swą partią wspiąć do władzy.
Ten drugi musiał mocno przestraszyć się całej sytuacji skoro nie był w stanie
powstrzymać się przed idiotycznym bo trudnym do zinterpretowania stwierdzeniem
iż „nie
sposób ułożyć sobie życie w jednym państwie z osobami takimi jak Jarosław
Kaczyński.”
W dalekim tle całej sprawy, którą zdominowały dość groteskowe działania groteskowo
prezentujących się głównych aktorów pozostają fakty. Choć bez wątpienia to one
grać powinny główne role.
Tym bardziej że są naprawdę ciekawe.
Faktem jest, że z jakiegoś powodu w dwa lata po smoleńskiej tragedii
prokuratorzy zdecydowali się na eskapadę grupy fachowców w tym pirotechników. Wróble ćwierkają, że
było to wynikiem badań związanych z pierwszymi ekshumacjami.
Faktem jest, że coś ze Smoleńska przywieźli a więc znaleźli tam coś, co
ich zaintrygowało. To jest o tyle ciekawe, że przecież wcześniej ich
poprzednicy nic takiego nie znaleźli. Tu taka dygresja, że zbieżność znalezisk ze
Smoleńska i z ciał wyklucza późniejsze pojawienie się tego „czegoś”. W końcu
ciała ze Smoleńska trafiły do Moskwy już 11 kwietnia.
Faktem jest dość dziwna reakcja po tej stronie, która, jak twierdzi Tusk,
„prowadzi badania nad każdym elementem katastrofy”. Okazało się, ze może i
prowadzi ale wątpić można czy faktycznie nad każdym. „O ile
mi wiadomo, to w ogóle nie badano wraku, a jeżeli badano, to zbyt pobieżnie, bo
nie wykryto żadnych śladów materiałów wybuchowych. Jak
mówił, […] wydał polecenie zbadania wraku wojskowemu inżynierowi. Ten odmówił
badania.”** stwierdził jeden z tych, którzy tymi „każdymi
elementami” powinni się faktycznie zająć.
Konkludując dano nie było tak gorącego dnia w naszej polityce. Ale nie
tylko w polityce. Widząc reakcje ludzi, którzy nigdy nie dawali znaku choćby i
najmniejszego zainteresowania polityką przyznać trzeba, że to było trzęsienie.
Z jakim skutkiem zatrząsł Polską pan Cezary Gryz to się zobaczy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz