Od
razu wyjaśnię, że to nie pytam ja, rosemann ale pyta pan Czuchnowski z
„Wyborczej”.* Który to pan Czuchnowski widać tak już ma, że z łatwością
idzie mu wyszukiwanie i rozpoznawanie „motywów charakterystycznych dla
filmów pornograficznych” a nie potrafi pojąć rzeczy, które da się
wyjaśnić czasem jednym prostym zdaniem.
Wyjaśniając
Czuchnowskiemu tę prostą sprawę poświęcę trochę więcej niż jedno zdanie
bo raz, że ze mnie znana gaduła a dwa, że wyjaśniać to można na kilka
sposobów. Ale żeby nie było, że z tym jednym zdaniem jestem gołosłowny,
zaprezentuję Czuchnowskiemu i każdemu, kto ciekaw, że się da. Pan Tusk
do ujawnienia zdjęć smoleńskich ma choćby to, że wziął na siebie „pełna
odpowiedzialność”. Nie raczył precyzować gdzie są granice owej
odpowiedzialności więc można sądzić, że jest bezgraniczna. Takie
nawiązanie do łacińskiej zasady wnioskowania a maiori ad minus, które zakłada, że kto odpowiada ogólnie („biorę pełną odpowiedzialność”), odpowiada i za poszczególne, mniejsze delikty. To
oczywiście taki chwyt erystyczny, nad którym jak się uprzeć można
odprawiać sabat czarownic. Ale jest coś na rzeczy w takim widzeniu
sprawy jeśli wziąć pod uwagę, że bodaj pan Protasiewicz, gdy robić z
siebie ostatnią ******, do wykonania tego dzieła użył również argumentu,
że Premier, przepraszając na forum Sejmu rodziny za wszystko, miał na
myśli jakoby również szykujący się a właściwie już wyszykowany ale
jeszcze nie ujawniony koszmar.
Ale
jest też inny aspekt tej sprawy, pozwalający panu Czuchnowskiemu
przedstawić bardzo konkretny zarzut odnoszący się do tego, o co pyta.
Ten konkret wynika z kilku kwestii odnoszących się do sprawy Smoleńska.
Przede wszystkim to on odpowiada za przekonanie społeczeństwa, że
śledztwo prowadzone jest z udziałem strony polskiej. Obywatel, który
dowiedział się o ostatnim „przecieku” albo też osobiście się przekonał o
jego charakterze, ma prawo mieć w związku z tym pytanie do pana Tuska
czy dokumentacja fotograficzna związana z działaniami w miejscu
katastrofy została w jakikolwiek sposób w ramach tego „udziału strony
polskiej” zinwentaryzowana i zabezpieczona. Pytanie nie jest od rzeczy
bo czytając o „szybkiej i stanowczej” reakcji różnych organów tejże
„strony polskiej” odnosi się wrażenie, że owe organy „pierwsze słyszą”
że były jakieś zdjęcia i nie mają pojęcia gdzie i kto je trzymał.
Jest
wreszcie ostatni element tej odpowiedzi, wyjaśniającej „Co ma Tusk…”.
Element, który obciąża Premiera już nie odpowiedzialnością z tytułu
„wzięcia pełnej…” lecz bardzo konkretną. Gdyby zasób nie zawierał tych
dwóch wiadomych fotografii, można by faktycznie dywagować, czy Premier
może odpowiadać za coś nad czym nie za bardzo mógł mieć kontrolę. Tyle,
że w tej konkretnej sprawie mógł. Inna sprawa czy chciał.
Tak
się składa, że w momencie, w którym w Smoleńsku znaleziono i
zidentyfikowano ciało Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a więc jeszcze
przed sekcją i złożeniem w trumnie, Donald Tusk był obecny na miejscu
nie tylko z tytułu „brania pełnej odpowiedzialności” ale fizycznie,
ciałem i duszą. O ile ją ma… Kto choćby pobieżnie interesował się
zdarzeniami z 10 kwietnia 2010 r. wie, że w momencie , w którym dokonano
identyfikacji ciała Lecha Kaczyńskiego, na lotnisku Siewiernoje był już
od jakiegoś czasu Donald Tusk. Ciało, jeszcze na miejscu zdarzenia
rozpoznawał Jarosław Kaczyński, którego kolumna Premiera minęła w dość
dziwnych okolicznościach w drodze do Smoleńska by przybyć na pobojowisko
przez bratem Prezydenta. Zatem wszystko, czego zaniedbano w stosunku do
ciała Prezydenta później, jak najbardziej obciąża osobiście najwyższego
z obecnych wtedy na miejscu urzędników naszego państwa. Jeśli nikt inny
nie pamiętał co należy zrobić aby to ciało i wszystkie inne były wtedy i
później traktowane z należytą godnością to nie ma wątpliwości do kogo
można mieć pretensję. Bo ta obecność czemuś przecież służyła.
Oczywiście
możemy się akuratnie domyślać, iż może się szybko okazać, że pan Tusk
na miejscu był też jako przepełniona wrażliwością osoba prywatna. W
ogóle wygląda na to, że w tamtym czasie naszym państwem najpewniej przez
chwilę zarządzała grupa policyjnych specjalistów, prokuratorów,
ratowników medycznych i patologów bo odpowiedni (chciałem napisać
„odpowiedzialni” ale to już byłaby kpina) urzędnicy nagle zmienili
status i prześcigali się w prywatnych wyjazdach do Rosji.
W
tę poetykę państwa, którym nikt nie zarządza i które nad niczym nie
panuje wpisuje się choćby gromkie wołanie pana Kwiatkowskiego,
ówczesnego ministra sprawiedliwości, przywołane w tejże „Wyborczej”, który dziś klasycznie „pali głupa” mówiąc „Myślę,
że pewien okres ważenia wypowiedzi musi powoli się kończyć. Jeżeli
słyszę z ust przedstawicieli administracji rosyjskiej, że nie wiedzą,
kto mógł zrobić zdjęcia zwłok śp. Lecha Kaczyńskiego w prosektorium, to
tylko dziecko uwierzy w wersję, że nikt po stronie rosyjskiej nie jest w
stanie ustalić, kto zrobił te zdjęcia. To jest hipokryzja, to jest
mijanie się z prawdą”.** Ja pozwolę sobie uzupełnić tę wypowiedź
parafrazą. Tylko dziecko uwierzy w wersję, że nikt po stronie naszej
władzy nie wie lub nie jest w stanie ustalić, kto zrobił te zdjęcia. W
szczególności wyjątkowo naiwne dziecko da się zwieść obecnej, zaryzykuję
twierdzenie, że fałszywej i bezczelnej „trosce” ówczesnego ministra
sprawiedliwości, który wszak miał swój udział w sprawach dotyczących
śledztwa. Zatem to o hipokryzji i mijaniu się z prawdę powinien odnieść
również pan Kwiatkowski do siebie i swego środowiska politycznego.
Wracając
zaś do zdjęć i Tuska. Jeśli dziś nasze służby czy to specjalne czy
dyplomatyczne wyjaśniać próbują w Moskwie kto miał te zdjęcia i od kogo
mogli je ci mniej lub bardziej „anonimowi” blogerzy” dostać, należy
zastanowić się po co pytają. Przecież oni to doskonale powinni wiedzieć
od 10 kwietnia 2010 r. Cała dokumentacja, w tym dokumentacja
fotograficzna powinna być czy to przez samych rosyjskich śledczych czy
też na wniosek strony polskiej zinwentaryzowana wraz z podaniem
przeznaczenia każdego ze zdjęć i jego dysponenta. I dziś nie byłoby
potrzeby pytać. Ten inwentarz powinien zaś być w ramach tego „wspólnego
śledztwa” w naszym posiadaniu. Powinno więc być wszystko wiadomo. Bez
dzisiejszej łaski Moskwy.
Chyba, że ten grymas Tuska w uścisku Putina był równie szczery jak twierdzenia o „wspólnym śledztwie”.
Na
koniec taka uwaga generalna. Obejmująca i Tuska i Protasiewicza i
Kwiatkowskiego. Ich zachowanie i ich słowa mają w sobie coś z
nieśmiertelnego złodziejskiego triku, który stosowany bywa gdy kroi się
dekonspiracja i możliwość wpadnięcia w tarapaty. Wówczas często taki
złodziej pierwszy wrzeszczy „łapać złodzieja”. Te zatroskane twarze i te
wyrazy oburzenia ze strony gości, którzy odpowiadają co najmniej za
zaniechanie, które na tę potworną sprawę ma bez wątpienia spory wpływ,
jakże mocno korespondują z zachowaniem tych, którzy ów koszmarny
materiał puścili w obieg. Służą w zbliżonym stopniu ukryciu prawdy
emanują złymi intencjami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz