poniedziałek, 22 października 2012

Co ma Tusk do zdjęć ze Smolenska?

Od razu wyjaśnię, że to nie pytam ja, rosemann ale pyta pan Czuchnowski z „Wyborczej”.* Który to pan Czuchnowski widać tak już ma, że z łatwością idzie mu wyszukiwanie i rozpoznawanie „motywów charakterystycznych dla filmów pornograficznych” a nie potrafi pojąć rzeczy, które da się wyjaśnić czasem jednym prostym zdaniem.
Wyjaśniając Czuchnowskiemu tę prostą sprawę poświęcę trochę więcej niż jedno zdanie bo raz, że ze mnie znana gaduła a dwa, że wyjaśniać to można na kilka sposobów. Ale żeby nie było, że z tym jednym zdaniem jestem gołosłowny, zaprezentuję Czuchnowskiemu i każdemu, kto ciekaw, że się da. Pan Tusk do ujawnienia zdjęć smoleńskich ma choćby to, że wziął na siebie „pełna odpowiedzialność”. Nie raczył precyzować gdzie są granice owej odpowiedzialności więc można sądzić, że jest bezgraniczna. Takie nawiązanie do łacińskiej zasady wnioskowania a maiori ad minus, które zakłada, że kto odpowiada ogólnie („biorę pełną odpowiedzialność”), odpowiada i za poszczególne, mniejsze delikty. To oczywiście taki chwyt erystyczny, nad którym jak się uprzeć można odprawiać sabat czarownic. Ale jest coś na rzeczy w takim widzeniu sprawy jeśli wziąć pod uwagę, że bodaj pan Protasiewicz, gdy robić z siebie ostatnią ******, do wykonania tego dzieła użył również argumentu, że Premier, przepraszając na forum Sejmu rodziny za wszystko, miał na myśli jakoby również szykujący się a właściwie już wyszykowany ale jeszcze nie ujawniony koszmar.
Ale jest też inny aspekt tej sprawy, pozwalający panu Czuchnowskiemu przedstawić bardzo konkretny zarzut odnoszący się do tego, o co pyta. Ten konkret wynika z kilku kwestii odnoszących się do sprawy Smoleńska. Przede wszystkim to on odpowiada za przekonanie społeczeństwa, że śledztwo prowadzone jest z udziałem strony polskiej. Obywatel, który dowiedział się o ostatnim „przecieku” albo też osobiście się przekonał o jego charakterze, ma prawo mieć w związku z tym pytanie do pana Tuska czy dokumentacja fotograficzna związana z działaniami w miejscu katastrofy została w jakikolwiek sposób w ramach tego „udziału strony polskiej” zinwentaryzowana i zabezpieczona. Pytanie nie jest od rzeczy bo czytając o „szybkiej i stanowczej” reakcji różnych organów tejże „strony polskiej” odnosi się wrażenie, że owe organy „pierwsze słyszą” że były jakieś zdjęcia i nie mają pojęcia gdzie i kto je trzymał.
Jest wreszcie ostatni element tej odpowiedzi, wyjaśniającej „Co ma Tusk…”. Element, który obciąża Premiera już nie odpowiedzialnością z tytułu „wzięcia pełnej…” lecz bardzo konkretną. Gdyby zasób nie zawierał tych dwóch wiadomych fotografii, można by faktycznie dywagować, czy Premier może odpowiadać za coś nad czym nie za bardzo mógł mieć kontrolę. Tyle, że w tej konkretnej sprawie mógł. Inna sprawa czy chciał.
Tak się składa, że w momencie, w którym w Smoleńsku znaleziono i zidentyfikowano ciało Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a więc jeszcze przed sekcją i złożeniem w trumnie, Donald Tusk był obecny na miejscu nie tylko z tytułu „brania pełnej odpowiedzialności” ale fizycznie, ciałem i duszą. O ile ją ma… Kto choćby pobieżnie interesował się zdarzeniami z 10 kwietnia 2010 r. wie, że w momencie , w którym dokonano identyfikacji ciała Lecha Kaczyńskiego, na lotnisku Siewiernoje był już od jakiegoś czasu Donald Tusk. Ciało, jeszcze na miejscu zdarzenia rozpoznawał Jarosław Kaczyński, którego kolumna Premiera minęła w dość dziwnych okolicznościach w drodze do Smoleńska by przybyć na pobojowisko przez bratem Prezydenta. Zatem wszystko, czego zaniedbano w stosunku do ciała Prezydenta później, jak najbardziej obciąża osobiście najwyższego z obecnych wtedy na miejscu urzędników naszego państwa. Jeśli nikt inny nie pamiętał co należy zrobić aby to ciało i wszystkie inne były wtedy i później traktowane z należytą godnością to nie ma wątpliwości do kogo można mieć pretensję. Bo ta obecność czemuś przecież służyła.
Oczywiście możemy się akuratnie domyślać, iż może się szybko okazać, że pan Tusk na miejscu był też jako przepełniona wrażliwością osoba prywatna. W ogóle wygląda na to, że w tamtym czasie naszym państwem najpewniej przez chwilę zarządzała grupa policyjnych specjalistów, prokuratorów, ratowników medycznych i patologów bo odpowiedni (chciałem napisać „odpowiedzialni” ale to już byłaby kpina) urzędnicy nagle zmienili status i prześcigali się w prywatnych wyjazdach do Rosji.
W tę poetykę państwa, którym nikt nie zarządza i które nad niczym nie panuje wpisuje się choćby gromkie wołanie pana Kwiatkowskiego, ówczesnego ministra sprawiedliwości, przywołane w tejże „Wyborczej”,  który dziś klasycznie „pali głupa” mówiąc „Myślę, że pewien okres ważenia wypowiedzi musi powoli się kończyć. Jeżeli słyszę z ust przedstawicieli administracji rosyjskiej, że nie wiedzą, kto mógł zrobić zdjęcia zwłok śp. Lecha Kaczyńskiego w prosektorium, to tylko dziecko uwierzy w wersję, że nikt po stronie rosyjskiej nie jest w stanie ustalić, kto zrobił te zdjęcia. To jest hipokryzja, to jest mijanie się z prawdą”.** Ja pozwolę sobie uzupełnić tę wypowiedź parafrazą. Tylko dziecko uwierzy w wersję, że nikt po stronie naszej władzy nie wie lub nie jest w stanie ustalić, kto zrobił te zdjęcia. W szczególności wyjątkowo naiwne dziecko da się zwieść obecnej, zaryzykuję twierdzenie, że fałszywej i bezczelnej „trosce” ówczesnego ministra sprawiedliwości, który wszak miał swój udział w sprawach dotyczących śledztwa. Zatem to o hipokryzji i mijaniu się z prawdę powinien odnieść również pan Kwiatkowski do siebie i swego środowiska politycznego.
Wracając zaś do zdjęć i Tuska. Jeśli dziś nasze służby czy to specjalne czy dyplomatyczne wyjaśniać próbują w Moskwie kto miał te zdjęcia i od kogo mogli je ci mniej lub bardziej „anonimowi” blogerzy” dostać, należy zastanowić się po co pytają. Przecież oni to doskonale powinni wiedzieć od 10 kwietnia 2010 r. Cała dokumentacja, w tym dokumentacja fotograficzna powinna być czy to przez samych rosyjskich śledczych czy też na wniosek strony polskiej zinwentaryzowana wraz z podaniem przeznaczenia każdego ze zdjęć i jego dysponenta. I dziś nie byłoby potrzeby pytać. Ten inwentarz powinien zaś być w ramach tego „wspólnego śledztwa” w naszym posiadaniu. Powinno więc być wszystko wiadomo. Bez dzisiejszej łaski Moskwy.
  Chyba, że ten grymas Tuska w uścisku Putina był równie szczery jak twierdzenia o „wspólnym śledztwie”.
Na koniec taka uwaga generalna. Obejmująca i Tuska i Protasiewicza i Kwiatkowskiego. Ich zachowanie i ich słowa mają w sobie coś z nieśmiertelnego złodziejskiego triku, który stosowany bywa gdy kroi się dekonspiracja i możliwość wpadnięcia w tarapaty. Wówczas często taki złodziej pierwszy wrzeszczy „łapać złodzieja”. Te zatroskane twarze i te wyrazy oburzenia ze strony gości, którzy odpowiadają co najmniej za zaniechanie, które na tę potworną sprawę ma bez wątpienia spory wpływ, jakże mocno korespondują z zachowaniem tych, którzy ów koszmarny materiał puścili w obieg. Służą w zbliżonym stopniu ukryciu prawdy emanują złymi intencjami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz