Pewnie zdziwicie się ale postanowiłem zagrać w szczególnej kapeli. Dokładnie
stanowimy teraz trio, które dzieli prawie wszystko ale dzieli zgodność w jednej
sprawie. Tak, jak pan Czuchnowski i pani Kublik* za nic nie mogę pojąć czemu
rząd pana Tuska ignoruje i lekceważy to, że „druga strona” tak wyraźnie wygrywa
propagandowo ostatnie fakty związane z tragedią smoleńską zamiast skutecznie przeciąć
wszystko.
Oczywiście pytanie co tak czołowych specjalistów „Wyborczej” w sprawach
Smoleńska nagle skłoniło by równocześnie, niemal jednym głosem zaczęli skamleć
o „smoleńską prawdę” i napominać Tuska jest samo w sobie niezwykle
interesujące. Ale tym niech się zajmie kto inny. Psychologowie czy wiktymolodzy…
Mnie ciekawi to, co w jakiś tam sposób, zgodnie z unisono duetu
Czuchnowski-Kublik może nie wyjaśniłoby całej sprawy ale mogłoby przynajmniej jakieś
wątpliwości rozwiać. A już na pewno uciszyłoby wszelkie sugestie, że w
ostatniej „smoleńskiej śmierci” jest coś tajemniczego i nieprzypadkowego.
Pozostawianie sprawy bez wyjaśnienia może mieć niebagatelny wpływ na pogłębianie
się w społeczeństwie niewiary w profesjonalizm i czyste intencje rządu.** Przynajmniej
w sprawie Smoleńska. Bez wątpienia może wpłynąć destrukcyjnie na psyche i tak
już podenerwowanego czy poirytowanego duetu Kublik- Czuchnowski. Tu warto
zauważyć, że podobne, choć może nie tak histeryczne oczekiwania zgłaszają i
inni, którzy uprawiają „ten sam kawałek roli” co wymieniona dwójka. *** Przyznając
przy okazji, że nie za bardzo wiedzą, oni, mistrzowie i wszystkowiedzący, jak
sobie z tym poradzić. Bo milczeć źle a polemizować… jeszcze gorzej. Jeszcze się
nie daj Bóg nobilituje drugą stronę!
Cały czas mi się na dygresje zbiera. Pewnie temu, że już ponad dwa lata
ten duet i ta cała reszta pracują by było „zaplute, zamazane” a tu jak na złość
jest jakby odwrotnie. I nie wiadomo czy to poczucie skopanej przez niewdzięczny
los dumy tak ich boli, urażony niepowodzeniem profesjonalizm czy może co inne. Strach
na przykład.
Ale tak naprawdę ja o czym innym. Nie o tym, że się nam tak przypadki
ostatnio skumulowały i tę całą kupę „przypadków” trzeba było wykopywać z ziemi
a tu jeszcze przypadkiem ubyło świadka. I to nie jakiegoś pośledniego. Choć
jakoś nie za bardzo był nagłaśniany. Przynajmniej oficjalnie.
Ja o tym, że przecież zeznania i wypowiedzi chorążego Musia, były znane od
dość dawna. I nie trudno nawet dla osoby mało inteligentnej (a co dopiero dla
mocarzy z KPRM czy PKBWL) było zauważyć, że nijak nie pasują do oficjalnych „ustaleń”
zarówno polskich i rosyjskich. Zatem czemu nikt choćby nie spróbował zaprzeczyć
albo i całkowicie zdyskredytować to, co mówił. Przecież z tym nie było żadnego
problemu. O ile bowiem w sprawie „czarnych skrzynek” z Tupolewa ciągle jesteśmy
skazani na kłótnie co do ich wiarygodności o tyle w przypadku Jaka jest
diametralnie inaczej. Te „czarne skrzynki” nie są w ruskim areszcie i mogą być
publikowane do woli.
Ktoś oczywiście zauważy, że nic podobnego, że przecież to dowód. Poproszę wtedy by z siebie durnia nie robił. Jakoś zapisy z Tupolewa, które bez
wątpienia były dowodem jeszcze istotniejszym były publikowane. I to w wielu
wersjach. Z „debeściakami” i Błasikiem, oraz bez. Co stoi zatem na
przeszkodzie? Przecież raz na zawsze ucięłoby się wersję „50 metrów” i innych „omamów”
Musiała. A tu dwa lata mija i …
A przy okazji i Kublik i Czuchnowski i Lis i Nowakowska choć na chwilę
mogliby odetchnąć w tej niezrozumiałej irytacji czy nawet irracjonalnym
strachu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz