Na
wstępie ostrzegę tych, którzy mieliby ochotę podyskutować w tonie „takie rzeczy
się zdarzają”. Każdemu napompowanemu „mądrością” tego autoramentu zacznę z
całego serca życzyć by i jemu „taka rzecz się zdarzyła”. Żeby sam poczuł, co się
wtedy czuje. Tak byłoby najsprawiedliwiej. Choć wiem, że jest źle komuś tak
życzyć.
Obejrzałem
wczoraj część rozmowy Piotra Kraśki z Joanna Racewicz. Nawet cieszę się, że
tylko część bo było to doświadczenie,
nad którym trudno przejść spokojnie do porządku. Tak, jak kiedyś trudno mi było
przejść do porządku nad rozmową, jaką po projekcji filmu „Trzech kumpli” stacja
TVN przeprowadziła z Lilianą Sonik i Ewą Milewicz. tamto doświadczenie
sprawiło, że zacząłem pisać w Salonie24.
Myślę,
że sprawą najistotniejszą z punktu widzenia osoby słuchającej rozmowy było to,
czemu pani Joanna dość nagle, po ponad dwóch latach, przez które pozostawała ze
swym bólem i wszystkim innym sama (z bliskimi), poza świadomością i ciekawością
opinii publicznej, zdecydowała się na wywiad dla „Wprost” i na te rozmowę. Ona
powiedziała to bardzo wyraźnie. Powiedziała, że teraz, w związku z tym, co
dzieje się ostatnio czy raczej co ostatnio ujawniono, w niej i nie tylko w niej
zasiano ziarno niepewności.
Ona
nie ukrywała całego bagażu niewiary i wątpliwości, jaki już wcześniej miała
przyglądając się temu, co działo się ze śledztwem. Miała przecież w ręku papiery,
które dotyczyły jej męża ale równocześnie nie mogły go dotyczyć. I wszystkim,
na czym wisiał ten jej spokój w bólu, było przekonanie, że choć na koniec
dostała tę swoją trumnę. Teraz i ona symbolicznie jak na razie została jej
zabrana.
Nie
będę się silił na odmalowywanie tego niepokoju, którego ziarno dosięgło i jej.
Wiem o tym dokładnie tyle, ile ci wszyscy „mądrzy i rozsądni” od „takich rzeczy”,
które „się zdarzają”. Powiem tylko, że teraz to samo muszą czuć wszyscy albo
prawie wszyscy pozostali. Mający, tak jak pani Joanna wątpliwości oraz ci,
którzy są pewni czy raczej chcą być pewni. Mnie ten stan najdobitniej
uświadomiło pytanie, jakie mało rozsądnie zadał prowadzący. Piotr Kraśko
zapytał, a ja chcę wierzyć, że nie było to powodowane w najmniejszym stopniu
chęcią uczestniczenia w zamazywaniu winy tych, którzy są winni, czy nie lepiej
by było, żeby to nie prokurator a rodziny miały decydujący głos w kwestii
rozkopywania grobów.
Redaktorowi
Kraśce nie przyszła na myśl pewna prosta zależność, która w przypadku każdej
pomyłki czyni ze zmarłych coś na kształt syjamskich bliźniaków połączonych ze
sobą nierozerwalna nicią błędu. I każda stwierdzona pomyłka po prostu musi
dotyczyć co najmniej dwóch grobów, dwóch osób i dwóch rodzin. Jeśli ktoś nie
leży pod swoim nazwiskiem, leży gdzie indziej a w jego miejscu leży ktoś, komu
pali się znicze i nad kim się modli w innym miejscu. Nie da się inaczej. I
sprzeciw jednej rodziny nie może odbierać prawa do swojego grobu drugiej, jeśli tamta się tego prawa domaga. To
jest tragiczne. I to tych od pomyłek obciąża dodatkowo.
Nikt
z nas, jeśli ma w sobie choć minimalny zasób delikatności, nie ma po prostu
prawa „wiedzieć lepiej”, że nie ma różnicy gdzie kto leży bo on by w takiej
sytuacji… Niech on najpierw znajdzie się w takiej sytuacji.
Ale
dajmy spokój i tym, którzy tylko „wiedzą lepiej” co powinni czuć, czego chcieć i
czym zadowolić się winni bliscy ofiar. Zostawmy ich z ich obrzydliwą pychą i
równym jej bezwstydem.
Zwrócić
chcę uwagę na jeszcze uczucia innych. Tych, którzy nie mają takich problemów a
w zamian zdają się mieć inne. Nie maja tych problemów bo oni niby nie mają tych
swoich a może nie swoich trumien. Napisałem „niby” nie bez przyczyny. Napisałem tak mając świadomość, że pewnym
ludziom uczucia zastąpiła statystyka. Statystyka trumien i grobów. I w tym ich
rachunku akurat wszystko się zgadza. Zgadza się od samego początku a oni wręcz
domagają się za ten udany rachunek uznania i nagrody. W ich pojęciu jest w tym
nawet wartość dodana w postaci „sprawnie przeprowadzonych pochówków”. Oni z
niepojętą lekkością dodają jeszcze, że „godnie” ale ja tego nawet nie powtórzę
bo dziś grzechem jest nazywać to, co się stało czymś godnym.
Wykładnie
tego myślenia dał pan Boni przekonując, że „wszystkim zleżało żeby ciała
sprowadzić i pochować szybko”. Nie wiem jak szeroko sięga w przypadku pana
Boniego ta kategoria „wszyscy”. jak domyślam się a wręcz pewien jestem, że nie
fatygowali się zapytać owych „wszystkich” w pełnym rozumieniu pojęcia
wszystkich. I nie ma tu znaczenia, ze nie pytano mnie. Bo ja mam tu do gadania dokładnie
tyle ile ci „wszyscy”, których domyślam się w słowach Boniego. Tym „wszystkim”
bez wątpienia zależało akurat by było szybko. Snuć można domysły czemu zależało
i czemu „szybko” nie oglądając się na to, że po prostu się nie da. A nawet nie
wolno.
I
tu dochodzę do końca, który nie może obyć się bez konkluzji. Bez nawiązania do
człowieka, który stanął przed obywatelami i stwierdził, ze „bierze pełna
odpowiedzialność”. Bo co to tak naprawdę znaczy? Jak na razie tylko przekonanie
o całkowitej bezkarności. O tym, że ta jego „pełna odpowiedzialność” jest czymś
jak zapach samca alfa studzący zapał wszystkich pomniejszych.
Pełna
odpowiedzialność, o czym musi wiedzieć także ów człowiek używający wspomnianych
słów, jest odpowiedzialnością za wszystko. Za każdy schrzaniony czy
niedopilnowany element tej sprawy. Gdyby zechcieć je wszystkie wymienić, byłoby
tego sporo.
Zatem
jeśli ktoś bierze „pełna odpowiedzialność” to po to, by za nie odpowiadać. Takie
jej określenie zwalnia mnie i każdego innego z rozważań kto i gdzie wykazał
brak uwagi albo kompetencji. jest człowiek, który, być może na wyrost, powiedział
„wszystko to moja wina”.
Zatem
kiedy nie mogłem się uspokoić po wysłuchaniu Joanny Racewicz i z wściekłością krzyczałem w duchu „Co wyście
im zrobili?!” oczekiwałem, i nadal oczekuję że wzięcie odpowiedzialności będzie
czymś więcej niż pustym gestem pozbawionego uczuć cynika. Będzie
odpowiedzialnością w takim rozumieniu, jak się ją rozumieć powinno.
Zyskał nie tylko dwa lata względnego spokoju, ale może i ocalenie życia swojego i swojej ekipy - nie dosłownie zapewne, niemniej życia wygodnego, a co najmniej poza zakładem karnym.
OdpowiedzUsuńPo tych dwu latach można pozwolić sobie na lekkie postawienie się na stanowisku FYM-a prezentowanym dziś: Tusk et co. to bohaterowie, bo ocalili naród w obliczu "prowokacji"/ nieco wyciszenia uspokoiło sytuację, może gdyby nie to, byłyby bójki uliczne, podpalenia itd. Piszę tak, bo sama byłam chwilami bliska takiej reakcji.
Jednak już minuta na stanowisku FYM-a (z dziś) wystarcza, aby czym prędzej uciekać na pozycję: jakim kosztem?! Pewnych rzeczy po prostu się nie robi, nie ma na nie ceny.
Pewnie, skoro wziął na siebie, niech się teraz tłumaczy. Ciekawe, kto w warunkach "pokoju" zgodziłby się bezrefleksyjnie na zamianę ciała swojej rodziny. Byłyby krzyki w prasie, gdyby takie coś zrobił jakiś zakłąd pogrzebowy czasowo i w natężeniu poruszajace środowiska od lewa do prawa i z prawa na lewo, prof. Środa nie schodziłaby z wizji.