Dyskusja między Januszem40* a Gizem Trójmiasto** o Polakach –
barbarzyńcach jest jedną z najciekawszych, jaka pojawiła się od dość długiego
czasu w Salonie24. I chwała Administracji, że udało się ją dostrzec i stosownie
wyróżnić.
Jednak obaj koledzy idą nieco za daleko w formułowanych sądach. Bardziej
chyba Giz, który sugeruje „Jednak skoro nie po raz pierwszy i pewnie
nie ostatni, z wielkim oburzeniem wytykamy naszym rządzącym rażącą głupotę,
indolencję idące w parze z chamstwem, prywatą, działaniem na szkodę itp, a
szerzej mamy za złe "naszym elitom" buractwo, oportunizm bądź cynizm,
to może jednak wypada przejrzeć się również sobie, czyli społeczeństwu.”
Myślę, że choć i obywatelom i wyłanianej z nich i przez nich władzy w jakimś
stopniu można przypisać mentalną a może i genetyczną skłonność do wymienionych
i opisanych przypadłości, ich skala a przede wszystkim źródło są nieco albo i
całkiem inne. Giz niesłusznie lekceważy wpływ mediów a nie powinien. Jeśli zastanowić
się nad oczywistym kryzysem modelu wychowawczego związanego z rodziną to
pomijając przyczyny i konsekwencje warto zastanowić się i nad tym, że w miejsce
tej „dziury w ziemi” jaka pozostałą po tym narzędziu kształtującym człowieka
coś musiało się wepchnąć. Tylko co?
Kiedyś wspominałem już o genialnym początku płyty kalifornijskiej legendy
rocka Jane,s Addiction. Płyta „Ritual de lo Habitual”. Zaczyna się ona sławnym i dość znamiennym
zdaniem wypowiadanym przez nieznaną kobietę po hiszpańsku. „Panie
i Panowie, mamy większy wpływ na wasze dzieci niż wy, ale też je kochamy.”***
Myślę, że problemem są właśnie ci, którzy „też kochają” dzieci, mające
deficyt rodzicielskiego wpływu i też
mają na nie „większy wpływ niż wy”.
A kim są ci, co „też kochają”? Bez wątpienia trudno w tym zestawie wskazać
kogoś mającego ów „większy wpływ” w stopniu większym niż media. I kiedy
dochodzi do naturalnych choćby w wieku dojrzewania antyrodzicielskich buntów
nastolatków, media najczęściej są w jakimś stopniu podżegaczem jak i
sojusznikiem buntowników.
I choć w jakiś sposób wynika to z poczucia misji, chęci „kształtowania
społeczeństwa” to przede wszystkim z tego, że potrzebują one, te media „sprzedać
kilka sztuk…”. A jak się chce sprzedać, to zadowolonemu klientowi a ten jest
zadowolony jak wychodzi na jego.
Czemu „wychodzenie ja jego” musi jednak wiązać się z większymi lub mniejszymi
erupcjami obscenu i oczywistego chamstwa? Tak do końca nie wiem. Ale ktoś
kiedyś wpadł na dość destrukcyjny koncept, że doskonale powinien sprzedawać się
„luz”, „swoboda” i „wolność”. A symbolem tych „wartości” miało być łamanie
reguł i konwenansów. I okazało się, ze jest to rynek wyjątkowo chłonny i ciągle
przyszłościowy.
I od pewnego momentu Giz faktycznie ma rację. Tu już nie trzeba
wykolejonych mediów. Pierwsze pokolenie ich „wychowawczego produktu” kontynuuje
dzieło już jako taka społeczna autarkia. Samowystarczalnie. I tu można rzec, że
albo się zadziała radykalnie (na co szans nie widzę) albo należy na to
zwyczajnie „położyć lachę” i przestać się i dziwić i oburzać. Przyjąć, że tak
jest i być musi.
Tylko co z tym wspólnego ma polityka? Od jakiegoś czasu ma. Dokładnie od
czasu gdy postanowiła się sprzedawać na takich samych zasadach jak sprzedaje
się makaron czy papier toaletowy. A jak wiadomo produkt dostosowuje się do
oczekiwań „finalnego odbiorcy”. I tu znów warto pospierać się z Gizem. On
sugeruje, że chamstwo jest cechą i rządzonych i rządzących. Ja skłonny jestem
uznać, ze dla rządzących jest narzędziem. Pierwszym, który uznał bez zastrzeżeń
przydatność tego narzędzia był oczywiście Andrzej Lepper. Jednak do perfekcji doprowadził je Donald Tusk. O
ile bowiem Lepper tylko z niego korzystał o tyle Tusk dokonał czegoś w rodzaju jego
afirmacji. Oczywiście można mi zarzucić i pewnie niektórzy zarzucą stronniczość
ale szczególnym zdarzeniem, które pozwala mi snuć takie rozważania była
sławetna manifestacja „przeciwników krzyża” a jeszcze bardziej wyrażona po niej
i o niej publicznie opinia Donalda Tuska. To była w jego wykonaniu taka, pewnie
nie zamierzona, karykatura boskiego „idźcie i rozmnażajcie się”. „Idźcie i
bądźcie chamscy” zasugerował Donald Tusk. I wbrew pozorom (choć tego wykluczyć
do końca nie można) nie była to emanacja robaczywego wnętrza Premiera lecz
sprytna kalkulacja. Nie wiem czy sam Tusk czy któryś z jego doradców pokazał mu
specyficzną niszę w wyborczej masie. Niszę po którą nikt jeszcze otwarcie nie
sięgał. To jeszcze nie były czasy Pajacyka i jego nie skrywanej misji
uczynienia z tej właśnie niszy głównej „grupy docelowej”. Chodzi o tę część
mających prawa wyborcze i jakieś pretensje do „znania się na polityce”, która
szczególnie lubi jak się nikt z niczym specjalnie „nie pier***i „ tylko „ku**a”
idzie i „nap*****a”.
Wbrew pozorom i zgodnie z tym, co sądzi Giz to nie jest mała grupa. To
jest coraz większa grupa. Myślę, że ona będzie jeszcze rosła bo miała a może
ciągle jeszcze ma swój moment. I widać to nie tylko obserwując politykę. Jeszcze
lepiej gdy się obserwuje ulicę.
Wczoraj szedłem ze spaceru po Starym Mieści w moim miasteczku. W pewnym
momencie minąłem grupę najpewniej studentów albo licealistów. Wyglądali „zbyt
porządnie” by sądzić, że to coś bliżej marginesu. W każdym razie była to trójka
panów i jedna panna. Jeden z panów perorował coś i miało to taką formę, w
której na jedno słowo neutralne przypadały trzy tak zwane „słowa rynsztokowe”. A
mi, z moim konserwatywnym wyobrażeniem tego, jak należy traktować kobiety i
zachowywać się w ich towarzystwie, smutno zrobiło się przede wszystkim dlatego,
ze tej dziewczynie nic a nic nie przeszkadzało, że się jej kolega nie krępuje
przy niej wypowiadać w języku furmańskim. Że nie widziała w tym zamachu na
szacunek dla jej osoby. Że to dla wszystkich było czymś normalnym.
Zatem jak ma się zdobywać serca tych ordynusów? Póki medialny i
polityczny produkt będzie się przykrawać pod taki „target”, będziemy musieli spijać
„ważone” przy tym „piwo”.
Samo z siebie to się nie naprawi. A w obecnej sytuacji trzeba by pewnie Mojżesza
i 40 lat na pustyni. Na to zaś się nie zanosi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz