środa, 30 maja 2012

Głupek i dyplomatołki

W tej naprawdę niezbyt skomplikowanej dyplomatycznej aferze nie popisała się żadna ze stron.

Prezydent Obama  rzeczywiście zaliczył wtopę i skompromitował się dosyć ale w zasadzie tylko w naszych oczach. Nie mówię już nawet o reszcie świata ale lwia część amerykańskich obywateli nie byłaby w stanie załapać o co w ogóle w tym wszystkim chodzi. Oczywiście gdyby ich to w ogóle cokolwiek obeszło. Tak naprawdę mają gdzieś i to, że nas zabolało („gdzie, the fuck, jest ta Poland czy tam Holand?!”) jak i to kto i dla kogo wzniósł Auschwitz i inne takie.

I tu określenie odpowiedzialnych za taki stan rzeczy już nie jest takie oczywiste. Bo za ulokowanie naszych pretensji w anusach Jankesów odpowiada zarówno amerykański system edukacji, wypuszczający kolejnych Prezydentów z widocznymi brakami wiedzy, kampania przeciw „zniesławieniu” relatywizująca winę oraz nasze wieloletnie zaniedbania hodujące stereotypy.

Sprawa niedoinformowanego wodza atomowych guzików tak naprawdę sprowadza się do tego, że płacił za obsługę swego wizerunku jakiemuś niekompetentnemu durniowi.

Jednak na tym stwierdzeniu sprawy zakończyć niestety się nie da. Miała ona przecież swój dalszy ciąg, który, choć odbywał się w sferze relacji międzynarodowych, trudno określić mianem dyplomacji.

Popis oczywistej „amatorki” rozpoczął Minister Spraw Zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej Radek (tak, tak się tam nazywa) Sikorski serwujący publicznie, co bardzo istotne jeszcze przez ogłoszeniem oficjalnego stanowiska Polski, w swoim stylu na swoim ulubionym Tweeterze (ZABRAĆ RADKU TWEETER!!!!!) pod adresem szefa „zaprzyjaźnionego mocarstwa” coś o „ignorancji i niekompetencji”*. Mogło to oczywiście  pozostać jednostkowym wyskokiem, którego tacy Jankesi pewnie by nie zauważyli. Niestety jego szef, który miał nieco czasu, żeby ubrać wszystko w „dyplomację” pozwolił sobie polecieć jeszcze bardziej. „Wczorajsze słowa o polskich obozach dotknęły wszystkich Polaków. Zawsze reagujemy, gdy ignorancja, niewiedza, czy zła wola doprowadza do fałszowania historii. To dla Polski, dla naszego państwa, ale i wszystkich rodaków sprawa, obok której nie możemy przejść obojętnie i akceptować tego typu słów, nawet gdy wypowiada je przywództwa mocarstwa. Od przyjaciół oczekujemy staranności i szacunku”.**



Oczywiście Obama i jego ekipa, w taki ludzki, obiektywny sposób zasłużyli sobie na takie oceny. I gdyby taki rosemann wypalił o Obamie coś o ignorancji, niewiedzy i złej woli, jakoś by uszło. Nawet gdyby raczył nazwać pana Obamę „złamasem” też z tego nic by nie wynikło. Pod warunkiem, że nasze ABW nie popisałoby się jakąś nadgorliwością.

W dyplomacji, szczególnie zaś między „zaprzyjaźnionymi” krajami nie tak się podobne sprawy załatwia. Nie między „sojusznikami”!

W takich sytuacjach powściągliwość nie zawadzi a dosadność i ostentacja nie zawsze popłaca.

W tej konkretnej sprawie widać to zresztą doskonale. Jak wiadomo pierwszym kandydatem do odebrania przyznanego Karskiemu medalu był Wałęsa. Okazało się jednak, że Obama nie zapomniał, jak nasz Noblista „nie miał dla niego czasu” podczas wizyty Prezydenta w Polsce.

Myślę więc, że ktoś, komu chce się pamiętać taką duperelę bez wątpienia nie zapomni naszym „dyplomatom” ani „ignorancji” ani „niekompetencji” ani „niewiedzy” ani pewnie „złej woli”. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedy przypomni im ten dzisiejszy brak wyczucia, zrobi to, gdy będą załatwiać w wielkim świecie jakieś własne a nie nasze sprawy.

Liczyć na to, że tak, jak swego czasu Bartoszewskiemu, i im uda się „kształtować relacje z nową ekipą” nie ma co. Bartoszewski przejechał się na tym wychodząc na amatora więc raczej przykładem najlepszym (wbrew pozie) nie jest.

Nasi „dyplomaci” pamiętać powinni żelazną zasadę prowadzenia wojen. „Przeciwnika należy pokonać ale nie upokorzyć. Pokonany może chcieć odwetu. Upokorzony o niczym innym nie będzie myślał”. Postawić w takiej sytuacji przywódcę największego światowego mocarstwa to… dyplomatyczny Rów Mariański.



* Radek Sikorski ‏@sikorskiradek

Biały Dom przeprosi za oburzający błąd.PM Tusk rano zajmie stanowisko.Szkoda, że doniosłą uroczystość przyćmiła ignorancja i niekompetencja.

https://twitter.com/#!/sikorskiradek

** http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/392461,donald-tusk-od-przyjaciol-oczekujemy-szacunku.html

Czytaj też w : http://www.czytamonline.pl/uzytkownik/artykul/Polityka/rosemann/Glupek-i-dyplomatolki/29101.html

oraz w : http://www.obiektywnie.com.pl/artykuly/glupek-i-dyplomatolki.html

wtorek, 29 maja 2012

„Ruska zaraza” czyli igraszki z diabłem

Od razu zaznaczę, żeby z tytułu nie wyciągać wniosków dotyczących mego stosunku do Rosjan. Rosjan szanuję a jedna Rosjanka była i jest mi do dziś bardzo bliska. Nie lubię rzecz jasna Związku Radzieckiego i tego w co się on zgrabnie przepoczwarzył. Choć przyznam, że mógł przybrać zdecydowanie okropniejszą postać.
Tytułowa „Ruska zaraza” nie odnosi się bezpośrednio do żadnego Rosjanina. Opisuje natomiast stan umysłu niektórych przedstawicieli naszej obecnej władzy. Zanim przejdę do objawów pozwolę sobie zdiagnozować przyczyny przypadłości. U jej źródeł bez wątpienia stoi determinacja i desperacja zarazem. Nie da się ukryć, że zbliżające się „gorące dni” pobudzają w przedstawicielach marzenia i dążenia odniesienia spektakularnego sukcesu. Sukces sportowy jest oczywiście poza ich wpływem choć nie mam wątpliwości, że podepną się pod taką ewentualność wszystkimi swymi czterema rękami. Sukces organizacyjny niestety chyba już zaprzepaszczono. Nie wiadomo czy pod Konotopą czy na peronie Ostrowa Wielkopolskiego ale powiedzieć, że się wszystko udało byłoby bezczelnym kłamstwem. I nie ważne że rzucanym światowo z pokładu helikoptera. Czy tam wiertalota. Ostatnim zatem w czym wpływ na wygraną roi sobie nasze szanowne kierownictwo państwa i partii jest polityczna strona imprezy. Początkowo zdawało się, że będzie to istnym samograjem. Główny przeciwnik podłożył się właściwie sam angażując się w słuszny ale mało z punktu widzenia statystycznego Polaka zrozumiały projekt dyplomatycznego bojkotu mistrzostw sugerując nadto fatalną wizję jego rozszerzenia. Do tego dołączył z charakterystycznym dla siebie bełkotem (choć jakąś tam rację tym razem mając) „człowiek, który zatrzymał Anglię”. Tyle, że zaraz ogłoszony został przez opozycję „Treuga Dei” (odwracając zdecydowanie wcześniejsze złe wrażenie) a „człowiek, który zatrzymał Anglię” też szybko dostał na wstrzymanie.
I tu cierpliwość kierownictwa państwa i partii, pławiącego się przez chwilę w błogim samozadowoleniu, okazała się zbyt słaba na takie kumulacje sygnałów dobra ze strony przeciwników. Zgłupiała i sądzę, że pozostałaby głupia ale i bezczynna aż do dnia finałów gdyby nie pewien szczęśliwy (czy raczej „szczęśliwy”) traf. Informacja o rezygnacji Rosjan z organizowania „strefy kibica” na Torwarze i jej przyczyny nawiązujące do smoleńskiej tragedii. Zbitka słów „Smoleńsk”, „Rosjanie”, „kibice” uruchomiła głębokie procesy myślowe w głowach kierownictwa partii i państwa co zaowocowało znaną prowokacją duetu Mucha/Nowak. Tyle, że chyba niestety dla nich pomysł został z miejsca spalony bo raz, że oponenci już wiedzą że trzeba baaaaaaardzo uważać a ci, którym odgórnie wyznaczono rolę ofiar nie przejęli się i roli nie przyjęli. I na tym można by zakończyć analizowanie „misternej gry mistrzostwami” w wykonaniu naszego najśliczniejszego ministerialnego duetu. Tyle, że niestety to nie koniec. Okazało się, że nieudolne próby manipulacji przybrały kształt zabawy ucznia czarnoksiężnika zakończonej gigantycznym potopem. Zainspirowani „twórczymi” podpowiedziami Muchy i Nowaka Rosjanie postanowili pociągnąć grę już bez udziału tych aktorów, na których tak bardzo kierownictwo państwa i partii liczyło. Okazało się, że możemy mieć mega awanturę w Warszawie tyle, że PiS nie przyłoży do niej nie tylko ręki ale nawet opuszka palca. Że przyczyni się do niej zupełnie kto inny.
Awantura, jeśli rosyjskie plany zostaną wcielone w życie, jest niemal nieunikniona. Jakoś nie wierzę w to, że tryumfalny przemarsz „ruskich szeregów” ulicami naszej stolicy w dniu meczu Polski i Rosji nie wywoła żadnych negatywnych reakcji. To po prostu nie jest możliwe! W takim kontekście sam (przyznaję uczciwie) nie wiem, czy utrzymałbym nerwy na wodzy. A ja przecież jestem oazą spokoju. Przynajmniej w porównaniu z tymi, których reakcji powinniśmy się obawiać najbardziej.
Jeśli tak się stanie, publicznie ośmielę się podważyć nawet nie kompetencje intelektualne ale w ogóle intelekt Muchy i Nowaka. Po prostu nazwę ich skończonymi a nawet atestowanymi durniami. Bo trzeba być naprawdę durniem, by w takiej sytuacji wpakować się w taki kanał. To, mówiąc językiem najbardziej trafiającym do pryncypała naszej „cudownej dwójki”, pana Premiera, jest jak być sam na sam z bramkarzem, wykonać misterny drybling i strzelić… samobója!
Bo kłopoty będą bez względu na obrót rzeczy. Jeśli kolejna gigantka „platformerskiej myśli politycznej”, Pani Hanna puści Rosjan przez Warszawę, stanie się to co przepowiedziałem. I będzie niedobrze. Jeśli pani Hanna Rosjanom odmówi… Cóż… Brzydko będzie bez dwóch zdań. Bo pani Hanna będzie musiała podać powód odmowy. I będzie miała dwie możliwości. Albo przyznać, że Rosjanie to dzicz, która nie daje złudzeń co do przebiegu całej imprezy albo też stwierdzi, że… Polacy to dzicz, która nie daje złudzeń co do przebiegu całej imprezy. Tak czy tak wyjdzie na to, że jakiemuś narodowi ubliży. Pewnie chciałaby wyjaśnić Rosjanom, że ci co ich napadną to oczywiście PiS ale wtedy dopuściłaby się ciężkiego pomówienia. Oczywiście nie mam złudzeń, że to dla niej byłoby betką ale ma chyba u boku jakichś prawników wyczulonych na możliwości miejskiej kasy.
Jednym słowem znów wyszło, że chciejstwo z amputowanym rozsądkiem nie popłaca. Oto z wojny polsko-polskiej, w której zwykli dotąd wygrywać, przedstawiciele kierownictwa państwa i partii przeskoczyli nieświadomie na wojnę polsko- ruską. Niestety to już jest swoista „liga mistrzów”, w której okazują się regularnie przysłowiowymi „kelnerami”.
A swoją drogą przyznam, że sprokurowanie przez władzę oskarżaną jakże niesprawiedliwie [:)))))))] o bieganie na ruskim pasku tryumfalnego marszu Rosjan ulicami Warszawy jest oczywistym MISTRZOSTWEM ŚWIATA i REKORDEM GŁUPOTY. Gdyby ta cecha była palna bylibyśmy na długo samowystarczalni energetycznie! Nie wiem kiedy ostatnio Rosjanie tryumfalnie maszerowali ulicami naszej stolicy. Kiedy by to nie było nie sądzę aby odbywało się to bez poczucia naszego upokorzenia. Za kolejne możemy więc podziękować ekipie Tusk/Mucha/Nowak/Waltz.

niedziela, 27 maja 2012

Bóg przestał kochać Platformę czyli Highway to Hell

Wiadomość o kolejnym zderzeniu pociągów jest potrzebna Platformie i jej najprzystojniejszemu z frontmanów, Sławomirowi Nowakowi jak przysłowiowe opady damie lekkiego prowadzenia. Teraz, gdy ekipa rękami pana Nowaka dopina, a właściwie „metodą polską” skręca drutem i zabezpiecza sznurkiem ostatnie szczegóły „przygotowań do Euro” jakikolwiek sygnał z Niebios, podobny do tego z Warszawy i teraz z Ostrowa Wielkopolskiego jest dowodem na to, ze chyba towarzystwo zbytnio uwierzyło w swą omnipotencję i za mało czasu poświęciło na modlitwy. I ich,  skromna bo skromna, „wieża Babel” osypuje się tu i ówdzie.
A może być jeszcze gorzej. Od biedy dwa podobne wypadki można by uznać za jakieś niekorzystne zrządzenie losu. Takie odwrócone „trafienie w TOTKA”. Tyle, że wcale nie jest powiedziane, że to ostatni z kłopotów pana Nowaka, całej ekipy i naszego ukochanego projektu zwanego Euro2012. Kto czytał w „PlusMinus” materiał o dłużnikach „programu budowy autostrad”.  Wyłaniają się z niego nieco chińskie klimaty i to wcale nie za sprawą uwikłanej do niedawna w nasze realia firmy z Chin.
Jeśli wierzyć przesłaniu jednego z bohaterów materiału i jeśli zestawić je z kumulacją „zdarzeń kolejowych” z ostatniego czasu, może się okazać, że faktycznie jedyną możliwością bezpiecznego dotarcia na piłkarskie igrzyska będzie desant z powietrza.
No chyba, że faktycznie te wszystkie nieprzyjemności z ostatnich czasów to ręka Boga. A jeśli tak… strach kończyć.
Tak naprawdę Bóg ma tu niewiele do rzeczy. O tyle, że jest wszędzie obecny i musi, pewnie z bólem i troską, patrzeć jak się tę Polskę łata i wiąże sznurkiem by „świat oniemiał z zachwytu”. Nie oniemieje. Niezwykła, czasem wręcz budząca podejrzenia o „syndrom Jonasza” podatność obecnej ekipy na różne nieprzyjemnie „zrządzenia losu” sprawia, że nie bez racji można zakładać, iż w samym szczycie „podziwu świata” któryś ze sznurków musi puścić ujawniając zastygłemu światu jakąś „jaką piękną katastrofę”.
Na wspomniane „zrządzenia losu” obecna ekipa pracowała latami. A to rezygnując ze środków na rozwój infrastruktury kolejowej, a to pozostawiając na stanowisku chrzaniącego wszystko ale przydatnego Tuskowi z „innych względów’ Grabarczyka i wreszcie dając zarobić panu Kazimierzowi Marcinkiewiczowi.
Teraz przychodzi za to zapłacić rachunki. Te wobec losu czy tam opatrzności. I to jest jakaś sprawiedliwość. Bo tych rachunków nie da się „przesunąć na inny termin” tak jak zrobiono z padającymi właśnie firmami, które w „program budowy autostrad” nieopatrznie weszły wierząc, że będzie on „motorem rozwoju”.  Tu przyznać trzeba, że bezmiar zmarnowanych szans poraża. Program, który z założenia powinien tworzyć miejsca pracy i generować kolosalny wzrost PKB okazuje się przede wszystkim „gilotyną przedsiębiorczości”. Tej, która naiwnie uwierzyła… A na koniec okaże się że jedynymi prawdziwymi beneficjentami tego „rozwoju” okażą się prezesi drogowego bankruta inkasujący ponoć po 100 tysięcy miesięcznie i pan Premier Kazimierz ze swymi sześcioma dychami tysięcy.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że można te moje uwagi zestawić z oddawanymi po kawałku „przejezdnymi” odcinkami autostrad oraz ze statystykami kilometrów zbudowanych przez PiS. Tyle, że jak zabraknie choćby kilometra w „ciągu autostrady” to cała reszta i tak psu na budę zaś od PiS jeszcze mniej autostrad zbudował Kazimierz Wielki.

sobota, 26 maja 2012

Damski boks – dyscyplina olimpijska


Nie, nikt jeszcze nie zdecydował by w programie najbliższych igrzysk znalazła się ta dyscyplina. Nie, nie chodzi też o opisaną szczegółowymi regułami i nadzorowaną przez jakąś międzynarodową federację sportową rywalizację pań, które upodobały sobie akurat te odmianę „kultury fizycznej”.
Olimpijskośc „damskiego boksu” w tym wydaniu, z którym ta nazwa kojarzy się nam znacznie bardziej, bierze się stąd, ze trafiła ona na nasz polityczny „Olimp” znajdując tam jakże znacznych protektorów.
Od wczoraj wiadomo, że aby stać się „naszym bohaterem” naszej obecnej „olimpijskiej” ekipy starczy wyskoczyć z pięściami do jakiejś babki. Szczególnie uderza ta liczba mnoga. Oznaczająca, że wielbicielami tej odmiany relacji damsko-męskich są zarówno Prezes Rady Ministrów Rzeczpospolitej Polskiej i autor laudacji adresowanej do „pierwszego damskiego boksera RP”, pan Donald Tusk, Minister Sprawiedliwości, konserwatysta Jarosław Gowin, Marszałek Sejmu Ewa Kopacz (no, no… kto by podejrzewał o takie upodobania sportowe) i cała masa reprezentantów i urzędników Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.
Pal lichio Gowina z jego „konserwatyzmem”  o którym mam zdanie wyrobione od czasu gdy Kobieta Moja Kochana w jego siedzącej dumnie obecności mało nie przygniotła się ściągając z wielkim wysiłkiem z półki w kolejowym przedziale ciężką walizę. Pal licho Kopacz bo od psiapsiułek Sawickiej wiele wymagać nie tylko nie można ale nie wolno wręcz. Co innego Premier.
Nie, nie jest osobą od której oczekuję przyzwoitości, rycerskości, uprzejmości czy innych podobnych pozytywnych cech osobowości. Nie mam co do niego złudzeń tak bardzo, ze odwracając się do niego plecami robiłbym to z wielką obawa.
Od Premiera RP oczekuję jednak jakiegoś tam poziomu intelektu. Takiego choćby, żeby tenże Premier RP nie pakował się z własnej woli w g***o, w którym, nie ma zmiłuj, musi jakoś tam przejść niezbyt miłym zapachem.
Nie wiem w ilu i jakich sprawach pan Tusk powinien uważać na swoje reakcje i słowa. Przypomnę tu niefortunną próbę mikrofonu z powitaniem w języku niemieckim* niezbyt pasującym do kogoś, kto chce się pożegnać z nieszczęsną etykietą „taty z Wermachtu”. Pewnie jeszcze kilka podobnych „pięt achillesowych” pana Tuska by się znalazło. W tym właśnie ta dotycząca jego stosunku do „damskiego boksu” i „damskich bokserów”. Ci, którzy interesują się karierą pana Tuska pamiętają wracające od czasu do czasu plotki o burzliwej „przedmałżeńskiej” historii związku państwa Tusków. Historii, w której główne miejsce zajmować miały cykliczne „sparingi”, przy których wyczyn Niesiołowskiego to taka treningowa „skakanka”.
Ktoś, kto zmagać się musiał czy tam musi z takimi pomówieniami absolutnie nie powinien ani nie może sobie pozwolić na publiczne wyrażanie podziwu dla gostka, który wystartował do kobiety z piąchami. Ktoś taki powinien mieć tego rodzaju gostków w oczywistej pogardzie. Tym mocniejszej że zbudowanej na własnym, bolesnym zmaganiu z przypiętą niezbyt chwalebną łatą.
No chyba, że po prostu sam doskonale wie jak to jest i pana Stefana znakomicie rozumie.
Niech pan to przemyśli Panie Tusk!

czwartek, 24 maja 2012

Operacja „Bristol” – wstyd, transparenty i moskiewski OMON

Pisząc wczoraj w sposób ogólny o mechanizmach prowokacji, które zdają się być sposobem obecnej ekipy na to, by „wygrać EURO” w kategoriach politycznych, nie znałem jeszcze szczegółów, które na swoje potrzeby pozwolę sobie nazwać Operacją „Bristol”. Te szczegóły zresztą są dopiero ujawniane, przyznam, że z pewnym mozołem. Choć zarazem i z rozmachem, w którym nawet niektórym zaczyna mylić się to, co „zdarzy (!) się 10 czerwca” z czasem teraźniejszym.
Kopalnią szczegółów na temat tego, co „zdarzy się” za niespełna (ale jednak za…) miesiąc jest wywiad z panem Sławomirem Nowakiem, wiadomym Ministrem. Myślę, że panu Ministrowi nie najlepiej służy ciśnienie wywołane faktem znalezienia się zarazem w centrum uwagi ale i na pierwszej linii krytyki w związku ze stanem dróg (i objazdów) mających doprowadzić kibiców świata (którego, jak oświadczył pryncypał pana Ministra, „oczy są zwrócone na nas”) na areny EURO2012. Myślę że to właśnie z tego powodu pan Nowak ma kłopoty z rozróżnieniem rzeczywistości i własnych projekcji. Na kilka tygodni przed „zajściami” pan Minister już odczuwa wstyd. Co więcej dokładnie potrafi powiedzieć jaki jest powód tego jego naznaczonego wyraźnym dyskomfortem stanu ducha.
„- Wstyd mi za tych, którzy mogą zrobić nieprzyzwoite sceny pod oknami rosyjskiej reprezentacji –
Oświadczył Nowak rozmawiając z Wprost* i aby było jasne za co już wczoraj ten wstyd odczuwał wyjaśnił „- Nikt na świecie nie zrozumie, że ktoś wznosi jakieś haniebne hasła pod oknami reprezentacji rosyjskiej, która zamieszka w Bristolu- ”.
Złośliwie chciałoby się zauważyć, że pozostało już tylko Nowakowi ustalić, co konkretnie będzie krzyczane „pod oknami reprezentacji rosyjskiej”. A musi być to coś mocnego, tak żeby przypadkiem „nikomu na świecie” nie umknął ten gorszący incydent.
Tu zauważę, że o treści pan Nowak może być spokojny. Bo nie tylko on „martwi się i wstydzi” z wyprzedzeniem. I to równie konkretnie. Dziś o godzinie 7.22 (sam widziałem!) pan Kuźniar w TVN24, rozważając cóż może się wiadomego dnia i we wiadomym miejscu zdarzyć i czy Rosjanie z Bristolu na pewno to odnotują, pozwolił sobie na uwagę, że (cytat z naprędce wykonanej notatki) Transparent z napisem << Tusk i Putin – mordercy>> będzie można ustawić tak, by Rosjanie widzieli”.
Nie wiem czy pan Kuźniar już stosowny transparent wykonał i czy przeprowadził konieczne pomiary topograficzne by na pewno „Rosjanie widzieli”. Ma jeszcze nieco czasu bo jakaż to trudność w końcu?
Wygląda na to, że 10 czerwca PiS, Solidarni2010 i inne aktywne każdego 10 dnia miesiąca środowiska nie będą musiały się trudzić. W ogóle nie muszą pojawiać się na Krakowskim Przedmieściu a manifestacja, jak sądzę, i tak się odbędzie. Co więcej twierdzę, że jest już niektórym świetnie wiadomo jaki będzie miała przebieg. No może nie tak do końca wiadomo ale o tym przy końcu. Pisząc wczoraj o tym, że obecna ekipa nie odpuści „zadym w czasie EURO” nie zdawałem sobie sprawy z jej determinacji. Przy świadomości jej skali nieco chłodno robi mi się na myśl o tym co nas czeka. Tym bardziej, że sprawa, przy wybitnym wkładzie prominentów obecnej ekipy (rzeczony Nowak, Mucha…) zaczyna już żyć własnym życiem poza naszą, hmmm…, jurysdykcją.
Na durny apel Muchy (od razu kontestowany przez lepiej chyba wtajemniczonego Nowaka, który świetnie wyczuł, że Mucha może „namieszać w planach”) by się Rosjanie „nie wychylali” (no mówcie tak dalej Rosjanom!) pojawiły się reakcje z tamtej strony. Nie, nie oficjalne. Wiadomo, że raczej trudno wśród Rosjan mających możliwość czy prawo oficjalnie wypowiadać się w tych sprawach w imię ich państwa szukać kogoś, kto zechciałby się dopasować do intelektu i profesjonalizmu Muchy. Jak na razie pojawiają się głosy obywateli wyrażających swe zdanie w necie. Jeden z takich głosów zacytował mocno uradowany Kuźniar we wspomnianej audycji. Rosyjski internauta zasugerował, że w związku z zagrożeniem bezpieczeństwa rosyjskich piłkarzy dla ich ochrony warto by przerzucić do Warszawy moskiewskie oddziały OMON-u, które tak sprawnie spisują się ostatnimi czasy.
Myślę, że jakby zechcieli to nikt z tych, co mają wpływ na takie sporawy, nie zaprotestowałby. I wyszłaby z tego kapitalna układanka. Jak wiadomo, nawet gdyby Kaczyński i PiS tego dnia odpuścili sobie Krakowskie, zadyma i tak będzie. Przecież pan Nowak nie może się wstydzić po próżnicy a i transparent Kuźniara nie może się zmarnować!
I teraz miarkuj czytelniku jak by to było gdyby na taką właśnie „manifestację” ruszył ten moskiewski OMON. Ciekawe czy Kuźniar pokaże „światu” ślady po ruskiej pałce i czy będzie z nich dumny czy raczej będzie się wstydził?

środa, 23 maja 2012

Prowokujcie dalej, Panie Tusk!

Gdyby dziś zapytać, komu najbardziej zależy na tym, by zbliżające Mistrzostwa Europy upłynęły w atmosferze ulicznych zadym i politycznego szczerzenia na siebie zębów, niewątpliwie wskazać należy Donalda Tuska i jego ekipę.
Oczywiście nie jest tak, że na udanej imprezie przestało im zależeć. Otóż nie! Oni jak najbardziej marzą o „wyjściu z grupy” a nawet pewnie o jakimś medalu. Tyle, że najchętniej chcieliby to dostać w korzystnym pakiecie. Czyli z tym, co na początku napisałem.
Ów pakiet miałby polegać na tym, że PO i jej szef Tusk byliby kojarzeni z „wyjściem z grupy” czy tam „medalem” oraz ogólnymi ochami i achami nad udanymi igrcami zaś ich przeciwnicy czy tam oponenci z burdami, „robieniem wsi” i „obciachem na cały świat”.
Tak, to byłby wymarzony scenariusz pana Tuska.
Tyle, ze ostatnio jakby trochę nierealny. Powoli upadają nadzieję ekipy Tuska na to, że Solidarność wyjdzie na ulice a PiS temu przyklaśnie. Związkowcy jakby nieco spuścili z tonu a Prezes PiS wręcz wezwał do wyciszenia sporów i sam zobowiązał się do bezwarunkowego zwieszenia politycznej walki.
A skoro tak, ekipa Tuska zdecydowała się chyba nie czekać na samoistne spełnienie się marzeń i postanowiła marzeniom nieco pomóc.
Tak właśnie odbieram dwa dzisiejsze wydarzenia. Jedno przewrotne choć i tak w swej subtelności toporne a drugie w oczywisty sposób skandaliczne i konfrontacyjne.
Pierwsze ze zdarzeń to skierowane do „wszystkich byłych premierów, którzy przyczynili się do organizacji Euro” zaproszenia na obiad i Mistrzostwa. Czy tam odwrotnie. O ile się nie mylę spośród „byłych premierów” w grę wchodzi tylko Jarosława Kaczyński. Inni, nawet gdyby bardzo chcieli „przyczynić się” w sprawie Euro, nie bardzo mogli. Z przyczyn oczywistych. Zatem Tusk zaprosił Kaczyńskiego na obiad. Cóż w tym złego. Z pozoru nic. Tyle, ze Tusk wie doskonale., że Kaczyński mu odmówi (co zresztą w trakcie pisania tego tekstu ziściło się wedle mych oczekiwań). Najpewniej niedługo będziemy czekać na jakieś ostre komentarze pod adresem „odrzucającego wielki gest Tuska” Kaczyńskiego. Tak było dotąd i tak będzie teraz. Ani się obejrzymy. Tu zaznaczam, że dopiero siadłem do netu i nie wiem za bardzo czy już nie jeżdżą po „wrednym Kaczorze” w tej sprawie.
Druga sprawa to już mocniejszy kaliber. Taka dogrywka z II planu debaty sejmowej w sprawie emerytur. Nie wpuszczenie Dudy i delegacji związku na obrady było bez dwóch zdań prowokacją mającą podgrzać atmosferę w związku. Po zadymie z wiadomego piątku zrobić coś takiego jest oczywistą „chamówą”. Kto tego nie widzi, ślepy jest i tyle. Oczywiście można by to tłumaczyć, delikatnie mówiąc, brakiem rozsądku pana Marszałka Senatu. Jednak, mimo datującego się od czasów zacięcia pamięci na temat roli Lecha Kaczyńskiego w Sierpniu80 powodującego mój gwałtowny spadek szacunku, nie uważam Borusewicza za głupca. Jeśli już to za posłusznego żołnierza Tuska. A to, co się stało za stanie z rukami pa szwam (tu bez aluzji..)
Myślę, że i Tusk i Borusewicz w ostatecznym rozrachunku przeliczą się w rachubach. Choć nawet nie chcę zgadywać czego jeszcze spróbują. Czasu trochę jeszcze zostało.
Zatem prowokujcie dalej panie Tusk. Wiadomo, cel uświęca środki. Może wam wyjdzie „\dwa w jednym”.

wtorek, 22 maja 2012

Litewski kołdun w czekoladzie czyli smaki przyjaźni

Kiedy pisałem swój wczorajszy tekst, zadawało mi się, że relacje polsko- litewskie osiągnęły już ten poziom absurdu, ze gorzej czy tam śmieszniej już być nie może. Że teraz czas by emocje spadały a afekt zastępował zdrowy rozsądek. Okazało się, że bardzo się myliłem a promień mego błądzenia uświadomił mi pan Igor Janke, publikując osobliwy apel. Nie czepiam się treści jako takiej. Apel ów jest osobliwy „tu i teraz” i do aktualnej sytuacji pasuje jak wianek ze stokrotek do munduru Wermachtu.
W zasadzie nie jestem pewien intencji twórców apelu (pana Igora już szybciej). Czy „chodzi o to by nie wpaść w błoto” czyli rzeczywiście o wiarę w to, iż można się uśmiechnąć, pomachać ręką i wszystko, jak w jakiej bajce, będzie cacy. Chciałem napisać „znów” ale przypomniałem sobie, ze dotąd nie było. A może „w błoto” i tak wpaść musimy i pozostaje już tylko kwestia w jakim towarzystwie i w jakim stylu. Czyli taka szczera mina do kiepskiej gry.
Tak ta „inicjatywa pojednania między oboma narodami”, proponowana przez pana Igora wygląda.
Odnoszę wrażenie, ze ona nie narodziła się teraz, że odkąd my jesteśmy wolni i wolni są nasi bracia Litwini, cały czas wykazujemy naprawdę wiele „inicjatywy pojednania między oboma narodami”. Przez całe lata okazujemy i okazujemy. I jeśli coś z tego wynika to chyba akurat nie to, czego my wszyscy, wraz z panem Igorem, redaktorem Michnikiem i resztą podpisanych i nie podpisanych pod apelem byśmy chcieli.
Pozostaje zastanowić się czemu tak jest.
Tak do końca nie wiem ile w tym winy tej naszej nieustającej „inicjatywy pojednania między oboma narodami” ale wykluczyć tego, że za nasze ciągle obecne we wzajemnych relacjach serce otrzymujemy kamień niejako na własne życzenie wykluczyć się nie da.
W końcu każdy chyba spotkał się w życiu z sytuacją, w której widział przypadki rozwydrzonych, skrajnie egoistycznych bachorów, które do takiego stanu doprowadziła miłość i wynikająca z niej pobłażliwość ich rodziców czy tam (jak w tym przypadku) starszego rodzeństwa.
Naprawdę obawiam się, że gorący apel pana Igora i całego towarzystwa, w którym krzyczy o wzajemną miłość, po drugiej stronie odebrany zostanie opacznie. Jako apel „róbcie swoje, my i tak was kochamy”. To, co widzieliśmy i widzimy dotąd, pokazuje, że w kręceniu nami nasz mały sąsiad przednio się wyspecjalizował. I, niestety szybko go tego nie oduczymy. A już na pewno nie miłosnymi wyznaniami. To, ze będzie ów proces długi, wynika przede wszystkim z tego, że cała sprawa zaszła zbyt daleko i dziś wygląda wręcz na gówniarską (choć realizowaną po mistrzowsku) złośliwość Litwinów. Poza tym kto u nas miałby tupnąć pod Wilnem? Ci, co sprzedawali naszych w Mińsku a i w Wilnie „minęli się z prawdą” wobec tamtejszych rodaków nie tak znowu dawno?
Reakcja sygnatariuszy apelu jest oczywiście oklepanym intelektualnym schematem w duchu „dzieci- kwiatów”. Ładnym ale głupim na dłuższą metę. Mi przypomina reakcję Boxera z „Folwarku zwierzęcego” na każdą kolejną opresję. „Będę więcej pracował” zwykł puentować takie sytuacje. Pan Igor z towarzystwem idzie jego tropem i na kopniaka z Wilna odpowiada „I tak będziemy was kochać”.
Nie tędy droga panie Igorze. Nie zawsze się da by było ładnie. Choć Zasze by się chciało.

poniedziałek, 21 maja 2012

Jak nas Litwini uczyli dyplomacji

Trudno przypomnieć sobie kiedy nasze stosunki z Litwą można było nazwać przyjaznymi. Najpewniej wtedy tylko, gdy kibicowaliśmy Litwinom stojącym szpalerem wokół wileńskiej wieży telewizyjnej i patrzącym w czerwone oczy sowieckim czołgom. Wtedy Lndsbergis dziękował nam w pięknej polszczyźnie za solidarność. Później jakoś szybko zapomniał naszego języka i dziennikarzom z Polski odpowiadał już tylko po litewsku (czy tam angielsku). Choćby wtedy, gdy pytali go o kolportowaną przez ludzi Sajudisu mapę „historycznej Litwy” sięgającej gdzieś pod Elbląg.
I tak już zostało.
To, co zrobiła Prezydent Grybauskaite to nie tylko przejaw konsekwencji w budowaniu wzajemnych relacji Litwy z Polską. To także lekcja dla naszych macherów od polityki zagranicznej jak się powinno w niej poruszać. Kiedy w ubiegłym roku doszło do protestów litewskiej Polonii związanych z ustawowymi ograniczeniami polonijnego szkolnictwa , wydawało się, że mamy szansę połknąć nieprzyjaznych sąsiadów jednym kłapnięciem. I nikt z naszej wielkiej „europejskiej rodziny” nam tego aktu kanibalizmu nie będzie miał za złe.
Problem w tym, że i tę sprawę „załatwiono” tak, jak załatwia się od jakiegoś czasu wszystkie sprawy naszego kraju. Szybki benefis przed kamerami i mikrofonami tego czy tam owego z naszej „klasy politycznej” a później cisza. Nic się nie dzieje. Gdyby dziś, tak na szybko, zapytać tę gawiedź, która tak szarpała się oceniając wielki sukces/ koszmarną porażkę Tuska pod Ostrą Bramą, jak się sprawy z polskimi szkołami na Wileńszczyźnie mają, pewien jestem, że mało kto by wiedział. A przecież trudno było tamtą sytuację oceniać inaczej jak wystawienie się Wilna na nasz cios i oczywisty nokaut.
Ten, kto tak widział tamtą sytuację (w tym ja) oczywiście przecenił zdolności naszych „dyplomatów”. Ale też nie docenił zdolności ich litewskich odpowiedników.
Słowa pani Prezydent to takie efektowne wyjście spod ciosu. Nie powiem mistrzowskie. Mistrzowskie byłoby gdyby nie… Gdyby nie to, że ten, kto miał przeciwnika tak wystawionego przez tyle czasu nie potrafił nic zrobić. A jak mawiają klasycy niewykorzystane sytuacje się mszczą. No i zemściły się.
Widać na tym przykładzie, że to, co zbyt często umyka nam, jest pilnie odnotowywane przez innych. Dotąd nasze spory o osobliwe matrimonium non consumatum z Rosją, zaklepane nad ciałami w Smoleńsku zdawały się akademicką dyskusją o estetyce, etyce i kilku innych, teoretycznych a więc całkiem nie przydatnych dziedzinach, okazały się mieć swój jakże realny wymiar.
Okazało się, że nasze, hmmm…, zbliżenie z Rosją nie tylko nie przyniosło nam ani spodziewanych ani nawet niespodziewanych korzyści. Okazało się, ze przyniosło nam oczywistą szkodę.
Litwini, którzy wtedy, gdy Tusk lansował się bezproduktywnie na wileńskiej ziemi, mieli nie za wiele argumentów w dyskusji z nami, teraz je, a jakże mają. I, widząc ich dyplomatyczna sprawność, będą ich mieli jeszcze więcej.
Nie zdziwcie się szanowni obserwatorzy, jeśli okaże się za jakiś czas, że do niezadowolonego Wilna dołączy jeszcze kilku „niezadowolonych”. Tych, których nasze rzeczywiste czy tam wydumane zbliżenie z Moskwą też zacznie niepokoić. Nie łudźcie się wtedy, ze to się stanie ot tak samo z siebie. Będzie to efekt tych słów pani Grybauskaite ochoczo rozwiezionych po różnych Rygach czy Tallinach przez jej heroldów.
Jej słowa świadczą najlepiej, ze nasi mniejsi bracia wcale się nas nie boją. Bo co im zrobimy? Przecież nas nawet te kilka milionów Litwinów potrafi zrobić w bambuko. Takich mamy mocarzy w MSZ-cie!
Za jakiś czas nie będzie innego wyjścia tylko wizyta naszego Prezydenta, odzianego w jakąs Włosienicę od Armatniego czy od Prady, w Wilnie z płaczliwym „wybaczcie bracia Litwini!”
My po prostu inaczej nie umiemy. Przynajmniej póki na czele naszych dyplomatów stoi taki gigant jak pan Radosław Sikorski.

niedziela, 20 maja 2012

Geniusz Hajdarowicza (będzie mi Cię „Rzepo” brakowało)


Pewnie Hajdarowicz jest wirtuozem a może i geniuszem biznesu. Nie wiem, nie znam się. Potrafię jednak pewne fakty zauważyć. Nie zawsze zrozumieć…
„Rzeczpospolitą” zacząłem regularnie kupować zaraz po tym, jak Michalski popełnił samobójstwo „Dziennika”. Z krótką przerwą na refleksję redakcji w sprawie samospalenia pod KPRM płaciłem te (ostatnio) 3,50 złotego dzień w dzień oprócz niedzieli. Teraz płacę rzadko. Nie, nie dlatego, że znów mi podpadli.
Od jakiegoś czasu zdarzało się, ze odbierając od pani z „mojego” kiosku „Rzepę” słyszałem, że specjalnie dla mnie odłożyła bo dostała jedną. Od ponad miesiąca pani mi nie odkładała poza sobotą gazety. Nie odkładała bo nie dostawała żadnego egzemplarza. Wczoraj, pierwszy raz, nie dostała i sobotniego wydania. Tak się złożyło, ze wyjeżdżałem wczoraj na jeden dzień do brata więc odbyłem najpierw peregrynację po moim mieście a później po miasteczku, w którym mieszka brat. Wszędzie słyszałem „dziś nie dostałem ani jednego egzemplarza”. Od pewnego momentu, rozeźlony, zacząłem sprawdzać, czy nie ma na „Rzepę” popytu ale wszędzie (!) okazywało się, ze na jeden, dwa, trzy egzemplarze chętni byli zawsze.
Gdybym ja i te kilka osób z każdego odwiedzonego przeze mnie punktu nagle stwierdził, ze nie będę płacił po 3,50 zł z tego czy innego powodu, zrozumiałbym to, co wczoraj odkryłem. Byłoby to z punktu widzenia biznesu zwanego „wydawaniem dziennika „Rzeczpospolita” całkiem zrozumiałe. W sytuacji, w której od dawna musiałem biegać po coraz rozleglejszej okolicy by te swoje cholerne 3,50 wcisnąć siła Hajdarowiczowi, i mi się coraz rzadziej udawało, sensu „strategii rozwoju gazety” przyjętego przez „Presspublicę” pojąć za nic nie mogę. Jak napisałem na początku, najwidoczniej geniusz biznesowy pana Grzegorza przerasta moją wyobraźnię.
Wyobraźnię, która, pytana przeze mnie o sens wydawania 130 milionów złotych po to, by zarżnąć najważniejszą i najbardziej prestiżową kurkę z zakupionego stadka, odmawia odpowiedzi. Nie, nie kieruje się żadną biznesową klauzulą poufności. Po prostu nie ogarnia.
Nie wiem już czy przypadkiem, patrząc zezem na „sukces” należącego do tegoż przedsiębiorcy „Przekroju”, nie trafiła się jedna jedyna w całym wszechświecie branża, przy której geniusz biznesowy Hajdarpowicza nie okazał się po prostu bezradny. Może to, co pozwala milionerowi z Krakowa kupować z ogromnym zyskiem piasek brazylijskich plaż, zawodzi gdy trzeba radzić sobie z nieprzewidywalnym, polskim rynkiem medialnym?
Gdy tak wczoraj biegałem po kioskach i salonikach prasowych, zaskoczyło mnie, że wszędzie tam, gdzie wiało pustką po „Rzepie”, bez kłopotu mógłbym nabyć wspomniany „Dziennik”, zalęgający wszędzie w znacznej ilości. Mógłbym liczyć na którąś z mutacji dawno już pogrzebanego przez specjalistów branży dziennika „Polska- The Times”.
Nie wiem jak się dystrybuuje gazety. Ale jakoś na logikę wychodzi mi, że skoro opłaca się takiemu „Dziennikowi” zalegać w kioskach to tym bardziej musi się opłacać przywozić gazetę tam, gdzie na nią ktoś czeka ze swoimi trzema zylami pięćdziesiąt.
Wiem, że jakakolwiek sugestia, że „plan biznesowy” Hajdarowicza polegać miał na zarżnięciu z jakichś pozaekonomicznych względów „Rzepy”, postawiona zostanie gdzieś w okolicach „helowej mgły”. Zatem nie pozostaje inne wytłumaczenie, że finansowy talent Hajdarowicza jest, przynajmniej w tej branży, mocno przeszacowany. I trzeba współczuć mu wywalenia tych 130 milionów w błoto. Bo w końcu skusze się na coś innego jak mi Hajdarowicz będzie takie numery robił.
Choć przyznam, że będzie mi Ciebie, droga „Rzepo” mocno brakowało…

Historie i historyjki (Prezydent już nie przeszkadza)


Prawdę powiedziawszy sądziłem, że temat „apostazji” Pajacyka został już dość wyśmiany zanim objawił się on przed wiadomymi drzwiami i zrobił wiadomo co. Kiedy pisałem kilka dni temu „Bo przecież chyba nikt nie myśli, że w warszawskiej czy tam gnieźnieńskiej kurii powstaje właśnie dramatyczny apel do obu panów kończący się płomiennym wezwaniem „Don’t Go!”* sądziłem, że nie tylko ja odbiorę cała imprezę tak, jak powinna być ona odbierana. Nie było mnie w sieci przez niemal dwa dni więc nieco zdziwiłem się gdy zauważyłem, że „wielcy Salonu24” poważnie odnoszą się do eventu zorganizowanego przez Pajacyka i jego Ruch. A prawda jest taka, że gdyby okazało się, że Ruchowi Pajacyka mogłaby pomóc, dajmy na to, brazylijska depilacja, też publicznie by jej dokonał. Ciekawe czy wówczas wywołałoby to podobną reakcję jak ta dzisiejsza?
W zabawie pajacąt historyczne a raczej pseudohistoryczne jest przecież tylko wynikające czy to z nieuctwa czy to z pośpiechu lub roztargnienia nawiązanie do Józefa Piłsudskiego. Może wynikłe też z faktu, że obaj panowie, Ziuk i błazen z Biłgoraja mają te same inicjały. I pewnie Pajacykowi wyszło, że z niego „Piłsudski XXI wieku”. Taki „Piłsudski” jaki wiek…
Ale to nie jedyny przebłysk „wielkiej historii” w ostatnich dniach. Tusk o zbliżającej się sportowej imprezce za marne kilka miliardów pozwolił sobie stwierdzić „To być może jedne z najważniejszych trzech tygodni w historii naszego kraju”**. Qrka wodna! Może jesteśmy prowincją. Może na co dzień trudno byłoby wycisnąć z przeciętnego Europejczyka czy tam obywatela świata jakiekolwiek informacje na nasz temat. Bo niby czemu miałby cokolwiek o nas wiedzieć? Czy my wiemy cokolwiek o Belgach albo Portugalczykach? Ale kilka razy potrafiliśmy tak namieszać, że świat faktycznie oczu od nas oderwać nie mógł. Zaś różne Mundiale i takie tam odbywają się to tu to tam bo gdzieś muszą i tyle. Zaś świat swą uwagę skieruje najpewniej na ślicznego Krzysia Ronaldo i kilku równie przystojnych chłopców z krótkich spodenkach. Natomiast fakt, że depczą oni glebę umownie nazwaną Poland czy tam Holand będzie im zwisał i powiewał. No ale skoro historyk tak to widzi, pewnie będzie to faktycznie kilka najważniejszych tygodni naszej historii.
Na koniec ostatnie nawiązanie do historii. Tej mocno najnowszej. Jak wiadomo jednym z najburzliwszych konfliktów ostatnich lat III RP była kwestia prowadzenia polityki zagranicznej. Kłótnia o to, na ile ma prawo włączać się w nią Prezydent oparła się przecież nawet o konstytucję a ówczesny i (co szczególnie istotne) obecny Minister Spraw Zagranicznych gotów był klękać przez Prezydentem by ten sobie różne wyjazdy odpuścił.
Dziś, słuchając wiadomości, ze zdziwieniem usłyszałem, że na rozpoczynającym się szczycie NATO szefem naszej delegacji będzie Prezydent. Nie usłyszałem natomiast żadnych lamentów, że cnota konstytucji znów jest zagrożona ani że pan Sikorski znów gotów nadwerężać swe szlachetne kolana. A miałby okazję bo się z Prezydentem zabrał.
Od przypomnianych przeze mnie zajść nie nastąpiła zmiana konstytucji, która inaczej określiłaby relacje poszczególnych ośrodków władzy wykonawczej. Zmienił się tylko Prezydent. My zaś dostajemy dowód tego, że te poprzednie biadolenia na temat „zagrożenia konstytucyjnego porządku” były zwykłymi przejawami antykaczyńskiej alergii. Dzisiaj otrzymujemy lekcję braku czy to konsekwencji czy to przyzwoitości. Oraz lekcję stawiania plemiennych relacji ponad powagę państwa. Anulowanie zastrzeżeń wobec aktywnej roli Prezydenta w polityce zagranicznej tylko z tego powodu, że nazywa się on teraz Komorowski stawia tych niegdyś „zatroskanych” w dość mało korzystnym świetle. Różnica w tym, że „Prezydent już nie przeszkadza”, prawda panowie.


sobota, 19 maja 2012

Partia złodziei czy głupia baba w polityce? (suplement)


Poza wersją oficjalną, wedle której doczekaliśmy się zadziwiającej sytuacji skazania na więzienie ofiary intryg tajnych służb… Tu taka uwaga do tych, którzy ją rozpowszechniają. Mamy rok 2012, piaty rok rządów „prawdziwego prawa i prawdziwej sprawiedliwości”. Zatem nie czujecie dysonansu? Pięć lat po obaleniu reżymu w więzieniu ląduje kobieta skrzywdzona przez Państwo a Państwo nic?
Ale wróćmy do wersji wydarzeń. Zatem oficjalnie jest tak, że była sobie pani Beata. No i pojawił się wąż i ja skusił. Odtąd rodzić będziemy w bólu i w proch się obracać.
Nieoficjalnie, ale nie mniej często rzecz pozbawiona jest patosu. Na grę na plejstejszyn by się bez dwóch zdań nie nadawała. Mają się więc sprawy tak, że pani Beata była (była?) głupia wiec jak się ten wąż z reklamówką forsy pojawił, wzięła. Każdy głupi by wziął.
Każdy głupi… I tu kończą się żarty. Zaczyna się natomiast ciche rachowanie tych „głupich”, którzy by wzięli. Nie ważne ilu wychodzi bo nie o to chodzi.
Chodzi o to że tacy są. Choć bez wątpienia być ich nie powinno. A w zasadzie nawet nie może ich być!
Proces doboru tej zbiorowości jest tak złożony, że ktoś, komu bozia do głowy za wiele nie nalała nie ma szans przez niego się przecisnąć. Owszem, można psioczyć na demokrację, na wolę ludu i tłumaczyć, że wybrańcy tacy sami mądrzy jak i wspomniany lud. I nie dziwić się niczemu. Tyle, że głupi lud nie zwykła w czasie wyborczym chadzać po domach i wyciągać siła ludzi kierując się tym czy innym kryterium. Choćby i głupoty wypisanej na twarzy. Może nawet byłby do tego zdolny gdyby nie był na to zbyt leniwy czy tam wygodny. Temu leniwemu ludowi trzeba więc podsunąć menu, z którego wybiera sobie danie główne i przystawki. I tu kończy się przypadkowość wyboru dokonywanego przez głupi i do tego leniwy lud. Listę pozycji do wyboru tworzą bowiem ludzie kompetentni i odpowiedzialni. Tak przynajmniej, jak mniemam, widzą oni siebie samych. Zatem jeśli lud w jakimś momencie wybiera głupią babę (To nie jest nic seksistowskiego! Odnoszę się do narzuconej narracji) to raczej dlatego, że jest ona na liście przygotowanej przez tych kompetentnych niż dlatego, że on też jest głupi. I do tego leniwy.
Zatem obrona metodą „głupiej Sawickiej” nie jest najlepszą metodą. Zdecydowanie większy szacunek budzi we mnie prymitywna, cofająca nas do czasów barbarzyńskich opcja, przyjęta przez Schetynę. Zasugerowana przez niego koncepcja „doskocz i oddaj” jest o tyle godna uwagi, że ma, jak napisałem, bogatą historię zaczynająca się gdzieś w okolicach „oko za oko” i nawiązująca także do naszej rodzimej wróżdy. Ale nie tradycja jest jej największą zaletą. Raczej to, że nie pozostawia potencjalnych następców pani Beaty samych sobie. Mówi do nich Schetyna w ten sposób „Będziecie pomszczeni. Jakby co…”
Ale zostawmy tę godną zarazem pogardy i szacunku, bez wątpienia mającą niewiele wspólnego z humanizmem i zdobyczami oświecenia, barbarzyńską szczerość Schetyny by wrócić do „głupiej baby”.
Wytykanie głupoty osobie, która „ w 2001 przystąpiła do Platformy Obywatelskiej w Jeleniej Górze. Była członkiem władz regionalnych i krajowych tej partii. […]w wyborach w 2005 została wybrana do Sejmu z okręgu legnickiego, uzyskując 8764 głosy. W Sejmie V kadencji pracowała w Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych oraz Komisji do Spraw Kontroli Państwowej. Od 10 lipca 2007 do 11 października 2007 zasiadała w Radzie Służby Publicznej przy Prezesie Rady Ministrów.”* wydaje się nie na miejscu. Może mniej z uwagi na te zaszczytne stanowiska, które pełniła a zdecydowanie bardziej z uwagi na stan umysłu przeciętnego, szarego obywatela. Co się dzieje w głowie takiego Suwerena, dajmy na to jednego z tych 8764 z okręgu legnickiego, który na co dzień boryka się choćby z poszukiwaniem pracy i głowi się czego w jego CV brakuje skoro wszędzie mu dziękują. A tu…?  Atu i Sejm V kadencji   i Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych a nawet Rada Służby Publicznej przy samym Prezesie Rady Ministrów. I właśnie dowiaduje się, że to wszystko zdołała obskoczyć osoba, którą teraz w szeregach partii, której była członkiem władz regionalnych i krajowych tej partii, byli koledzy mają za skończonego głupa.
Powiem szczerze, ze problem „głupiej baby w polityce” (TE „głupiej baby” by było jasne) jest poważniejszy niż się wydaje. Linia obrony, czyniąca z pani Beaty nie  winną crimenu lecz ofiarę własnych, niezbyt wielkich kompetencji intelektualnych nie wydaje mi się jakoś szczególnie misterna. Bo ona MUSI rodzić pytania wypływające z zasad demokracji. Tej wewnątrzpartyjnej, wielokrotnie podnoszonej przecież przez byłych kolegów pani Beaty z władz regionalnych i krajowych tej partii.  Pytań o to kto wytrzasnął pani Beatę, kto ją pchnął do polityki. Kto sprawił, że mogła kandydować do władz regionalnych i krajowych tej partii  oraz do Sejm V kadencji . Wreszcie pytanie ostatnie. Kto ją do jasnej Anielki wybierał? Tych 8764 przedstawicieli pomińmy. To przecież w końcu tylko „przypadkowe społeczeństwo” a nadto ofiary. Ofiary tego, że ktoś podsunął im niecnie „głupią babę w polityce”. W dodatku posługując się oszustwem. Bo nie sądzę by na plakatach z panią Beatą, w tym okręgu legnickim napisano że ona „głupia”. Nie napisano też, że ma „lepkie ręce” ale na razie my nie o tym…
Wracając do pytań zaczynających się od „kto” pozostaje poszukać tych, dzięki którym była ona w składach i na listach. I zastanowić się czemu wysłali oni tam „głupia babe w polityce”. Możliwości są dwie. Albo sami są równie głupi albo do czegoś potrzebna im była „głupia baba w polityce”. Do czego? Nie mam pojęcia.
Na konie przyznam, że przy wszystkich moich wątpliwościach rozumiem czemu tak się teraz o tej sprawie próbuje mówić. Pokazałem, że sprawa pani Beaty to nie tylko ona sama. Zawsze będzie aktualne pytanie „kto” w kontekście dania pani Beacie takich możliwości, z jakich skorzystała. I choć pewnie byłoby bardziej honorowo przyznać, ze z pani Beaty sprytna cwaniara (zatem osoba w jakiś sposób kompetentna), której się tylko od nadmiernego rozpędu noga podwinęła, trwać będą na stanowisku, że to jednak tylko „głupia baba w polityce”. Bo mimo wszystko lepiej mieć na sumieniu tę „głupią babę w polityce” i wyjść na „Partię durniów”, której członkiem władz regionalnych i krajowych  była owa „baba”, niż przyznać jej specyficzne kompetencje, nie wyjść na durniów umożliwiających kobiecie znalezienie się w miejscu, z którego było tak blisko tej reklamówki pełnej forsy i ostatecznie znaleźć się, niestety, w „Partii złodziei”.

* z biogramu pani Beaty w Wikipedii : http://pl.wikipedia.org/wiki/Beata_Sawicka

piątek, 18 maja 2012

Agent Tomek w pościeli, agent Tomek pod celą

Chcąc nie chcąc dalej musimy poruszać się w rzeczywistości, w której prawda nie istnieje a właściwie na trwałe została zastąpiona protezowaniem w postaci „prawd” wygodniejszych, łatwiejszych do zaakceptowania. Najciekawsze jest to, że odbywa się to najczęściej w sztafażu „dążenia do prawdy”. Dokładnie zaś w ten sposób, że kiedy coś nam nie leży, domagamy się od drugiej strony konkretów, linków, cytatów, wyłapując przesunięcie przecinka, choć to akurat dla wymowy (a zatem i dla prawdy) znaczenie ma żadne.
Ale tak już jest i trzeba to zaakceptować. Tym bardziej, że nie dotyczy to tylko nas, szarych obywateli ale i tych, którzy trzymają nad nami rządy. Nie, na szczęście nie rządy dusz. Tego by jeszcze brakowało.
Podam przykład świeży, z wczorajszego dnia. Może śmiesznym było, gdy niektórzy zaczęli się domagać by obecna siła przewodnia kajała się za pewną panią, co kiedyś była towarzyszką a dziś już nie jest. Jeśli zaś uprawomocni się wyrok, będzie natomiast zwykła kryminalistką. Jakaś logika w tych oczekiwaniach chyba jest. Bo w końcu jakby pani owa nie była wcześniej towarzyszką, kryminalistką pewnie by też nie została ("Kurwa mać, tylemam układówteraz wypracowanych…”). A w każdym razie szanse na to miałaby mniejsze. Ktoś mi tu zaraz, jak to wcześniej bywało, odwinie Lipcem. Otóż szanowny, potencjalny polemisto. To nie jest to samo. Lipiec czerpał korzyści z faktu zajmowanych stanowisk, które zapewne zawdzięczał swym koneksjom. Owa pani żadnych stanowisk nie zajmowała a swój krótki biznesowy lot wykonała podparta wyłącznie przynależnością i zdjęciami z kilkoma personami.
Oczywiście nikt się tak naprawdę kajać nie zamierza ani do winy nie poczuwa. Tak politycy (nie tylko zresztą ci) już mają i tyle. Ale tak mają na swój, powiedzmy kieszonkowy użytek. Do kamery nikt nie powie, że „o co w ogóle kaman?” i zauważy, że on się S. nie nazywa. Przed kamerą trzeba mądrze.
Zatem wspomniane „mądrze” ujrzało wczoraj świat w takiej formie, która łączyła pewne, chyba niezbyt wielkie obrzydzenie kryminalną przeszłością pani owej oraz coś na kształt „okoliczności łagodzących”. Coś jakby „krakowianka winna mało, wzięła w łapę bo się dało, krakowiaczek zaś jest winien, dawać w łapę nie powinien”. Taka melodia PRL-u, gdzie wprowadzono mechanizm ochrony łapówkarzy poprzez karanie i tych co dawali. Pacyfikując od razu ewentualnych delatorów.
Mimo tych pozorów, które mogą wynikać z tego, co wyżej, daleki jestem od dworowania sobie z linii obrony, przyjętej przez pana Donalda Tuska. Bo wcale nie jest to miejsce do żartów i śmiechów. Rzecz bowiem w tym, że mówiąc to, co powiedział, dał do zrozumienia, że za nic ma ustalenia sądu, które znalazły się w uzasadnieniu wyroku. Te, które oczyszczają ówczesne CBA z zarzutu „politycznych działań” przeciwko owej pani i przeciwko owej partii, której towarzyszką była wspomniana. Przypomnę tak mimochodem jaki szum wywoływała każda wypowiedź poprzednika pana Tuska, wyrażająca z jakiegoś ustalenia wymiaru sprawiedliwości.
Druga rzecz, która z wystąpienia pana Tuska wynika, to takie mimowolne przyznanie się do porażki albo nieudolności. Dawno, dawno temu, ale myślę, że wielu jeszcze pamięta, gdy pan Tusk debiutował na stanowisku, które ciągle jeszcze zajmuje, jasnym było, że „obnażenie” tamtego CBA jest jednym z priorytetów. Ilość spraw założonych ludziom związanym z tą służbą była niemała. I teraz dochodzimy do momentu, w którym jest jak na razie jeden wyrok. Jednak nie dla CBA lecz dla towarzyszki. CBA oczyszczono.
Tu tak na marginesie przyznam, że się trochę naśmialiśmy z Kobietą Moją Kochaną z zapisanej w uzasadnieniu uwagi, która miała wpływ na owo oczyszczenie służby. Stwierdzone zostało, że nie doszło do „naruszenia cielesności” towarzyszki, przez co jest ona tylko łapówkarz albo (to dla feministek) łapówkara. I tu mnie naszło takie spostrzeżenie, że gdyby agent Tomek musiał towarzyszce wręczać gratyfikację w pościeli, to może wyszłaby na, powiedzmy „leki obyczaj” ale z łapówki by się wywinęła. No a gdyby jeszcze ciążę zapuścił…! Nie wywinąłby się dla odmiany on!
Ponoć po zdobyciu władzy Donald Tusk, na przykładzie byłej towarzyszki zademonstrował swym compadre czego się wystrzegać. Myślę, że nie wpadł mu do głowy ten koncept, na którym oparł się sąd. I nie sugerował koleżankom, aby, jeśli już dadzą się uwieść wdziękom jakichś agentów, brały każdą kasę w miłosnym „anturażu” . Wyjdą co prawda najwyżej na pospolite… ale to jak na razie nie jest karalne.

czwartek, 17 maja 2012

„My” i „Wy”

Cieszę się, że w powodzi tekstów na okrągło tłukących kolejne mniej lub bardziej godne uwagi „tematy dnia” został zauważony tekst kolegi Bufona*. Będący zarazem kontynuacją jak też i esencją jego przemyśleń, odnoszących się do sprawy przerastającej zarówno kompanię Niesiołowskich jak i trzy cele pełne Sawickich. Skoro już jesteśmy przy bieżączce…
Da Bóg, o Sawickiej wkrótce zapomnimy, Na temperament Niesiołowskiego i Jego za mało. Ale nawet jeśli da radę, co z tego. Przywołane przez Bufona „My” i „Wy” doskonale poradzą sobie i bez pani S i bez „damskiego boksera”. I właśnie w tym rzecz.
Niesiołowskiego i Sawicką Bufon mi wybaczy bo sam nie ustrzegł się nieco krzywego spojrzenia na sprawę więc mam prawo odpłacić tym samym. Czym zresztą bez tego byłaby dyskusja „Nas” z „Wami”?
Niech będzie taka a nie inna ale niech będzie. Przebiegłem tylko komentarze pod tekstem Bufona i wydaje mi się, że okazał się szanowny kolega głosem wołającym na puszczy. Ale nie docenić jego wołania byłoby głupotą. Coraz rzadziej zdarza się nam na nasze problemy patrzeć z perspektywy, do której Bufon próbował się zbliżyć. Perspektywy pozbawionej uwiązania schematami, szablonami, kalkami. Takiej, w którym nic nie jest bardziej „mojsze” a przez to traktowane jak ukochany, rozwydrzony dzieciak. Któremu więcej wolno.
Niestety dzielę z Bufonem tę zaćmę, która uniemożliwia patrzenie na najważniejsze dla nas tak, by nie przesłaniali jej żadni Tuskowie, Kaczyńscy, Palikotowie, Millerowie. A właśnie tak na NASZE sprawy powinniśmy patrzeć. Te nazwiska powinny pojawiać się dopiero później, na takiej samej zasadzie, na jakiej pojawia się pomoc drogowa po stwierdzeniu flaka na którymś z kół.
Jednak ani „My” ani „Wy” nie potrafią a pewnie i nie chcą już wrócić do tej równowagi, w której traktować będziemy politykę jako pewien rodzaj działalności usługowej. To, że traktujemy (nie tylko my) ja inaczej to chyba największa porażka ewolucji systemów społecznych ofiarujących nam kiedyś „ludowładztwo”.
Dlaczego ważne jest, by choć dążyć do tej równowagi? I do sposobu widzenia polityki jako służby społeczeństwu? Właśnie przez ten wskazany przez Bufona podział i jego wszelkie konsekwencje. Teraz „My” i „Wy’ są wynikiem pewnych procesów mózgowych, skutkujących dość wstrząsającymi efektami. Obawiam się, że za jakiś czas z poziomu umysłów ten podział przejdzie w geny. I wówczas to, co teraz jest pewnym uproszczonym sposobem opisywania podziałów, zmieni się rzeczywiście w utrwaloną różnorodność. Może przesadzam, ale niewiele. Kiedyś napisałem tekst sugerujący, że wróżenie nadejścia budapeszteńskich klimatów może okazać się prorocze. Delikatnie ale jednak, spora cześć tych, którzy są z mojej perspektywy, podobnie jak i kolega Bufon, raczej „Wy” wyśmiało to moje wieszczenie. Fakt, pomyliłem się. Ale pomyliłem się nie w tę stronę, którą oni sugerowali. My od jakiegoś czasu mamy tu u siebie Budapeszt. Jak na razie raczej z czasów Gyurcsány’ego ale już z zarysowującym się dość widocznie podziałem na dwa nienawidzące się madziarskie ludy.
Choć fakt już jest faktem odnoszę wrażenie, że zostało nam coraz mniej czasu by te madziarską przypadłość od nas odwrócić. Ale sądzę, że jest to możliwe. Jeszcze. Póki „Wy” to też ktoś taki jak Bufon a i „My” pewnie też znajdziemy nie jednego zdolnego rozmawiać.
Tylko po co?
Z kilku powodów. Najbardziej prozaiczny jest taki, że Bufonowi może zabraknąć cierpliwości. Następnym jest stosunek ceny, jaką płacimy tym rozdarcie do tego, co jest kupowanym za nią „towarem”. Ten zaś w skali naszej historii, naszej pamięci jest mgnieniem. Nie da się ukryć, że kiedyś zabraknie Kaczyńskiego (ale „Wy” się nie cieszcie z tego tylko pomyślcie co będzie, jak zabraknie) a i Tusk nie jest wieczny (a za nim, o zgrozo, już błyszczą ząbki niecierpliwych sukcesorów).
Najważniejszy zaś jest taki, że jak się nie opamiętamy „My” i jak nie zrobicie tego „Wy”, za jakiś czas namnożyć nam się może i Cybów i, niestety Rosiaków, ktoś może podpali Telewizję Trwam a inny wysadzi się razem z „cała prawdą cała dobę”. A tłem do tego będą fale rechotu to jednych to drugich. „Nas” i „Was”. Niemożliwe? Może kolega Bufon uznać to za prowokację ale przypomnę opisaną gdzieś pierwszą reakcję na wieść o Smoleńsku, zamkniętą w radosnym okrzyku „Nie ma PiS-u!” Jaka to różnica krzyknąć „Nie ma Rydzyka!”, „Czerska się pali!” i takie tam.
Kiedyś pewnie to się i tak skończy. Przecież zawsze zdarzy się jakaś kolejna tragedia. Najlepiej taka, która z taką samą siła przygnie karki „Nam” i „Wam”. Tylko czy naprawdę tego chcemy? Czy naprawdę jest to nam potrzebne?
Ps. Świadomie skupiłem się na „co” a nie na jak. Świadomie też nie odnosiłem się do argumentów Bufona. I sugeruję, by skupiać się na sprawie a nie na licytacji między „Nami” i „Wami” o to, kto co przekręcił a co przemilczał. Bo tak będziemy dreptać w miejscu. Żądać od niego i wszystkich „Was” pokajania się i uznania naszych racji nie zamierzam. Nikt bez walki nie zgodzi się kapitulować. A walka trwa zbyt długo.