niedziela, 21 października 2012

Nadzieja, beznadzieja… (nieśmiertelny motyw z Jaruckiej)



Czy konsumujący w Brukseli, być może „kaczkę po smoleńsku” Pajacyk w towarzystwie  innego, „charkowskiego pajacyka” są kolejną „wielką nadzieją czerwonych”?  Mogą być. Tym bardziej, że jeśli nie oni to kto?
To, że jakieś tam oczekiwania budzi spotkanie najbardziej nielubianego polityka RP z najbardziej groteskowym „mężem stanu” w historii tego naszego osobistego łez padołu to efekt zbiegu kilku okoliczności.
Pierwszą okolicznością jest brak nadziei na to, że można będzie jeszcze jakieś nadziej pokładać w układzie, który resztkami sił jeszcze nami rządzi. Tę nadzieję porzućcie, którzy jeszcze tego nie zrobiliście. Wspomniany „układ rządzący” jest bez wątpienia w stadium schyłkowym i teraz wchodzi  w fazę „zjadania własnych dzieci”. I jest to wyjątkowo mało apetyczna dla oka konsumpcja.
Wielu (choć bez wątpienia nie tylu ilu powinno) pamięta jeszcze sposób, w jaki obecna siła przewodnia startowała (wtedy z wyraźnym falstartem) po pełnię władzy. Ów „sposób” miał na nazwisko Jarucka i pomógł wówczas pozbyć się, jak się zdawało, najpoważniejszego konkurenta Donalda Tuska do prezydentury. Wtedy, jeśli pominąć skrupuły, można by uznać ów ruch za znakomity i skuteczny. Gdyby nie karygodne zlekceważenie jeszcze jednego konkurenta, kto wie czy by się nie udało.
Tym razem ktoś, nie wiadomo kto, używa „schematu Jaruckiej” by przyciąć skrzydeł dość nagle zrywającego się do lotu pana Gowina, który zdaje się w poobijanej i maksymalnie sponiewieranej Platformie jedynym potencjalnym konkurentem Tuska. Oto okazało się, że ów dostojny i pryncypialny krakowski konserwatysta nie dość, ze może mieć nieślubne dziecię to jeszcze na dodatek miał czy też ma romans z pewną koleżanką ministra. Tu nie potrafię powstrzymać stwierdzenia, że tak wizualnie piękna z nich byłaby para.
Skoro wiec Platforma zamienia się w otwierany nagle na oścież, pełen brudów magiel, trzeba szukać innych rozwiązań. Tym bardziej, ze okoliczność numer dwa niejako to wymusza. Oto mamy sytuację, w której PiS, co to wedle niektórych „skończył się” jakiś czas temu, nagle cudownie wrócił do życia i w dodatku to życie kroi się dość zachęcająco.
A jest przecież wielu takich, dla których łatwiej by się żyło pod każdym niż „pod PiS-em”. I to jest okoliczność numer trzy. Wymagająca by natychmiast „coś” zrobić zanim będzie za późno i znów niektórym się „duszno” zrobi.
Okolicznością czwartą jest to, że nie za bardzo komu jest to „coś” robić. Choć ów sojusz pajaców jakoś tam próbuje się klecić, trudno nie zauważyć jak mizerne jest pole manewru. Bo, jak już pisałem, sięgać trzeba bo najbardziej nielubianego polityka i po figurę, która jeśli cokolwiek może teraz gwarantować to najpewniej kolejną lekcję tego jak się choruje „po filipińsku” i mówi „pa francuski”. Ale cóż innego pozostaje jeśli następcami tych figur są taki pan Joński, który nie grzeszy wiedzą i rozsądkiem oraz pan Rypiński (wiem, Ryfiński), który nie grzeszy niczym pozytywnym?
Najbardziej beznadziejne jest jednak to, że coś z tego wyrzeźbione ostatecznie zostanie. Wezmą się od tego spece, którzy potrafią zrobić coś z niczego. Zatem mogą być spokojni ci, co się tak boją. Bo coś z tego niczego będzie bez wątpienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz