piątek, 31 sierpnia 2012

Jak obalano Donalda Tuska (Rzeczpospolita Pacynek)

Obejrzałem wczoraj sejmową debatę. Ściślej mówiąc tę jej część, w której na zapytania poselskie odpowiadali panowie Ministrowie. Podziwiałem ich jak jeden po drugim wchodzili na sejmowa mównice, silni, zwarci i gotowi, i jak ze spokojem, nie stroniąc od drobnych złośliwości i dyskretnych żartów, klarowali jak to było naprawdę. Z tym Amberem…
Naszły mnie wówczas, gdy moje państwo, w osobach wspomnianych Ministrów, zdawało egzamin na oczywiste sześć z plusem, dwie refleksje.
Pierwsza nawiązywała do opisanej przez mnie wczoraj* teorii Gowina, wedle którego cała sprawa Amber Gold była próbą obalenia Donalda Tuska i jego rządu przez jakiś tam układ biznesowy. Pomyślałem oto, że skoro wszyscy ci Ministrowie tyle zrobili w tej sprawie, że już samo objaśnienie wszystkiego zajęło im tyle godzin, czemu ich szef, Donald Franciszek Tusk o całej sprawie musiał dowiadywać się z gazet i będąc przez to niezbyt zorientowanym tylko przestrzegł Józka Bąka miast go choćby i podstępem w szafie zamknąć gdy tamten wybierał się na rozmowy z Plichtą. Jedyna odpowiedź, jaka mi się zdaje sensowna, jest po prostu straszna. Ci wszyscy ministrowie też byli w tej zmowie i ramie w ramie z przywołanym przez Gowina „układem” chcieli nam obalić pana Tuska. Innej możliwości nie ma.
Druga refleksja jest taka nieco gombrowiczowska w swej istocie. Skoro było tak bardzo w porządku jak to wczoraj wykazali panowie Ministrowie i dosłownie nic nie zawiodło, to czemu jednak było nie w porządku? Bo trudno zaprzeczyć, że ten Amber Gold jednak się zdarzył. Z tym wszystkim o czym słyszeliśmy i czytaliśmy.
Jak to jest możliwe, że jakiś tam gówniarz z Trójmiasta, co  na jakimś życiowym zakręcie stał się Marcinem Plichtą, był prześwietlany na wszystkie sposoby, co dnia kontrolowany, znosić musiał kolejne sankcje i szykany odpowiedzialnych służb i komórek państwa i w tym wszystkim w ogóle miał czas i energię by walnąć cała kupę ludzi na tyle milionów, zakleić Polskę swymi reklamami i na dodatek dać jeszcze panu Prezydentowi Adamowiczowi i paru równie ważnym pomorskim ViP-om z Platformy Obywatelskiej pobawić się samolotem.**
Jeśli zestawi się ten wczorajszy szereg wygadanych i pewnych siebie przedstawicieli rządu, nie mających sobie nic do zarzucenia poza nadmierną ojcowską miłością z całokształtem twórczości pana Plichty, trudno nie odnieść wrażenia że ile by się nie starali i nie prężyli, ktoś taki jak ów młodzian spokojnie może sonie nic z nich nie robić. Traktując ich i ich kompetentne działania jak jakiś mało istotny teatrzyk z pacynkami.
I jest w tym coś bez wątpienia. Wczoraj, pod wpisem nocri wdałem się w wymianę zdań z kolegą jóżefemmonetą, który (przyznaje, że w sumie celnie) zestawił wizualną kompetencję Rostowskiego z kiepsko prezentującymi się przedstawicielami opozycji***. Zwróciłem uwagę, że kompetencja i świetne wrażenie może i cieszą ale przecież Amber Gold to nie wymysł opozycji tylko coś, co się zdarzyło realnie. Odparł, że „ciała dali” urzędnicy niższych szczebli. Nawet jeśli tak jest, to trudno zaprzeczyć, że „dali ciała” masowo. Tak, jakby między nimi i ich zwierzchnością była jakaś niemożliwa do przebycia bariera, przez którą nie są w stanie przeniknąć najbardziej stanowcze polecenia i dyrektywy.
Albo jakby wszyscy oni mieli głęboko w pupskach te dyrektywy i tych, którzy je wysyłają. Traktując swoich szefów najwyższych tak, jak traktował ich Plichta. Jak teatrzyk żwawo ruszających się ku uciesze gawiedzi pacynek którymi nie warto się zbytnio przejmować.
Ten wczorajszy sejmowy sznyt „na fachowca” przypomniał mi jeszcze inny patent, który też w jakiś sposób wyjaśniałby fenomen tych ujawnionych wczoraj zmasowanych działań państwa, które zakończyły się ostatecznie efektowną anihilacją przejętej przez Plichtę kasy idącej w grubaśne miliony. Chodzi mi o „cominutowca”, którego wymyślił i opisał swego czasu Wańkowicz. „Cominitowiec” to szef idealny. W kontaktach ze zwierzchnością cały czas stoi na baczność, nieustannie salutuje  i z częstotliwością minuty strzela obcasami. Od tego ostatniego pochodzi rzecz jasna jego nazwa. Kiedy jednak kareta czy tam limuzyna z bardzo zadowolonymi tą demonstracyjną uniżonością wyższymi szefami znika za rogiem, on i otaczająca go rzeczywistość (w tym zadowoleni podwładni) wraca do naturalnego stanu równowagi, w którym jakakolwiek aktywność jest widziana niezbyt przychylnie jako oczywisty zamach na błogostan.
Być może wczoraj właśnie mieliśmy do czynienia z popisem naszych „cominutowców” którzy tak sprawnie strzelali obcasami przed swym zgromadzonym przed telewizorami suwerenem, że po prostu serce rosło od tego. Natomiast przedwczoraj, w dniach poprzedzających przedwczoraj a zapewne dzisiaj oraz dniach, które po dzisiaj nastąpią trwał, trwa i dalej będzie trwał ów błogostan, w którym tak akuratnie potrafił się znaleźć pan Marcin Plichta ze swoją maszynką do robienia pieniędzy.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Zamach stanu czyli Zbychu robi deal na cmentarzu

Zanim wyjaśnię czemu nie zgadam się z koleżanką moją serdeczną Mają w kwestii sensowności powoływania komisji śledczej w „bursztynowej” sprawie wyjaśnię zniecierpliwionym czytelnikom tytułowe stwierdzenie*. Otóż jak wiadomo niektórym, szczególnie tym, co lubią fantastykę i gry RPG, miejsca kultu, takie jak świątynie czy właśnie cmentarze są w większym stopniu od innych odporne na rzucane uroki i zaklęcia. Zatem pan Zbigniew nie miał wyjścia wybierając miejsce, w którym coś tam uzgadniał z pewnym biznesmenem ponieważ „premier stworzył ścisłą zaporę ogniową między nami, politykami PO, zwłaszcza członkami rządu a światem biznesu”.**
 
Oczywiście moje powyższse tłumaczenie to kpina ale cytat jak najbardziej prawdziwy. Jego autorem jest obecny Minister Sprawiedliwości, Jarosław Gowin, jeden z najdłużej chyba utrzymujących pozory poważnego traktowania obywateli polityków Platformy Obywatelskiej.
 
Ten w sumie humorystyczny fragment z pana Gowina jest częścią większej całości, którą można interpretować na wiele sposobów.
 
Albo jako dowód kompletnego braku pomysłu na sensowne wymanewrowanie Tuska i Platformy ze sprawy Amber Gold owocujące kompletnym bełkotem albo też przejaw specyficznego poczucia humoru „konserwatysty z Krakowa” który dał się już poznać jako konserwatysta dość niekonwencjonalny. Wie to choćby Kobieta Moja Kochana, która na oczach „konserwatysty” omal nie przygniotła się ciężką walizą ściąganą z półki w przedziale pociągu, dzielonym z siedzącym sobie bez najmniejszego ruchu czy innego gestu sugerującego chęć pomocy „konserwatystą”.
 
Może to być wreszcie dowód na to, że mamy Ministra, który właśnie odjechał. Zacytowana wypowiedź to część większej całości, w której pan Minister tłumaczy Tuska i Platformę sugerując, że „Część biznesu, zwłaszcza o korzeniach sięgających PRL, może dążyć do obalenia Tuska. Przestali bać się powrotu do władzy Kaczyńskiego, a Tusk okazał się jeszcze bardziej bezwzględny w zwalczaniu korupcyjnego styku polityki i biznesu” oraz „Co do dwóch rzeczy nie mam wątpliwości: Po pierwsze, Marcin P. traktował Michała Tuska jako swoistą polisę ubezpieczeniową, ale się przeliczył. Po drugie, premier stworzył ścisłą zaporę ogniową między nami, politykami PO, zwłaszcza członkami rządu a światem biznesu. Nie wykluczam, że ostatnia afera to zemsta jakichś kręgów biznesowych. Tym bardziej, że w przeszłości formułowano już takie hipotezy.
 
Sugerowana próba obalenia rządu metodami pozakonstytucyjnymi to oczywisty dowód…
 
To oczywisty powód by jak najszybciej zwołać komisję, która rzecz wyjaśni bez najmniejszych wątpliwości. A przy okazji również dojdzie powodów braku reakcji stosownych służb na tak poważne zagrożenie bezpieczeństwa państwa. Ja powiem więcej. To byłby powód nawet do wprowadzenia jakiegoś stanu nadzwyczajnego!
 
Wiem, że dziś mój tekst ma niewielkie szanse na zaistnienie bo na tapecie będą łzawe historyjki rodzinne pana Premiera i jego śmiało postawiona wątpliwość „ Czy zadaniem premiera jest informowanie, w jaką firmę inwestować, a w jaką nie, gdzie lokować pieniądze?”***.Oczywiście ktoś złośliwy, korzystając z faktu, że sam pan Tusk połączył wątek rodzinny z oficjalnym, mógłby zapytać, czy skoro już w tej sprawie informował jednego obywatela, któremu odradził inwestowanie, co prawda tylko swych ambicji i czasu ale zawsze, nie mógł tymi wątpliwościami podzielić się z innymi. Ja nie mówię, że zaraz z ogółem Narodu ale z pewnymi wyspecjalizowanymi agendami powinien.
 
Jeśli więc koleżanki Mai i podzielających jej sceptycyzm nie przekonuje ku poparciu koncepcji powołania komisji granicząca mocno z niedopełnieniem obowiązków beztroska pana Tuska ostrzegającego Józefa Bąka to może choć skłoni stan ducha i umysłu Ministra Sprawiedliwości. Sugerujący, że mamy do czynienia z bardzo poważnym zagrożeniem bezpieczeństwa państwa, robieniem sobie przez pana Ministra żartów z bardzo poważnej sprawy i sporej liczby obywateli albo z napadem paranoi u najwyższego strażnika praworządności.
 
Przyznam, że im więcej pojawia się w kręgach PO i z ust jej prominentnych polityków  absurdalnych by nie rzec idiotycznych wersji całej sprawy Amber Gold, tym częściej mam przekonanie, że jest w tym wszystkim jakieś wyjątkowo parszywe drugie dno, którego mocno obawiają się ludzie Platformy.
 
ps. Opinia pana Gowina w sprawie „zwalczania korupcji” przez obecną ekipę godna jest osobnego wątku. Oczywiście przy założeniu, że nie zwariował lecz ujawnił swą prawdziwą twarz "konserweatysty-cynika"
 
 

środa, 29 sierpnia 2012

Karuzela z Seremetem

Może się ostatecznie okazać, że najbardziej winnym bursztynowo-złotej afery nie będzie wcale dwojga nazwisk Józef Bąk lecz Prokurator Generalny RP, Andrzej Seremet. Choć mogłoby to bez wątpienia świadczyć, że państwo ma poważne problemy ze zdaniem tego jakże wymagającego egzaminu, dla obecnej władzy wykonawczej taki obrót spraw byłby wręcz komfortowy. I nie chodzi tylko o to, że pewnie nikt już nie wypominałby ojcu Józefa Bąka wychowawczej porażki ani Prezesowi Rady Ministrów bezczynności czy też raczej oczywistej niedoczynności polegającej na tym, że z wszystkich obywateli i instytucji jakie „ma pod sobą” o wątpliwościach dotyczących bursztynowo-złotego przedsiębiorcy raczył poinformować jedynie obywatela Józefa Bąka.
Oczywiście to też bo afera, choć jeszcze nie zaszkodziła partii rządzącej*, przy dłuższym miętoleniu w prasie, radiu i telewizji w końcu jakąś szkodę może przynieść ale w tle jest coś równie ciekawego. Ale jeszcze coś przy okazji.
Myślę, że uwikłanie Seremeta w sprawę Amber Gold pozwoli załatwić Premierowi jeszcze dwie rzeczy. Jedna kłopotliwą a drugą związaną z komfortem rządzenia.
Mało kto, w tym i ja, pamiętał zapewne nie załatwioną przez Tuska do dziś (choć przyznam, że ja akurat poniechałem śledzenia jej sądząc, że załatwił) sprawę sprawozdania Prokuratora Generalnego za rok 2011. W myśl ustawy o prokuraturze sprawozdanie to leży u Premiera co najmniej od końca marca zaś zastanawiać powinno to, co w tej sprawie robi Donald Tusk. ustawa, w Art. 10e ust. 5 przewiduje, że Prezes Rady Ministrów przyjmuje lub odrzuca sprawozdanie najwyższego prokuratora. W tym drugim przypadku może wystąpić do Sejmu o odwołanie Prokuratora Generalnego ze stanowiska przed upływem kadencji. Skoro dotąd jednak nie skorzystał Premier z tej możliwości, sądzić można, że nie było jakichś dramatycznych powodów, które stały za naprawdę dziwną, ocierająca się o urzędnicze zaniedbanie opieszałością. Z czego ona wynikała zgadywać nie mam zamiaru. Choć mam zarwano swoją teorię na ten temat jak i świadomość, że w tej kwestii co człowiek to osobna teoria. I głowę dam, że niewiele wśród nich jest takich, których racjonalność nie koliduje z interesem państwa. Na przykład taka, że nie ma co czekać na decyzję Premiera zanim nie skończą się wszystkie wątki i odpryski śledztw prowadzonych przez podległych Seremetowi prokuratorów w związku z tragedią smoleńską. Bo wygodniej mu, gdy „trzyma Kozak Tatarzyna”. Może tak, może nie, sam pan Premier zafundował nam nieograniczone pole do gdybania. Które to pole bez wątpienia można ochrzcić imieniem „świętej pamięci niezależnej prokuratury”.
Jaki by nie był powód postępowania Premiera, mniej czy bardzie wiarygodny czy dęty, jedno jest niewątpliwe. Najpewniej owa przyczyna była taka, że było zwyczajnie na rękę panu Premierowi tworzyć absolutnie z punktu widzenia państwa irracjonalny i idiotyczny stan zawieszenia, trwający kilka miesięcy. Idiotyczny bo albo Prokurator jest OK, więc powinien być bez zbędnej zwłoki skwitowany albo też nie jest a wtedy już nie miesiące a każdy dzień jego urzędowania to szkoda i zagrożenie dla obywateli. W tym drugim przypadku szkodę i zagrożenie na obywateli sprowadza nie kto inny tylko Prezes Rady Ministrów Donald Tusk. Jeśli miał podstawy sądzić, że działalność Prokuratora czy nadzorowanej przez niego prokuratury jest niewłaściwa, budząca wątpliwości czy może nawet szkodliwa to milczenie Premiera w tej sprawie powinno budzić wątpliwości.
I oto nagle dostaje Premier, co prawda w pakiecie z Józefem Bąkiem, prezent od losu w postaci durnej czy też w inny sposób znieczulonej pani prokurator z Gdańska, dzięki której nikt już go nie zapyta „no co z tym Seremetem”. Ba! Myślę, że jeśli ktoś w ogóle zainteresuje się sprawą przetrzymywanego przez Tuska sprawozdania to na zasadzie wyrazów uznania dla dalekowzroczności Premiera. Cóż, taki już los nas, obywateli, że większość przedstawicieli „czwartej władzy”, którzy stanowić powinni bezpiecznik wyskakujący za każdym razem gdy władza wywołuje choćby najmniejsze spięcie, jest zbyt leniwa lub głupia by w takiej sytuacji nie tylko zadać ale choćby wymyślić oczywiste pytanie. takie choćby jak to: „Panie Premierze. Czy fakt braku akceptacji sprawozdania Prokuratora Generalnego za poprzedni rok może świadczyć, iż co najmniej do końca marca miał Pan jakieś informacje stawiające pod znakiem zapytania funkcjonowanie prokuratury?”
Oczywiście Premier mógłby odpowiedzieć, że owszem. I uśmiechnąć się promiennie tak, jak on umie najpiękniej. Ale zaraz powinny paść pytania następne. „Czy posiadane informacje dotyczyły roku 2011?”. Jeśli tak, czemu zwlekał, jeśli nie, mógł Prokuratora skwitować bo w ustawie, w przywołanym przez mnie artykule jest jeszcze ustęp 3, który pozwala Premierowi zasięgać informacji w każdym uzasadnionym przypadku. Zatem gra sprawozdaniem w kontekście Amber Gold tak naprawdę się nie broni. Tym bardziej, że jest jeszcze jedno pytanie, które paśc powinno gdyby Premier przyjął taka linie, jaka przed chwilą zasugerowałem. „Skoro miał Pan Premier wątpliwości, czemu wystąpił do Prokuratora Generalnego dopiero gdy o sprawie zrobiło się głośno a nie wówczas, gdy te wątpliwości się pojawiły? Czy sądził Pan, że może nie być takiej potrzeby?”
I tu dochodzimy do ostatniego elementu niezwykłego farta, jakim może pochwalić się pan Premier Tusk. Oto nagle, miast kajania się z powodu głupoty niejakiego Józefa Baka może przejść do ofensywy na ostatni przyczółek, o którym on i jego ekipa jeszcze nie może powiedzieć, że „jest nasz”.
Myślę, że gdyby teraz zechciał skorzystać z zapisów Art. 10e ust. 6 ustawy o prokuraturze, który brzmi „W przypadku odrzucenia sprawozdania Prokuratora Generalnego, Prezes Rady Ministrów może wystąpić do Sejmu z wnioskiem o odwołanie Prokuratora Generalnego przed upływem kadencji. Sejm odwołuje Prokuratora Generalnego uchwałą podjętą większością dwóch trzecich głosów, w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów.”** trudno byłoby nawet jego najbardziej przysięgłym parlamentarnym oponentom stanąć w obronie Seremeta. Bo ktoś mógłby i śmiem sądzić, że z tej możliwości skorzystałby ochoczo, takie działanie przedstawić jako obronę „układu stojącego za sprawą Amber Gold”. Układu, w którym już nie byłoby Józefa Bąka ale byłby obecny Prokurator Generalny.
W efekcie potrzebny byłby nowy Prokurator Generalny. I to byłby ewidentny „plus dodatni” tej sprawy. Oczywiście z perspektywy obecnych kręgów partyjno- rządowych.
Ps. Tekst napisany wczoraj więc ni uwzględniłem dzisiejszego faktu „wyciągania gorących kartofli z ognia za PO przez Ruch Pajacyka.
** http://prawo.legeo.pl/prawo/ustawa-z-dnia-20-czerwca-1985-r-o-prokuraturze-polskiej-rzeczypospolitej-ludowej/ (Tu taka uwaga by nie dziwić się nazwie ustawy zawartej w linku. To faktycznie ustawa, która przed nowelizacją miała w nazwie ową „ludową” gdyż pochodzi z 1985 r.)

wtorek, 28 sierpnia 2012

Konstruktywne wotum czyli człowiek - sztacheta


Być może po prostu nie doceniam misterii naprawdę subtelnej rozgrywki i przy okazji krzywdzę niezmiernie człowieka, który zapewne odgrywa w niej niebagatelną rolę. Jeśli tak jest, to jakoś tam los musi mnie ukarać i za tę moją winę i za wszytki wcześniejsze. Czekam z pokorą.
Kto mnie czyta czasem ten wie, że jakoś nie potrafiłem nigdy zdobyć się ani na uznanie ani na sympatię wobec pana Joachima Brudzińskiego. Natomiast często pisałem o nim źle. I powiem otwarcie, nie żałuję tego. Co więcej uważam, że miałem i mam powody by tak właśnie widzieć jednego z najbardziej ponoć wpływowych polityków Prawa i Sprawiedliwości.
 Jedną z sensacji ostatnich dni jest podawana w mniej lub bardziej poważny sposób plotka o planie usunięcia Donalda Tuska i zastąpienia go oraz obecnego układu czymś w rodzaju „nowego rozdania”.
Problemem w przeprowadzeniu konstruktywnego wotum nieufności wobec Donalda Tuska jest uzyskanie przewagi głosów w sejmie. Obecny układ sił pozwoliłby na to tylko pod warunkiem przeprowadzenia misternej i ostrożnej operacji, zwierającej kilka niespodziewanych kroków.
Warunkiem powodzenia tych najtrudniejszych i najmniej pewnych posunięć bez wątpienia jest zachowanie ich jak najdłużej w dyskrecji by uniemożliwić kontrakcję ze strony atakowanego i neutralizację przez niego zagrożenia. Trzeba oglądać się za siebie, uważać z kim się rozmawia, gubić tropy, zaciemniać obraz, zmieniać temat.
Ponoś za kulisami coś faktycznie się dzieje i kroi…
I właśnie na to wparowuje teraz zamaszyście mój ulubiony pisowski suprebohater, istny człowiek- sztacheta, Joachim Brudziński objaśniając szczegółowo „Superekspres” na czym polega najwrażliwszy element przygotowywanego w tajemnicy planu, co ma zatrząść naszą sceną polityczną i ją przewrócić.
- Jesienią planujemy przeprowadzenie konstruktywnego wotum nieufności, ponieważ sytuacja w kraju wymaga jak najszybszego odsunięcia Donalda Tuska od władzy. […] Żeby plan PiS się powiódł, partia musi zdobyć jednak większość w Sejmie. - Do konstruktywnego wotum mógłby dołączyć Grzegorz Schetyna ze swoimi ludźmi oraz konserwatywne skrzydło Jarosława Gowina - twierdzi. Podkreśla też, że w samej PO może dojść do rozłamu, a ciężkie czasy czekają też PSL, które "jest przeczołgane przez Donalda Tuska".*
Wszytko to na łamach wysokonakładowego tabloidu tak, aby przypadkiem ani jedno słowo człowieka-sztachety nikomu nie umknęło..
Oczywiście można założyć, że w rzeczywistości jest to "sprytna gra na podział w PO” i na „skłócenie istniejących w PO nurtów i koterii”. Gubienie tropów. Takie jazonowe załatwienie armii smoczych zębów za pomocą jednego kamyczka. Tyle, że Jazon nie stał jak jakiś cioł rzucając be sensu kamieniami tylko poczekał na odpowiedni moment. W którym starczył jeden. Człowiek- sztacheta ten element najwidoczniej w swej strategii pominął. Po jego zgubiony trop nikt ale to nikt się nawet nie schyli. W rzeczywistości takie działanie może co najwyżej być obliczone na doprowadzenie co niektórych w PO do śmiertelnych zejść ze śmiechu. I wcale bym się nie zdziwił gdyby takie przypadki by się zdarzyły. A to jedyna szansa dla planu pana Joachima. Poza tym bowiem, po jego słowach, do jesieni wewnątrz PO zostanie spacyfikowane wszystko, co trzeba i czego nie trzeba. Tak tylko na wszelki wypadek. Bo nie chce mi się wierzyć, że tam ktokolwiek wypowiedź Brudzińskiego weźmie na poważnie.
Poważnie zaś mówiąc… Nie, tu szkoda strzępić języka na poważne gadki.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Czytajcie „Wyborczą”, słuchajcie TVN-u!


Gdyby wybory odbyły się pod koniec sierpnia wygrałaby je Platforma Obywatelska zdobywając 35 proc. głosów. Drugie miejsce zajęłoby Prawo i Sprawiedliwość z 27-procentowym poparciem.*
Nie, to nie ja tak twierdzę tylko… No właśnie.
Myślę, że sporo osób bądź nie wierzy bądź nie dowierza, że takie mogą być preferencje Narodu jeśli chodzi o partie polityczne. Nie wierzy bo przecież Amber Gold, Józef Bąk i tede i tepe.
A nawet jeśli w końcu uwierzą to bez wahania wyjaśnią to dziwne zjawisko. Otóż większość rodaków to zwykli debile.
Oczywiście byłoby to jakieś wytłumaczenie. Nawet całkiem sensowne. Bo faktycznie jeśli Józef Bąk zwiększa szanse wyborcze Platformy to nie pozostaje nic innego tylko poradzić Platformie by wystawiła go w jakichś najbliższych wyborach dając mu rzecz jasna jakąś „jedynkę”. Bo wyborcy-debile masowo go poprą.
Takie tłumaczenie byłoby racjonalne ale pod jednym warunkiem. Wszyscy obywatele musieliby być podobnymi do nas maniakami polityki grzebiącymi w sieci i gdzie się tylko da by poznawać prawdę o naszej rzeczywistości.
Oczywiście ani nie są maniakami ani nie mają zamiaru nigdzie grzebać. Swą wiedzę czerpią z…
Od czasu do czasu zdarza mi się poświęcić kilka akapitów temu, co przeczytam na przykład na internetowej stronie „Wyborczej”. Bywa, ze ustosunkuję się do wypowiedzi zasłyszanej w Radiu Zet albo rozmowy ujrzanej w TVN. Nie rzadko wówczas ktoś komentuje to chłodnym zwróceniem uwagi, że tego nie wypada czytać, oglądać, słuchać. I to jest błąd. Z kilku powodów.
Pierwszy jest taki, że jeśli się uważa te szyldy za wizytówki wroga, spuszczać je z oczu jest po prostu głupotą. Nikt mądry do wroga nie odwraca się plecami.
Po drugie te media mają większy wpływ na to, co myślą obywatele niż wszystko to, z czego swoją wiedzę o świecie czerpiemy my. Można się na to obrażać ale nie można wypierać ze świadomości tej oczywistości że świat nie jest taki, jaki jest tylko taki, jakiego się go pokaże.
I tu właśnie sedno sprawy z tym światem i tym, kto go pokazuje.
Im bardziej będzie się ignorować filtry, przez które rzeczywistość jest przepuszczana zanim osiądzie w świadomości bardziej leniwej i mniej dociekliwej części społeczeństwa tym częściej będzie się przeżywać podobne dysonanse jak ten, że im bardziej hasa nam władza tym bardziej obywatele jej chcą.
Taki Amber Gold na przykład. Założę się, ze ta „wielka nadzieja białych” dla większości obywateli to raczej powód do szczerej radości, że jakaś grupa nadzianych cwaniaków niespodziewanie dla siebie musiała wyskoczyć z niemałej kasy. I wcale nie widzą w tym powodu by sądzić, że państwo zawiodło.
To nie tylko rezultat naszej narodowej odmiany miłości bliźniego. To również efekt bagatelizowania przez „IV władzę” wcześniejszych potknięć obecnych władz z numerkami I i II oraz nieudolności władzy oznaczonej III. Taki konsekwentny chów baranów.
Oczywiście proszę mojego tytułowego apelu nie traktować tak śmiertelnie poważnie. Bez wątpienia nie namawiam by kupować „Wyborczą” albo by kamieniem siedzieć i słuchać „całej prawdy cała dobę”.  Bez przesady. Jednak mieć oko i ucho na nich trzeba. Wtedy mniej będzie zaskoczeń czy szoków.
Na koniec coś ku pokrzepieniu serc tych, którzy w walce z koncernem z Czerskiej czują się bezsilni. Gazety nie kupuję od dawna. Kiedyś jeszcze zdarzało mi się wydać parę groszy na wydanie piątkowe z dodatkiem „Co jest grane” i programem TV. Odpuściłem sobie ale przeglądam regularnie tak na początku roku. Nie bez przyczyny. Dzięki temu koncern Agora już dwa razy zafundował mi trzydniowe karnety na Opener. Wychodzi mi, że nie mają szans zrekompensować sobie tego na mnie do końca świata i o jeden dzień dłużej. Dobre choć tyle.
* ja to wziąłem stąd (wiem, ze to szczyt perwersji :) : http://polska.newsweek.pl/sondaz--po-wyprzedza-pis,95428,1,1.html

niedziela, 26 sierpnia 2012

Cała kasa Marcina P („Pani Pomasko, byłoby taniej”)


Jestem prawie jak Palikot. Ale jak wiadomo prawie robi wielką różnicę. Kiedy tylko na jaw wyszła dziwna niemoc rozmaitych organów i instytucji państwowych wobec tego, co wyczyniał pan Marcin Plichta, tak przez ciekawość podążyłem w stronę w którą później popędził biłgorajski trefniś. Różni nas jednak to, że ja postanowiłem zachować należytą staranność a on niewiele sobie z niej robi. Jak zwykle zresztą. Tak więc ja zatrzymałem się od razu na pierwszej rafie. Na stronie Komitetu Wyborczego Platformy Obywatelskiej, zaczynającej się mottem z Bartoszewskiego „Platforma Obywatelska jest partią rozsądku, umiaru, centrum, a nie szaleństw i skrajności”*, znalazłem bardzo obiecującą zakładkę, która nazywa się „rejestr wpłat od osób fizycznych”. Radośnie popędziłem za wskazówką i … znalazłem tam informację „Brak wpisów”**
Mogłoby to oczywiście świadczyć o tym, że żadna, ale to żadna „osoba fizyczna” nie odczuła nigdy imperatywu wsparcia „najlepszej drużyny” choćby złotówką gdy ta nieuchronnie parła ku kolejnej zwycięskiej kadencji. Nie bądźmy naiwni. Świadczy to bowiem o tym, że z jakichś powodów Platforma Obywatelska RP (a może i reszta partii i stronnictw- nie wiem bo tam nie sprawdzałem) odczuwa jakiś lęk przed pozostawieniem wspomnianych informacji do publicznego wglądu.
Zastanawia mnie to w kontekście oskarżeń konkretnych, ważnych polityków PO z Gdańska i okolic przez ich byłego ważnego partyjnego kolegę z Biłgoraju i okolic. Kroi się oto coś na kształt „wojny domowej”, która nie musiałaby wybuchnąć i pociągnąć nieuchronnych ofiar (proszę przygotować portfele, szanowni państwo), gdyby pani Pomaska, pan Arabski i pan Nowak mieli stale wyszczególnione na swych stronach www czy gdzieś tam na „fejsach” czy „tłitach”, które tak sobie upodobali linki, po których można by dojść danych ich dobrodziejów sypiących w potrzebie kasą. A tak nie tylko wygląda, że są beneficjentami wyrodnymi, co się wstydzą i ukrywają tych, co im w potrzebie dobrze zrobili ale i dają przy tym pożywkę dla sztuczek klauna z żyznej Lubelszczyzny.
W całej tej historyjce jest pewien aspekt, który sprawia, że swą jakość potwierdzają ludowe mądrości w rodzaju „oliwa zawsze sprawiedliwa”.
W innych okolicznościach każdy mógłby uznać, że skoro polityk i przywódca partii mającej parlamentarną reprezentację, rzuca oskarżenia, musi mieć jakieś podstawy ku temu a nawet i dowody na potwierdzenie. Jak wiadomo akurat ów polityk takimi rzeczami jak dowody się nie przejmuje i nie kłopocze tym, że coś takiego mieć by wypadało. Taka już jego kultura polityczna i ta ogólnie rozumiana. Zatem z pozoru nie musi się pani Agnieszka i pan Tomek a nawet i pan Sławek przejmować tym, co pan klaun wygaduje i jakie oskarżenia rzuca.
Paradoksalnie jednak swego czasu, gdy hartowała się polityczna niezależność jeszcze wówczas partyjnego kolegi pani Agnieszki i panów Tomka i Sławka, zdołał on wychować sobie całkiem sporą grupę „docelowych odbiorców”, którzy łykali rzucane przez niego oskarżenia nie oczekując choćby grama dowodu. Przyjmując to jako prawdę oczywistą i objawioną. I niestety dla gdańskiego i okolicznego towarzystwa jest ich znacznie więcej niż tych, którzy ostatecznie popierają ruchy trefnisia głosami w wyborach.
Wielki udział w wykreowaniu tego zjawiska miało też milczenie a może i aprobata jego ówczesnych partyjnych kolegów, w tym i pani Agnieszki, panów Tomka i Sławka.
I teraz trudno powstrzymać się przez niskim ale jakże satysfakcjonującym „I dobrze wam tak!!!!” obserwując jak były partyjny kolega stosuje metodę „ścierkowania” wobec tych co ten modus operandi błazna kiedyś aprobowali gdy nie dotyczyła ich i przynosiła jakieś doraźne, polityczne profity. I pytać z satysfakcją czemu nie „ćwierkają” radośnie o kolejnej krucjacie ich (byłego) kolegi tylko zaraz do sadu lecą.
Tak więc pani Pomasko. Taniej i bezpieczniej a przede wszystkim estetyczniej (a pani przecież jest kobieta i to nie powinno być pani obojętne) byłoby nie trzymać za pazuchą listy darczyńców. Jeśli faktycznie nie ma tam Plichty, byłaby teraz jak znalazł. Również taniej i bezpieczniej a przede wszystkim estetyczniej (a pani przecież jest kobieta i to nie powinno być pani obojętne) byłoby zachowywać się przyzwoicie wcześniej, gdy ówczesny partyjny kolega zachowywał się nieprzyzwoicie wobec innych. Bo, jak pani widzi, nigdy nic nie wiadomo. Pan Bóg kule nosi…
Właśnie znalazłem jak pani Agnieszka „ćwierka” kto jej wpłacił. „Do zobaczenia w sądzie Panie JP” kończy pani AP. Taki los pani AP. Trzeba było myśleć zawczasu. Pani AP. ***

sobota, 25 sierpnia 2012

To nie jest Polska dla premierów Kleiberów


Półtora dnia nie byłem na bieżąco z naszą polityczną rzeczywistością i starczyło bym się omal nie obudził już w innej Polsce. Polsce bez Tuska, bez Rostowskiego, bez Arłukowicza, bez, jak sądzę, Ewy Kopacz.
Oczywiście żartuję. Nie bardzo wierzę, że Palikot gdzieś tam za kulisami jest prawie, prawie dogadany z jakimś tam choćby i drugim (wiadomo, pierwszy jest tylko jeden) szeregiem PiS-u. Ale nie w tym rzecz. Potrafię wyobrazić sobie okoliczności, w których faktycznie Palikot z Millerem i nawet z Kaczyńskim siedliby do stołu by kombinować jak wykopać Tuska.
Zupełnie jednak nie wierzę, że potrafiliby się dogadać. Nawet gdyby faktycznie wpadli na pomysł z Kleiberem. A w zasadzie przede wszystkim wtedy, gdyby na taki pomysł wpadli.
Rzecz w tym bowiem, że hipotetyczny czy też może raczej mityczny „rząd Kleibera” miałby sens gdyby był pomyślany jako rząd pozapartyjny. Gdyby miał być kompromisem partii z bezpartyjnym szefem, nie wyszedłby poza fazę „pomyślany”.
Zatem rząd pozapartyjnych fachowców…
Oczywiście to mrzonka. Taki rząd w kraju, w którym polityka partiami stoi, leży, trzęsie się i przewraca to coś absolutnie poza wyobraźnią. Ściślej mówiąc wyobrazić to się da i tylko tyle.
Szczególnie zaś w takiej sytuacji, jaka mamy obecnie. Czyli nieomal równowagi sił które chciałyby obalać lub podtrzymywać obecny rząd . Nieomal boi czym niby jest te siedem głosów.
A jest. Na tyle, że nawet gdyby ów Kleiber został premierem, następnego dnia mógłby przestać być premierem. Scenariusz zakłada bowiem obecność takiego bytu politycznego, który przypominałby sławetną „wędrującą nerkę”. „Wędrująca” przewaga parlamentarna.
Obecnie rozważanie takiego scenariusza byłoby oczywista głupotą. Właśnie przez brak jakiejkolwiek gwarancji, że powołany byt przetrwa choćby tydzień. On nie przetrwa ale skutki jego upadku mogą dość trwale wpłynąć na naszą sytuację polityczną.
Gdyby udało się faktycznie jakimś cudem podziękować Tuskowi i powołać Kleibera a on upadłby po krótkim czasie to… To na długo najpewniej powróciłby Tusk. I nikt kolejny raz w podobna awanturę by się nie wdał.
A skoro już wiemy, że to szansa palcem na wodzie pisana, jej autorzy też muszą to zagrożenie dostrzegać. Zatem gdyby doszło do negocjowania takiego rządu nie wierzę, że negocjatorzy nie daliby się porwać pokusie „skorzystania z szansy” i jakiegoś „osadzenia się” trwalej w tych zakamarkach państwowych struktur, które oferują najsmaczniejsze konfitury i w największych ilościach.
Wbrew pozorom taki aspekt „przejmowania władzy” byłby lepiszczem, które mogłoby solidniej poparcie dla Kleibera utrwalić. Tym bardziej, że byłby to skok nagły i ryzykowny. Który mógłby się długo nie powtórzyć.
Tyle, że potrafię sobie wyobrazić, jak na taką możliwość zareagowałby Kleiber i każdy inny, któremu „bycie Kleiberem” by zaproponowano. Odesłałby oferentów do wszystkich diabłów i tyle. Pan Donald mógłby spać spokojnie. Tak, jak zaśnie dziś i jeszcze przez wiele kolejnych wieczorów i nocy. Jeśli straci władze, to za sprawą większości parlamentarnej. W której po prostu nie będzie PO.
Odkładamy więc na bok kolejną inicjatywę pana z Biłgoraju doskonale wiedząc, że tonący brzytwy się chwyta. Przyjdzie pora, to i Kleiber może być premierem. Jednak nie w taki sposób, nie teraz i nie w takim układzie.

piątek, 24 sierpnia 2012

Telewizja dla Alexa (polemika)


Nie wiem czy w „wolnym świecie” można by znaleźć podobny przypadek. Oczywiście ja wiem, że są kanały bardzo konkretnie określone tematycznie. Dla wędkarzy, dla domorosłych pirotechników, dla żarłoków. Ale nie słyszałem, żeby tak jasno określiła się stacja, mająca w swej ofercie kanał informacyjny, nadający „cała prawdę cała dobę”.
Sugestia, że treści kierowane do emisji są w jakiś sposób filtrowane z uwagi na stosowny target w postaci takich a nie innych widzów jest równocześnie sugestią, że „prawda cała dobę” nie koniecznie musi być cała. Nie jest to mądre za bardzo bo bez wątpienia znajdą się (pewnie już się znaleźli) tacy, co rzecz skomentują posługują się jedna z tisznerowskich kategorii prawdy.
Zatem sławetna wypowiedź Miszczaka powinna być asumptem do tego, by się w firmie zastanowić czy to nad przydatnością tego pana czy choćby nad trzymaniem go z dala od miejsc, w których znów miałby okazję coś chlapnąć ewidentnie przeciwko tej „całej prawdzie cała dobę”. Bo szkodzi to wizerunkowi i szyldowi.
Tak przynajmniej mogłoby się wydawać.
Póki nie przeczyta się tekstu kolegi Alexa Disase. Tekstu bez wątpienia mającego charakter ekshibicjonistyczny bo sprowadzającego się w skrócie do tego, że nie ma sprawy. Że jeśli telewizja jest dla lemingów a te lubią być robione w bambuko (manipulowane się mówi fachowo) to nie ma w ogóle o czym mówić. I tu dochodzimy do miejsca, w którym trudno nie zauważyć, że się świetnie pan Miszczak z naszym kolegą Alexem dobrali bo mają niezwykła lekkość mówienia w sposób, który nie najlepiej o nich świadczy.
Choć pewnie oburzy się tym co teraz napisze, kolega Alex jest lemingiem modelowym. I jego ostatni tekst jest niejako częścią jego credo. Ma co prawda u siebie Ayn Rand oraz kilka wojowniczych zapewnień i jest w swym pisaniu „niezależny” ale… Tak się składa, że w jego tekstach często znajduję coś, co mi nie pasuje, wdaję się wtedy w polemikę a kolega, gdy zaczyna mu brakować argumentów potrafi wypalić… od choćby coś takiego, co wynikło z mego pytania czemu wyrok na Pussi Riot w dniu deklaracji Cyryla uznał za złą wiadomość dla PiS, „Mnie jednak cieszy co innego w tej całej historii. Otóż po łapach znów najbardziej dostał Jarosław Kaczyński.”*
 Zatem jeśli przekonuje, że, mówiąc okrutnie, nawet ostentacyjne walenie lemingów w człona, jak to robi i do czego się przyznaje stacja TVN nie budzi ich oporu ale jest jak najbardziej w porządku bo one po prostu tego chcą, wie co mówi. Choć może inaczej. Wie po prostu czego chce i na co się zgadza. Tak by to można odczytywać.
Tak naprawdę i tak cholernie poważnie myślę, że kolega Alex myśli się fundamentalnie. Jakkolwiek określenie „leming” ukuto dla określonej kategorii konsumentów naszego życia politycznego i nie sądzę, że zrobiono to z życzliwości, jednak mimo wszystko wydaje mi się, że oczekują one/oni troszkę więcej niż tego tylko, że „po łapach znów najbardziej dostanie Jarosław Kaczyński”. Pewnie niewiele więcej ale jednak. Przede wszystkim jednak, co było widać po dość burzliwych reakcjach na sławny tekst Roberta Mazurka, to ludek dumny, nie lubiący jak się go przedstawia i traktuje jak bandę niedocofów, która żyje dzięki papce, którą się dla niej gdzieś tam specjalnie przygotowuje a później pakuje do mózgownic. Nawet jeśli naprawdę żyje dzięki papce, którą się dla niej specjalnie przygotowuje a później pakuje do mózgownic. I tę koronną zasadę każdego biznesu, że nie wolno publicznie kpić, dyskredytować czy obrażać swoich potencjalnych klientów, powinien przyswoić zarówno pan Miszczak jak też kolega Alex.
Zatem na przyszłość, jeśli się koledze podoba, że jakieś tam ITI robi telewizję do sączenia określonych treści to tekst powinien pisać niejako w swoim tylko imieniu. Bo to, ze jemu nie przeszkadza nie znaczy, że nie przeszkadza innym. Swego czasu, w tekście „Leming z żabą na głowie”** naśmiewałem się, przyznaję, z hierarchii problemów, jakie we wspomnianej grupie dostrzega się i komentuje. Ale ten mój śmiech oparty był jak najbardziej na tym, że owa grupa wybiera dziwnie ale jednak osobiście to, co ja śmieszy, bawi czy oburza. Tak to wtedy widziałem.
I tak jestem to skłonny widzieć nadal choć kolega Alex usilnie przekonuje mnie, że u lemingów od myślenia jest ITI.
Na koniec, by koledze Alexowi nie ułatwiać, dodam, że przywoływanie paraleli w postaci TV „Trwam” nie jest tutaj najlepszą linią obrony. A właściwie jest linia fatalna. Pisałem też kiedyś o innym ulubionym schemacie, który stosują w dyskusjach ci, co nie podzielają punktu widzenia strony, do której jestem przypisywany. Gdy zwraca się uwagę na jakąś świeżą niegodziwość tych, którzy właśnie rządzą, natychmiast ktoś pojawia się z argumentem „a w 200… ten i ten z PiS zrobił to i to. No i co pelikany?”. A nico lemingi. Poza tym, że właśnie w ten sposób osobiście dowiódł niezbicie, że broni zażarcie kogoś, kto najwidoczniej (sądząc z załączonych dowodów i zastosowanej analogii) jest dokładnie taki sam jak ci, którymi gardzi i których nienawidzi. Wytrącając sobie sam broń w postaci wyższości moralnej, intelektualnej i każdej innej. Tak samo, kolego Aleksie, będzie jak nam w sprawie TVN spróbujesz odbić Rydzykiem :)
Zatem zamiast się cieszyć, powinien kolega być oburzony. Jeśli nie skrajnie wqrwiony. Bo i tym razem to nie Jarosław Kaczyński dostaje po łapach tylko on i jemu podobni wprost w sam środek swojej dumy i samozadowolenia.