wtorek, 11 października 2011

Do zobaczenia w Budapeszcie…

Nie wiem czy to dobry moment. Właściwie obawiam się, nauczony wcześniejszym jakże czasami bolesnym doświadczeniem, że na cos takiego „dobrych momentów” po prostu nie ma. Zawsze jest tak, że albo się „demoralizuje szeregi” gotowane do ataku albo „gasi ducha”. Tylko, że kiedyś przychodzi czas na to by przestało być miło.

O tym „gaszeniu ducha” właśnie chciałbym. O tym jak bardzo potrafimy nakręcać rzeczywistość zamiast trzeźwo się z nią znosić. Taką, jaka ona jest. Nawet jak jest suczo niemiła.

Największym problemem z jakim poradzić sobie musi teraz (skoro nie była w stanie a tego zrobić dotychczas) partia opozycyjna jest jej permanentna alergia na jakąkolwiek krytykę. Powiem, że nawet bym rozumiał obnoszenia się z dość ostrymi reakcjami na nie zawsze pozytywne uwagi, gdyby dotyczyły one wąskiej grupy liderów i sytuacji związanych z medialnymi występami. Wtedy owszem, można przyjąć konwencję permanentnie krzywdzonej i niesprawiedliwie oczernianej niewinności. Ale jeśli się w nią szczerze uwierzy to jest już dramat. I to przede wszystkim tych, którzy tego dramatu nie chcą albo nie są w stanie dostrzec.

Kilkukrotnie zdarzało mi się odnosić do tego, co mi się w działaniach czy to całej partii czy to jej czołówki czy wreszcie samego lidera mało podobało albo wręcz bardzo nie podobało. Efektem mojej konstruktywnej krytyki w większości były nieliczne polemiki w których zarzucano mi defetyzm i pisanie niemądrych tekstów głownie zaś komentarze w rodzaju „widzę, że szykujemy sobie bezpieczna drogę ewakuacji” oraz widoczny spadek liczby czytelników. W większości przypadków ci surowi recenzenci mojej postawy moralnej nie należeli do najpłodniejszych publicystów z jakoś szczególnie rozpoznawalnymi nickami. Ale to mało ważne w tej chwili. Ważne jest to, że ten schemat działał tak bezbłędnie i tak przewidywalnie. Choć trudno dyskutować nad jego oczywistą głupotą.

Zostawmy to, z czym w ogóle szkoda dyskutować. Wrócę do tych polemik, bo one, choć wynikają z tego samego przekonania o niedopuszczalności krytykowania partii opozycyjnej, zawierają jakieś argumenty. Przede wszystkim zaś ten, że przy całkiem sporym zasobie racji, nie powinienem swej krytyki upubliczniać bo to jest szkodliwe. Zanim przejdę do szkodliwości takie pytanie techniczne. To co mam z tą swoją krytyka zrobić? Najpewniej się nią udławić (co tez mi sugerowano:).

Czemu krytyka, mająca jakieś tam sensowne podstawy miałaby być szkodliwa. Powodów jest wiele. Przynajmniej ja je poznałem w sporej liczbie. Po pierwsze dlatego, że „wpisuję się” w powszechny atak. I w ten sposób go niejako firmuję „waląc w plecy”. Po drugie wpływam demobilizująco, sieję defetyzm i takie tam a czas nie sprzyja. Nie sprzyja bez względu na to jaki to czas. Tu więc wracamy do momentu, w którym dusze się pytaniem bo „czas nie sprzyja”.

I jeszcze mógłbym tak dość długo. Tylko zaraz ktoś zapyta czemu tyle o sobie i co ja mam do rzeczy? Otóż wiele mam! To choćby, że, wbrew temu, co wielu myśli, jakoś specjalnie do tej czy innej opcji przywiązany nie jestem i jeśli widzę, że opcja robi coś, co w moim katalogu dopuszczalnych ruchów się nie mieści, odpuszczam sobie opcję. Jestem więc wyborcą czy tam elektoratem, który Czarek Krysztopa nazwał kiedyś „nieżelaznym”. I o mnie trzeba się starać jak, że sobie dodam, o atrakcyjną pannę. Nie wystarczy jeden raz bym uznał, że mi się istny cud trafił. I, co warto ewentualnym uwodzicielom wiedzieć, nie wystarczy tylko samo uwodzenie. Trzeba jeszcze stosownie reagować na sygnały sugerujące moje oczekiwania.

Oczekiwania… To słowo, które zdaje się nie istnieć w słowniku ludzi, którzy „obsługują” kolejne kampanie partii opozycyjnej. A właściwie istnieje ale w bardzo okrojonej formie. W tej mianowicie, że próbuje się narzucić tym, do których się uderza, własną jego definicję czyli wizję tych ich oczekiwań. I jeśli się nie trafi to wniosek taki, że odbiorcy najwidoczniej „zgłupli” i nie wiedza czego sami chcą.

Czego zatem ja chce? Jako ten wyborca, którego mimo wszystko trzeba przekonywać. Niewiele. Szczęściem wybieranych jest to, że w zasadzie głownie skupię się na kwestiach technicznych. Strona ideowa mi styka. A to już spory sukces. Tedy do szczegółów.

Wielokrotnie pisałem o tym, że najbardziej niestrawną stroną ideowego przekazu partii opozycyjnej jest opakowanie, w jakim się je publicznie „sprzedaje”. Pisałem o tym przy okazji kolejnych występów publicznych ludzi, którzy z jakichś niepojętych dla mnie powodów wysyłani byli na ów front ideologiczny mimo rzucającego się w oczy, wręcz krzyczącego braku kompetencji. To nieco się poprawiło ale nie na tyle by mówić, że jest zadowalająco. Ktoś mi powie, że uległem nachalnej albo choćby podprogowej presji mediów. Być może. Ale taką presję po prostu trzeba przewidzieć. Tym bardziej jeśli ćwiczy się ją boleśnie od lat. I to nie ja własnym wysiłkiem mam się jej opierać bo mogę ale nie muszę. To powinno być ciężarem złożonym na barkach partyjnych profesjonalistów od wizerunku.

Ja rozumiem, że ci profesjonaliści działają w nieprzyjaznym otoczeniu. Nie mogą absolutnie liczyć na tak pięknie prowadzone akcje jak „cała Polska nie dowie się o Wałbrzychu”, „prezes też otrzymywał listy od samobójcy” czy „Lis z Gugałą ratują Polskę odsłaniając prawdziwe oblicze”. I to, że nie mogą na coś takiego liczyć za to na coś przeciwnego jak najbardziej, musi być dla nich jasne.

Zanim podsunę kilka konkretnych, bardzo aktualnych uwag, jeszcze taka uwaga generalna, dotycząca sposobu obchodzenia się z partią opozycyjną przez lud opozycyjny.

Szanowny ludzie opozycyjny. Jesteś w większości konserwatywny w swych zapatrywaniach i w wyznawanych ideałach. W większości ten konserwatyzm wyniosłeś z domu i z domowego, konserwatywnego wychowania. Czemu zatem, na miły Bóg, w stosunku do swego politycznego wybrańca decydujesz się tak ostentacyjnie na model wychowania bezstresowego? Czemu każdy lekki klaps traktujesz jako crimen zasługujący na natychmiastowa dekapitacje sprawcy? czy nie widzisz jeszcze skutków tej swojej niefrasobliwości?

Nie wątpię, że chcesz zobaczyć jak świetnie może być w tym obiecanym Budapeszcie. Jeśli chcesz, to pomóż w tym. Ale odpowiedzialnie.

Na koniec taka próbka troski o kondycję naszego podopiecznego.

Przede wszystkim proszę mi powiedzieć kto „ustawił” Prezesowi spotkania z „Newsweekiem” i z Lisem na koniec kampanii. Proszę mi odpowiedzieć czy ten ktoś wcześniej raczył przeczytać choć jeden numer „Newsweeka” i obejrzeć program Lisa. A jak już mi odpowiecie to wykopcie tego kogoś na zbity ryj do ostatniego partyjnego szeregu. Bo tylko tam ktoś taki może nie narobi szkody.

I pilnujcie się. Jeśli trzeci raz dacie się tak zrobić jak daliście się zrobić dwa razy, to ten obiecywany Budapeszt będziecie oglądać tylko na pocztówkach.

A ja bym wolał inaczej. I z tym moim „wolał” musicie się liczyć. Bo to wy dla mnie jesteście a nie ja dla was! Pamiętajcie i nie zapomnijcie!

ps. Każdy komentarz w typie „widzę że już czujesz skąd wiatr wieje” dla mnie będzie oczywistym kilometrem dalej od Budapesztu. I dowodem na to, że nauka idzie trudno.