piątek, 19 października 2012

Majestat państwa i instynkt samozachowawczy



Oceny egzaminu, który wedle jednych nasze państwo już zdało celująco lub, jak sądzą inni ciągle zdaje i idzie mu to kiepsko, można dokonywać na co najmniej dwóch poziomach. Pierwszy z nich, zdecydowanie trudniejszy do ogarnięcia opiera się na rozumieniu takich pojęć jak powaga i majestat państwa. Tu konieczna jest ilustracja, która rozumienie ich powinna ułatwić.
Gdzieś na początku czy też w połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy świat się dla nas zupełnie niemal otworzył (były i są wyjątki…) byłem przy okazji jakiegoś rodzinnego przylotu lub odlotu na warszawskim lotnisku im. F. Chopina. Poszedłem na taras bo mało jest rzeczy, które w równym stopniu są w stanie wprawić mnie w stan zdumienia a nawet egzaltacji jak wielotonowe kolosy wznoszące się z taka gracją, pozornie wbrew logice, w powietrze.
Otóż stojąc wtedy na tym tarasie widokowym i czekając na kolejny aeroplan, który miał wzlecieć lub lądować, zauważyłem dość intrygująca scenkę. Na płycie lotniska nagle pojawił się pojazd opancerzony a obok niego, uzbrojeni w krótką broń automatyczną i odziani w nieznane mi mundury, młodzi ludzie. Było to o tyle zaskakujące, że w tym miejscu poza naszą strażą graniczną nie miał prawa pojawić się nikt z bronią a bez broni jeszcze tylko obsługa lotniska na którą ta grupka absolutnie nie wyglądała.
Rzecz wyjaśniła się dopiero, kiedy wylądował i dokołował na wyznaczone miejsce na płycie lotniska kolejny samolot. Był on w barwach izraelskiego przewoźnika „El Al.”. Szybko ruszył do niego wspomniany wóz pancerny a umundurowani i uzbrojeni ludzie ustawili się przy wejściach.
Bez wątpienia był to pokaz czegoś, co można bez ryzyka określić jako uosobienie majestatu państwa. Państwa, które ma świadomość, że jego istotą poza terytorium są też obywatele. I obowiązkiem tegoż państwa jest taka dbałość o ich interesy, która nie tylko będzie skuteczna ale i budząca respekt innych. I trudno zaprzeczyć, że ta grupka ściskająca uzi o tysiąc kilometrów od granicy swej ojczyzny musiała budzić respekt i szacunek dla ich państwa. Każdy, kto miałby ochotę zrobić cos przeciwko tej maszynie i ludziom, których przewoziła miał już z daleka wiedzieć, że tu nie chodzi o samolot i o jakichś ludzi. W grę wchodziło po prostu zadarcie z państwem Izrael.
Majestat państwa to oczywiście nie żadne tam narzędzie do pompowania państwowego, narodowego czy plemiennego ego. Choć bez wątpienia to element bardzo przydatny i w tym. Sprawiający jednak, o ile uda się go utrwalić w świadomości innych tak, jak to robiły owe uzi w rękach tamtych młodych chłopaków i dziewcząt, przede wszystkim to, że potencjalne kłopoty stają się bardziej potencjalne niż rzeczywiste.
Zanim przejdę do kwestii sygnalizowanego na początku instynktu samozachowawczego, wyjaśnię, że celowo podałem przykład, w którym majestat państwa, uosabiany przez ludzi w mundurach i z bronią odnosił się nie do oficjalnych sytuacji i przedstawicieli wspomnianego państwa ale zwykłych obywateli Izraela oraz tych, których związek z Izraelem sprowadzał się jedynie z korzystaniem z usług izraelskiego przewoźnika. Bo majestat państwa, jeśli nie ma być fikcją, musi być chroniony zarówno wówczas, gdy chodzi o Prezydenta oraz setkę innych ważnych obywateli ale i wtedy, gdy chodzi o ludzi, których jedynym tytułem  poczuwania się do majestatu państwa jest odpowiedni paszport w kieszeni czy torebce. I to o nich głownie chodzi. Raz, że ich jest więcej, dwa, że im częściej przydarzają się sytuacje, w których podparcie się państwem jest zawsze jak znalazł.
Takie pojmowanie wspomnianego zjawiska i opisującego go pojęcia wiąże się właśnie z tym, co nazwałem instynktem samozachowawczym. To pojęcie jest łatwiejsze więc jeśli ktoś nie pojął lub nie został przekonany powyższym wywodem, może ono im rzecz cała rozjaśni. Otóż jeśli państwo nie poczuwa się do tego, by starannie albo chociaż jakoś tam zadbać o szacunek dla siebie i swoich przedstawicieli i obywateli, to w interesie tych obywateli, i to wszystkich bez wyjątku, jest to na nim wymóc. Z bardzo prostej, łatwej do pojęcia nawet dla organizmów prostszych niż homo sapiens przyczyny. Po prostu w ten sposób tworzy się i utrwala pewien mechanizm obronny, gwarantujący przeżycie w sytuacji zagrożenia. Inne gatunki maja kły, pazury, zdolność mimikry. My nie mamy więc nam to ma zastąpić właśnie taki organizm jak państwo. Taka naszą odmianę obronnych odruchów stadnych.
I to jest chyba oczywiste. Zaś dziwna jest ta łatwość, z jaką znaczna część świadomych jakoby ludzi przechodzi do porządku nad sytuacją, w której minister K „bardzo chciała pomóc ale nie za bardzo wiedziała jak” zaś Naczelny Prokurator „zachowywał się jakby nie wiedział co się wokół niego dzieje”. Tym, którzy nadal będą próbowali bronić tych ludzi i ich zachowania chcę coś uświadomić. To, co stało się w Smoleńsku było niebywała tragedią w sensie politycznym i symbolicznym. W swej skali zaś było sytuacją kryzysową skalą przypominająca zderzenie dwóch przepełnionych autobusów. I akceptowanie tłumaczenia, że  „czegoś takiego” nasze państwo „nie potrafiło sobie nawet wyobrazić” jest po prostu zgodą na to, że nasze państwo w ogóle niewiele jest sobie w stanie wyobrazić.  Jeśli państwo w związku ze wspomnianą sytuacją kryzysową nie wie kogo i po co ma wysyłać i posyła chętnych ale nieudolnych, mówienie, że zrobiło cokolwiek dobrze jest po prostu pogodzeniem się z tym, że na państwo nikt nie może liczyć. Bo jeśli nie może Prezydent i setka istotnych dla państwa obywateli to jak może jakiś pan Piegłasiewicz z Koziej Wólki? Choć ma dokładnie takie samo prawo liczyć.
A jeśli ktoś tam jeszcze będzie próbował bronić państwa zdającego egzamin bo przecież takie piękne pogrzeby się odbyły to warto zauważyć, że ta część wspomnianego egzaminu odbyła się przy ogromnej roli nie państwa ale fachowców od tego typu ceremonii.
Mam nadzieję, że wyraziłem się dość jasno czemu publiczne twierdzenia, że „takie rzeczy się zdarzają” jest delikatnie mówiąc bardzo nierozsądne zaś ogłaszanie, że „podziwia się cierpliwość Rosjan wobec tego co się u nas ze Smoleńskiem wyprawia” jest już czymś, czego delikatnie nazwać się nie da. Jest przejawem idiotyzmu. Nie inaczej.
Ja wiem, że wielu ludzi jest tak skonstruowanych, iż z łatwością są w stanie „zrozumieć” że gdzieś tam normalny jest „brak zakazu fotografowania” a w sytuacji, w której im szef zwleka jeden dzień z wypłatą gotowi są karać śmiercią. Zatem dla tych, którzy mimo wszystko jeszcze nie pojmują przykład konkretny. I niech mi kolega Alex wybaczy czwarte nawiązanie. Jeśli uważają, że „takie rzeczy się zdarzają” to niech sobie wyobrażą kogoś sobie bardzo bliskiego w takim stanie na tamtym stole sekcyjnym tam gdzie „widocznie nie ma zakazu fotografowania”. I niech wyobrażając to sobie  powiedzą „takie rzeczy się zdarzają”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz