Oceny egzaminu,
który wedle jednych nasze państwo już zdało celująco lub, jak sądzą inni ciągle
zdaje i idzie mu to kiepsko, można dokonywać na co najmniej dwóch poziomach.
Pierwszy z nich, zdecydowanie trudniejszy do ogarnięcia opiera się na
rozumieniu takich pojęć jak powaga i majestat państwa. Tu konieczna jest
ilustracja, która rozumienie ich powinna ułatwić.
Gdzieś na
początku czy też w połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy świat się dla nas
zupełnie niemal otworzył (były i są wyjątki…) byłem przy okazji jakiegoś
rodzinnego przylotu lub odlotu na warszawskim lotnisku im. F. Chopina.
Poszedłem na taras bo mało jest rzeczy, które w równym stopniu są w stanie wprawić
mnie w stan zdumienia a nawet egzaltacji jak wielotonowe kolosy wznoszące się z
taka gracją, pozornie wbrew logice, w powietrze.
Otóż stojąc
wtedy na tym tarasie widokowym i czekając na kolejny aeroplan, który miał
wzlecieć lub lądować, zauważyłem dość intrygująca scenkę. Na płycie lotniska
nagle pojawił się pojazd opancerzony a obok niego, uzbrojeni w krótką broń
automatyczną i odziani w nieznane mi mundury, młodzi ludzie. Było to o tyle
zaskakujące, że w tym miejscu poza naszą strażą graniczną nie miał prawa
pojawić się nikt z bronią a bez broni jeszcze tylko obsługa lotniska na którą
ta grupka absolutnie nie wyglądała.
Rzecz wyjaśniła
się dopiero, kiedy wylądował i dokołował na wyznaczone miejsce na płycie
lotniska kolejny samolot. Był on w barwach izraelskiego przewoźnika „El Al.”.
Szybko ruszył do niego wspomniany wóz pancerny a umundurowani i uzbrojeni
ludzie ustawili się przy wejściach.
Bez wątpienia
był to pokaz czegoś, co można bez ryzyka określić jako uosobienie majestatu
państwa. Państwa, które ma świadomość, że jego istotą poza terytorium są też
obywatele. I obowiązkiem tegoż państwa jest taka dbałość o ich interesy, która
nie tylko będzie skuteczna ale i budząca respekt innych. I trudno zaprzeczyć,
że ta grupka ściskająca uzi o tysiąc kilometrów od granicy swej ojczyzny
musiała budzić respekt i szacunek dla ich państwa. Każdy, kto miałby ochotę
zrobić cos przeciwko tej maszynie i ludziom, których przewoziła miał już z
daleka wiedzieć, że tu nie chodzi o samolot i o jakichś ludzi. W grę wchodziło
po prostu zadarcie z państwem Izrael.
Majestat państwa
to oczywiście nie żadne tam narzędzie do pompowania państwowego, narodowego czy
plemiennego ego. Choć bez wątpienia to element bardzo przydatny i w tym.
Sprawiający jednak, o ile uda się go utrwalić w świadomości innych tak, jak to
robiły owe uzi w rękach tamtych młodych chłopaków i dziewcząt, przede wszystkim
to, że potencjalne kłopoty stają się bardziej potencjalne niż rzeczywiste.
Zanim przejdę do
kwestii sygnalizowanego na początku instynktu samozachowawczego, wyjaśnię, że
celowo podałem przykład, w którym majestat państwa, uosabiany przez ludzi w
mundurach i z bronią odnosił się nie do oficjalnych sytuacji i przedstawicieli
wspomnianego państwa ale zwykłych obywateli Izraela oraz tych, których związek
z Izraelem sprowadzał się jedynie z korzystaniem z usług izraelskiego przewoźnika.
Bo majestat państwa, jeśli nie ma być fikcją, musi być chroniony zarówno
wówczas, gdy chodzi o Prezydenta oraz setkę innych ważnych obywateli ale i
wtedy, gdy chodzi o ludzi, których jedynym tytułem poczuwania się do majestatu państwa jest
odpowiedni paszport w kieszeni czy torebce. I to o nich głownie chodzi. Raz, że
ich jest więcej, dwa, że im częściej przydarzają się sytuacje, w których
podparcie się państwem jest zawsze jak znalazł.
Takie pojmowanie
wspomnianego zjawiska i opisującego go pojęcia wiąże się właśnie z tym, co
nazwałem instynktem samozachowawczym. To pojęcie jest łatwiejsze więc jeśli
ktoś nie pojął lub nie został przekonany powyższym wywodem, może ono im rzecz
cała rozjaśni. Otóż jeśli państwo nie poczuwa się do tego, by starannie albo
chociaż jakoś tam zadbać o szacunek dla siebie i swoich przedstawicieli i
obywateli, to w interesie tych obywateli, i to wszystkich bez wyjątku, jest to
na nim wymóc. Z bardzo prostej, łatwej do pojęcia nawet dla organizmów
prostszych niż homo sapiens przyczyny. Po prostu w ten sposób tworzy się i
utrwala pewien mechanizm obronny, gwarantujący przeżycie w sytuacji zagrożenia.
Inne gatunki maja kły, pazury, zdolność mimikry. My nie mamy więc nam to ma
zastąpić właśnie taki organizm jak państwo. Taka naszą odmianę obronnych
odruchów stadnych.
I to jest chyba
oczywiste. Zaś dziwna jest ta łatwość, z jaką znaczna część świadomych jakoby
ludzi przechodzi do porządku nad sytuacją, w której minister K „bardzo chciała
pomóc ale nie za bardzo wiedziała jak” zaś Naczelny Prokurator „zachowywał się
jakby nie wiedział co się wokół niego dzieje”. Tym, którzy nadal będą próbowali
bronić tych ludzi i ich zachowania chcę coś uświadomić. To, co stało się w
Smoleńsku było niebywała tragedią w sensie politycznym i symbolicznym. W swej
skali zaś było sytuacją kryzysową skalą przypominająca zderzenie dwóch
przepełnionych autobusów. I akceptowanie tłumaczenia, że „czegoś takiego” nasze państwo „nie potrafiło
sobie nawet wyobrazić” jest po prostu zgodą na to, że nasze państwo w ogóle
niewiele jest sobie w stanie wyobrazić.
Jeśli państwo w związku ze wspomnianą sytuacją kryzysową nie wie kogo i
po co ma wysyłać i posyła chętnych ale nieudolnych, mówienie, że zrobiło
cokolwiek dobrze jest po prostu pogodzeniem się z tym, że na państwo nikt nie
może liczyć. Bo jeśli nie może Prezydent i setka istotnych dla państwa obywateli
to jak może jakiś pan Piegłasiewicz z Koziej Wólki? Choć ma dokładnie takie
samo prawo liczyć.
A jeśli ktoś tam
jeszcze będzie próbował bronić państwa zdającego egzamin bo przecież takie
piękne pogrzeby się odbyły to warto zauważyć, że ta część wspomnianego egzaminu
odbyła się przy ogromnej roli nie państwa ale fachowców od tego typu ceremonii.
Mam nadzieję, że
wyraziłem się dość jasno czemu publiczne twierdzenia, że „takie rzeczy się
zdarzają” jest delikatnie mówiąc bardzo nierozsądne zaś ogłaszanie, że „podziwia
się cierpliwość Rosjan wobec tego co się u nas ze Smoleńskiem wyprawia” jest
już czymś, czego delikatnie nazwać się nie da. Jest przejawem idiotyzmu. Nie
inaczej.
Ja wiem, że wielu
ludzi jest tak skonstruowanych, iż z łatwością są w stanie „zrozumieć” że
gdzieś tam normalny jest „brak zakazu fotografowania” a w sytuacji, w której im
szef zwleka jeden dzień z wypłatą gotowi są karać śmiercią. Zatem dla tych,
którzy mimo wszystko jeszcze nie pojmują przykład konkretny. I niech mi kolega
Alex wybaczy czwarte nawiązanie. Jeśli uważają, że „takie rzeczy się zdarzają”
to niech sobie wyobrażą kogoś sobie bardzo bliskiego w takim stanie na tamtym
stole sekcyjnym tam gdzie „widocznie nie ma zakazu fotografowania”. I niech
wyobrażając to sobie powiedzą „takie
rzeczy się zdarzają”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz