poniedziałek, 29 grudnia 2014

Kopacz na Wigilię czyli Tusk zagryza wargi



Finisz 2014 r. to bez wątpienia czas pani Ewy Kopacz. Nie powiem, że dobry czas pani Premier.  Analizując pragnienia Polaków by to Ewa Kopacz była dla nich „zbłąkanym gościem” przy wigilijnym stole Norbert Maliszewski w Onecie podsumował dorobek pani premier wyliczając po kolei złą strategię przed wyborami samorządowymi, oddanie inicjatywy po wyborach Jarosławowi Kaczyńskiemu,  zbyt mały dystans wobec problemów Radosława Sikorskiego, sesję w tygodniku, z retuszem i lokowaniem produktów, nominacje pełnomocniczek premier postrzeganych głownie jako „przyjaciółki Ewy Kopacz” wreszcie „przegląd działania resortów”, mogący, tak jak poprzedni krok,  świadczyć o braku zaufania do części własnej ekipy.* Kiedy doda się do tego zapowiadane, mimo wcześniejszych zapowiedzi rządu, że do nich nie dojdzie dzięki „twardym negocjacjom w Brukseli”, podwyżki cen energii elektrycznej i ostatnią awanturę z ewakuacją Donbasu, wychodzi, że Ewa Kopacz ma na koncie same porażki.

Ale nie to, szanowny czytelniku jest przyczyną podejrzewanej przez mnie zgryzoty Donalda Tuska. O niej będzie na samym końcu.

Czarna seria Ewy Kopacz mogłaby być oczywiście przypadkiem. Zdarza się, że coś takiego na kogoś znienacka spada. Oczywiście mieć takiego pechowca u steru to pech a może nawet tragedia również dla sterowanych przez niego.

Ja jednak myślę, że to nie jest kwestia metafizyczna (pech, fatum czy cokolwiek tego typu) lecz organiczna. Po prostu pani Kopacz jest tak skonstruowana. I na tym stwierdzeniu poprzestanę nie drążąc dalej szczegółów konstrukcyjnych pani Premier.

Oczywiście tak skonstruowana pani Ewa Kopacz nie jest od momentu objęcia stanowiska Prezesa Rady Ministrów Rzeczpospolitej Polskiej. To byłaby prawdziwa tragedia gdyby objęcie tego stanowiska skutkowało pojawieniem się tak istotnych defektów. Myślę, że pani Kopacz skonstruowana wadliwie jest od samego początku. A przynajmniej od momentu, gdy w latach 80- tych XX wieku gdzieś wstąpiła ale nie ma pojęcia gdzie, nie ma pojęcia czy faktycznie wstąpiła, nie ma pojęcia co po tym wstąpieniu robiła i tak dalej.

Oczywiście nie sugeruję pani Kopacz niepełnosprawności w rozumieniu potocznym. Takiej, która skutkować powinna na przykład rentą i inną pomocą ze strony państwa. Sugeruję co najwyżej mierne kompetencje intelektualne i jeszcze mniejszą przyzwoitość. To drugie to oczywiście kwestia estetyki tylko bo oczekiwać dziś od polityków przyzwoitości jest straszną, straszliwą naiwnością. No a to pierwsze… Tworzenie rządu z fumfel, psiapsiuł i Grześka Schetyny to koncepcja w mojej i pewnie nie tylko mojej wyjątkowo słaba. A słaba koncepcja w tej kwestii to nic wesołego dla obywateli. Oj nic!

I tu dochodzimy do Donalda Tuska. Donald Tusk to w mej ocenie postać z gruntu zła, nastawiona wyłącznie na siebie, ale w żadnym razie nie mogąca być oskarżana o głupotę czy choćby kiepski intelekt. Zatem wskakując na swą następczynię Tusk mógł zrobić to z dwóch powodów. Pierwszy był taki, że nie miał absolutnie żadnej choćby w przybliżeniu znośnej alternatywy. Coś w tym może być bo szerszy przegląd kadr PO wskazuje, że urodzaju wybitnych jednostek raczej tam nie mają. Ale jakiś lepszy wybór mógł trafić. Drugi powód mógł opierać się na bardzo trzeźwej ocenie możliwości pani Kopacz. Pan Tusk wiedział, że kijek, na jaki zamienia uosabianą przez siebie siekierę jest krzywy, miękki i na dodatek spróchniały. Musiał wiedzieć bo widać to z kilometra.

I jeśli dziś Donald Tusk przygryza wargi, to nie dlatego, że jego następczyni zalicza wtopę za wtopą. Jeśli jest Tusk tak inteligentny jak mówią i jak ja myślę, wiedział, że jego następczyni będzie oczywistym skokiem jakościowym. W przepaść. 

Myślę, że to był element jego misternego planu na przyszłość. Bo nie wierzę, że ona konczy się na „prezydencie Europy” na pięć czy choćby dziesięć lat. Ów plan polega na tym, że „Ojciec odchodzi” a dziatki na wyścigi dowodzą, że bez niego są tylko przypadkową zgrają potykającą się na każdym kroku o własne nogi. Rozwalają co się da, przegrywają gdzie się da. No i po latach naród o niczym innym nie marzy tylko o „powrocie taty”. Najlepiej na białym rumaku z mieczem worpalnym w dłoni. Do tego jeszcze potrzebna jest  wyborcza wygrana „tego potwora Kaczyńskiego”. Jak wiadomo jeźdźcy na białym rumaku najlepsi są właśnie na potwory.

A tu, z niewielką (powiedzmy) pomocą „przyjaciół” z zaprzyjaźnionych stacji, Vivy i fotopszopa  pani Ewa okazuje się istną Wańką – wstańską, która może zrobić cokolwiek albo zgoła nic a statystyczny Polak i tak jej nie odmówi. Miejsca przy stole a może nawet i głosu.
I tak cały misterny plan pana Donalda w tym i ten rumak biały poszedł się gonić. 

sobota, 20 grudnia 2014

Dzień w którym nic nie upadło



Wbrew licznym relacjom i chyba szczeremu przekonaniu relacjonujących 18 grudnia 2014 r. nie przejdzie do historii III RP jako jeden z czarniejszych dni. W ogóle chyba nie przejdzie do historii.

Dla jednych powinien zapisać się w annałach, bo tego dnia ostatecznie padł nasz parlamentaryzm. To oczywiście przesada bo osobliwy pojedynek na braki w kindersztubie, jaki stoczyła pani Krystyna Pawłowicz z Armandem Ryfińskim jakoś specjalnie nie uszczknął autorytetu parlamentu. Po prostu nie było już z czego uszczknąć. Uczestnicy pojedynku też nie powinni nikogo dziwić. Chyba tylko nieliczni chcą jeszcze bronić pani Pawłowicz z jej osobliwą acz niebanalną kulturą bycia i nie zgodzą się z poglądem, że jej obecność w Sejmie przynosi jej ugrupowaniu niemal same szkody. Ci nieliczni, przypuszczam, to ci sami nieliczni, którym brakuje w głownej partii opozycyjnej pana Adama Hofmana z jego „czuciem i rozumieniem mediów”. Co do pana Ryfińskiego, wiadomo…

Podnoszenie do rangi ogólnonarodowego dramatu faktu skonsumowania przez jakiegoś posła sałatki w sali obrad Sejmu to oczywiście przesada. Wszak nie takie rzeczy wyczyniali tam posłowie. Jestem pewien, że gdyby dotyczyło to kogoś innego, poseł Rozenek nie widziałby problemu. Może nawet taki ktoś inny zasłużyłby na pochwałę za propagowanie zdrowego stylu życia.

Nie jest też tak, że w miniony czwartek ostatecznie upadły media. Które tak bardzo skupiły się na mitycznej „kanapce poseł Pawłowicz”, że nie zauważyły niemal w ogóle faktu pojawienia się przez Prezydenta RP, pana Bronisława Komorowskiego w sądzie w charakterze świadka. Oczywiście, by było ciekawiej, jednak ja widać nie dość ciekawie dla mediów głównego nurtu, to sąd pojawił się przed obliczem świadka Komorowskiego. Media, które mogły ale nie chciały transmitować na żywo zeznań Głowy Państwa nie zaliczyły tego dnia, mówiąc kolokwialnie, „gleby”. One od bardzo dawna dobijają się dna. Od spodu. Kto pamięta medialne życie sprawy „charkowskich pląsów” Kwaśniewskiego, doskonale wiedział w czwartek, że już to gdzieś oglądał. A w zasadzie że już kiedyś nie miał okazji oglądać.

Może więc tego dnia upadł choć Bronisław Komorowski, nieco przeczołgany przed obliczem Temidy przez Wojciecha Sumlińskiego? Tu pozostaje zapytać czy był w ogóle ktoś, kto liczył, że Bronisław Komorowski błyśnie logiką wywodu i przedstawi spójną wersję zdarzeń? Otóż to. Pan Prezydent jak dotąd w tę stronę nie zwykł zaskakiwać. A w drugą to już chyba nikogo zaskoczyć nie jest w stanie.

Jeśli już tamtego dnia nastąpił jakiś upadek to raczej drobny. Zaliczył go pan Konrad Piasecki który, wierzę, że autentycznie, dziwił się tym, którzy dziwili się mediom ignorującym jeden z najciekawszych dni w historii naszego współczesnego sądownictwa. Ale to chyba w historii się nie zapisze.

niedziela, 14 grudnia 2014

14 grudnia, świętego Pendolina



Pamiętam takie zdarzenie z czasów przełomu. Trudno mi teraz odgadnąć, czy bardziej się go pamięta przez pryzmat Mazowieckiego, Kuronia, Wałęsy czy może raczej przez ten haust zachodu, który się zwalił na sklepowe półki i, w dużo mniejszym stopniu do naszych domów. Nie ważne…
 Poszliśmy grupką do restauracji a tam, po obiedzie, zamówiliśmy piwo. Niemieckie albo duńskie. Ten haust… Kelner przyniósł nam aluminiowe puszki.

- Przyjemność otwarcia pozostawiam państwu.

Kolega z miejsca się wściekł.

- To podrzuć pan jeszcze oranżadę bym sobie kapsel mógł zębami otworzyć.

Obserwuję medialną celebrę, podłączoną do pierwszego wyjazdu „ultraszybkiego” pociągu Pendolino. „Jak samarować margaryną telewizja transmituje”*. To jest dokładnie ta sama przyjemność, którą zaoferował nam wtedy ów kelner, któremu wydawało się, że otwieranie puszki z piwem jest przywilejem, dostępnym tylko dla klasy wyższej. 

Przekonanie, że pociąg z malowniczym dziubkiem, bo jak na razie tylko nim w zasadzie różni się od naszej kolejowej codzienności, przenosi nas cywilizacyjnie do innego świata, jest dokładnie tym samym sposobem myślenia.

W rzeczywistości w innym komunikacyjnym świecie będziemy dopiero wtedy, kiedy w tych składach po pól roku jazdy nie będzie cuchnęło z kibli, kiedy nie będzie konieczności jazdy w warunkach tropikalnego terrarium bo zepsuła się klimatyzacja.

 Prawda jest taka, że to, co się nam próbuje przedstawić jako niesamowity skok w przyszłość jest tylko skromną próbą zapewnienia klientowi takiego standardu, jaki mu się należy. Ja wiem, że świata mało, by nasz narodowy przewoźnik potrafił to zrobić wtedy, kiedy trzeba i tak, jak należy. Kiedyś ów „łyk cywilizacji na szynach” sam smakowałem. Nieco pod przymusem. Jechałem jakąś materializacją mentalnych konceptów tych, którzy mieli naszą kolej wcisnąć we w miarę cywilizowane ramy. Nadal do kibla strach było wejść, podgłówki nadal białe były raczej umownie. Za to po składzie szalał pan roznoszący „darmowy poczęstunek”. W zestawie był kubeczek kawy i batonik. Kiedy przyszła moja kolej, kawę wziąłem ale za batonik podziękowałem. Pan dość ostro zwrócił mi uwagę, że on z tych batoników jest rozliczany i bezceremonialnie wcisnął mi wyrób cukierniczy w garść. Niedługo później cały wagon wypełniały nieszczęsne ofiary parcia Polskich Kolei Państwowych ku zachodnim standardom,  trzymające w jednej ręce kubek kawy a w drugiej batonik. I nie wiedzące co robić. Niektórzy, nieliczni próbowali zębami rozerwać opakowanie batonika a reszta cierpliwie siorbała kawę zostawiając baton na później, gdy uwolnią rękę z kubka po wypitym napoju. Tym, którym zdaje się, że w PKP da się zastosować proste rozwiązania wyjaśniam, że próba postawienia kubka na stoliczku w przedziale mogła się skończyć niechybnym zalaniem ukropem… powiedzmy „dewocjonaliów”.

Wracając do 14 grudnia i dnia świętego Pendolina ciekawe, czy transmitujący i podający na paskach info o naszej kolejowej podróży do przyszłości TVN zrobi też jakieś przepiękne, historyczne przebitki pod tytułem „wjazd pociągu na stację Ciotat”**

Dowcip właśnie mi się przypomniał. Zawody lekkoatletyczne. Kamerzysta robi start biegu na 100 m. Strzał, pobiegli… Szef do kamerzysty.
- Teraz leć i zrób finisz.
TVN już pewnie leci…
*


**


sobota, 13 grudnia 2014

Ewa stoi tam gdzie ZOMO



Włączenie się (dość nagłe wobec długiego ostatnio milczenia) pani Ewy Kopacz do dyskusji o „brukaniu” przez PiS „świętej dla wszystkich rocznicy” było, delikatnie mówiąc, niefortunne. Bardzo delikatnie mówiąc.

Bez dwóch zdań bardzo niefortunna w wykonaniu kogoś, kto próbuje przekonać nas, że ofiary stanu wojennego ma w sercu a nie gdzie indziej, była ta pomyłka, która wykreowała nam nieznany fakt z historii stanu wojennego w postaci „robotników zabitych w Lublinie”. Proszę mnie nie przekonywać, że było to przejęzyczenie. Ktoś, kto choć odrobinę interesuje się najciemniejszymi kartami  tamtego czasu takiej pomyłki nie popełni. Nie ma takiej możliwości!

Oczywiście wcale nie dlatego, że temat jest bardziej delikatny owo płynące prosto z serca  przejęzyczenie pani Kopacz nie trafi do kanonu cytatów obok sławnego „nikt nam nie powie, ze białe jest białe…”. Nie trafi i już. Jak ktoś nie wie czemu, znaczy głupi.

Ale nie przejęzyczenie Ewy Kopacz, usiłującej pouczać Kaczyńskiego, nieomal z perspektywy własnych doświadczeń tamtego okresu, czym były tamte czasy jest w jej wypowiedzi najbardziej kuriozalne. I nie ono naprawdę pozwala powiedzieć, że tam, podczas tej konwencji pani Kopacz dokonała rzeczy, zdawać się mogło niemożliwej. Dziesiątki lat po tamtym czasie zdołała faktycznie stanąć tam gdzie ZOMO. Symbolicznie oczywiście bo raczej obok byłego esbeka Lesiaka i byłego naczelnego agitprpopa „czasu apokalipsy” Urbana, którzy też kiedyś coś o podpisywaniu przez Kaczyńskiego sugerowali.

Nawiązanie do Urbana czyni zresztą zrozumiałym i niejako spina nam z resztą naszej politycznej rzeczywistości niedawna deklarację Jerzego Urbana, że głosuje na Platformę Obywatelską. Po wypowiedzi Ewy Kopacz trudno się dziwić. Co ja mówię, trudno byłoby w ogóle zrozumieć gdyby Urban czegoś takiego nie powiedział.

Trudno powiedzieć z czego tak naprawdę wziął się ów durny lub podły występ pani premier. Czy z jej głupoty, wymagającej ratunku w postaci podsuniętej przez jakiegoś pozbawionego skrupułów podleca kartki, której pani Kopacz nawet dobrze przeczytać nie umiała czy z istoty prawdziwej natury „mamy Ewy”. Natury, która nie zalała wstydem umysłu pani Kopacz, gdy z perspektywy podpisanej w latach 80-tych poprzedniego wieku deklaracji przystąpienia do sojuszniczego wobec komunistów ZSL-u  insynuuje komuś jakieś podpisy.

Ewa stoi tam gdzie ZOMO. Nie dlatego, że ktoś jej to wmówił, że ją ktoś tam wepchnął wbrew jej woli. Stanęła tam sama, z cała świadomością.

piątek, 12 grudnia 2014

Najlepsza z demokracji i jej obrońcy



Okrągłe 25 lat temu zbudowaliśmy sobie demokrację. Ustrój idealny, w którym wszyscy mają równe prawa. Oczywiście prof. Geremek i Adam Michnik mieli i maja tych równych praw nieco więcej ale jeśli ktoś tego nie łapie albo mu się to nie podoba, znaczy, że głupi. A jak kto głupi to jeszcze coś złego może zrobić. Na przykład to czy owo podpalić.

To taki wstęp starający się wprowadzić w ducha treści, które mam zamiar przybliżyć.

Pan Konrad Niklewicz, doradca Platformy Obywatelskiej RP, napisał tekst, poświęcony… W zasadzie tekst ów usiłuje sprawiać wrażenie, że jest oddaniem czci bohaterom walki z komuną. W rzeczywistości jest o czymś innym. Jest próbą dania solidnego kopniaka Jarosławowi Kaczyńskiemu.  Profesja pana Niklewicza tłumaczy, czemu nie jest on w stanie pisać o niczym innym tylko o Kaczyńskim.

W swym tekście tak bardzo doradca Platformy Obywatelskiej RP jest zapatrzony w swój cel, że nie widzi absurdalnej logiki swego wywodu. Zaczyna go Niklewicz od przypomnienia, że „Na opublikowanej przez Instytut Pamięci Narodowej liście osób internowanych po wprowadzeniu stanu wojennego jest prawie dziesięć tysięcy nazwisk.” by zaraz dodać  „Nie ma na niej Jarosława Kaczyńskiego.”*

W związku z tym wypowiadanie przez Kaczyńskiego ocen w sprawie współczesnej demokracji jest zdaniem Niklewicza nie na miejscu. To daleko idący wniosek. Szczególnie, że cały tekst Niklewicza poświęcony jest kondycji naszej demokracji a o ile wiem, Niklewicza na liście internowanych też nie ma. 

Sprowadzanie wniosków panów z Instytutu Obywatelskiego ad absurdum, jakkolwiek trudne nie jest, po pewnym czasie zaczyna nudzić. Wbrew pozorom byt ów to nie jest absolutnie jakiś tam „prodżekt” mający na celu przeciwdziałanie obywatelskiemu i medialnemu wykluczeniu osób niepełnosprawnych intelektualnie. To jest ponoć jak najbardziej poważny think tank, pracujący na rzecz Platformy Obywatelskiej. I chyba nie jest tak, że sobie przy jego tworzeniu partia rządząca postawiła za zadanie zebrać dla beki w jednym miejscu kupę czubów, nie potrafiących nic sensownie napisać i, też dla beki, nazwała toto Instytutem Obywatelskim. Tam piszą wcale niegłupi a już bez wątpienia cwani goście.  Skalę ich cwaniactwa mierzy rzecz jasna budżet, skrojony na ich potrzeby i na swoje możliwości przez PO. I w tym budżecie kryje się odpowiedź na pytanie, które pewnie wielu chciałoby zadać czy to szefowi tego „think tanku”, Jarosławowi Makowskiemu czy właśnie panu Konradowi Niklewiczowi. Pytania „czy nie wstyd wam pisać takie idiotyzmy?”

To oczywiście nie jest kwestia wstydu, lecz targetu. Targetu, do którego produkcja Instytutu, Niklewicza i Makowskiego jest adresowana. I to jest rzecz najzabawniejsza. Wbrew pozorom wcale nie logika pana Konrada. O niej jeszcze będzie. Najzabawniejsze jest to, że te idiotyzmy pisane są nie do tych starych, źle wykształconych z zaścianków. Spod Karpat, spod granicy na Bugu, ze skraju Puszczy Białowieskiej. Do nich pan Konrad Niklewicz nie pisze bo nie ma im nic do powiedzenia. I zresztą nie po to PO płaci Niklewiczowi by ten gadał do cudzego elektoratu. Otóż właśnie adresatem tych logicznych „gzygzaków” Niklewicza jest elektorat PO. Ten lepiej wykształcony. Sam bym w to nie wierzył ale tak wychodzi!

Od jakiegoś czasu widać zresztą, że łapie w lot przekaz, bo co i rusz można od niego, tego lepiej wykształconego elektoratu, usłyszeć kolejny, w zasadzie seryjny żart o tym, jak to Kaczyński 13 grudnia późno wstał. Oczywiście nie masz co czytelniku nie będący wyznawcą PO rewanżować się elektoratowi żartem, że któryś z nich, tych żartownisiów musiał wtedy wstać znacznie wcześniej. Nie masz co bo nie złapią.** Niklewicz również.

Wróćmy do logiki Niklewicza. W pewnym momencie wspina się on na wyżyny propagandy. „Dziesiątki osób zapłaciły cenę najwyższą. Pamiętajmy o zabitych górnikach z kopalni Wujek, zakatowanych przez ZOMO uczestnikach pokojowych demonstracji w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu i Gdańsku i wielu innych miastach… Co dziś Jarosław Kaczyński ma im do powiedzenia?”
Czemu tym wszystkim ofiarom akurat coś do powiedzenia ma mieć Kaczyński, tego Niklewicz nie wyjaśnia.  Czy ma się im tłumaczyć z tych ofiar, tych śmierci? Nie wiem. Tu, przyznaję, jestem bezradny. Tusze, że gromady wyborców i wyznawców PO przypędzą by mi głębię myśli Niklewicza objaśnić.  Wrócę więc do tej logiki bardziej łopatologicznej doradcy Niklewicza. Która zresztą z oczekiwaniem czy wręcz postulatem zabierania głosu przez Kaczyńskiego stoi w niejakiej sprzeczności. Wszak wcześniej zasugerował Niklewicz, że Kaczyński, z uwagi na nieobecność na wspomnianej wyżej liście, ma jakby mniejsze prawo wypowiadać się.

A skoro jedno z drugim, czyli prawo oceniania demokracji i obecność  na liście internowanych to rzeczy absolutnie nierozłączne, oczekuję od Niklewicza konsekwencji. Czekam, kiedy zabroni on wypowiadać się na temat kondycji naszej ojczyzny i jakości panującego w niej ustroju na przykład pani Zofii Romaszewskiej. Jej wszak na tej liście też nie ma panie Niklewicz.

** Tu takie pytanie pomocnicze dla wyborców PO. Kto w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. spał najmniej?