piątek, 31 maja 2013

Czym jest prawda czyli list Millera do Komorowskiego



Kiedy lewica postpeerelowska opublikowała sławetny bryk, mający „przywracać proporcje” i zwalczać „czarno - biały” obraz minionego ustroju (pewnie malując go nam dla odmiany w kolorze czerwonym), uznano, że to próba mieszania w głowach tym, którzy nie mają określonego stosunku do tamtych czasów. Prawdę mówiąc też tak sądziłem. Jednak jeśli popatrzeć na to co mówią i robią prominentni działacze tej formacji, skłaniam się raczej ku temu, że jest to publikacja o charakterze broszury do użytku wewnętrznego. Nie bez przyczyny porównuje się ją do publikacji, które niegdyś klecono w wydziałach propagandy komitetów PZPR-u z przeznaczeniem dla partyjnego aktywu, by mu się w głowach białko nie ścięło przy próbach konfrontowania tego, co słyszeli na organizacyjnych zebraniach i co widzieli po wyjściu z nich.

Jak się popatrzy na przypadek Iwinskiego, który potrzebował tak wiele czasu by pojąc coś, co ja załapałem już trzy dekady temu, w czasach gdy Iwiński świeżo uzyskał był habilitację, widać, że takie bryki, które to i owo mogą albo choć starają się pomóc takim Iwińskim rozumieć, są nienajgorszym pomysłem. Tak jak i suflerzy, którzy liderom tejże formacji objaśniają dla odmiany obecna rzeczywistość.

I jest to krok w świetnym kierunku. Mam bowiem podejrzenie, że doświadczenia z poprzedniego systemu, zmuszającego do zaakceptowania stanu mentalnej schizofrenii, pozwalającej znieść tę dwoistość wypływającą ze stanowiska partii i nie chcącą się mu podporządkować rzeczywistością powodują poważne kłopoty tych co na to przystali w rozumieniu podstawowych pojęć i zjawisk.

Leszka Millera tak bardzo zbulwersowała wypowiedź arcybiskupa Stanisława Dziwisza, że postanowił zapytać Prezydenta Komorowskiego, czy się z nimi zgadza. Jeśli wziąć pod uwagę to, krakowski Metropolita powiedział, najciekawsze jest oczywiście, co Prezydent odpowie. Kardynał rzekł bowiem „W społeczeństwie demokratycznym rządzi większość. Pluralizm poglądów i postaw ludzi tworzących nasze społeczeństwo jest faktem. Przyjmujemy ten fakt do wiadomości. Tym niemniej trzeba jasno stwierdzić, że wierność prawdzie obowiązuje wszystkich, również prawodawców. Prawdy nie ustala się przez głosowanie, dlatego nawet parlament nie jest powołany do tworzenia odrębnego porządku moralnego niż ten, który jest wpisany głęboko w serce człowieka, w jego sumienie"*

Ciekawie będzie, cokolwiek Komorowski odpowie. Bardziej rzecz jasna wtedy, gdy Komorowski od takiego rozumienia prawdy, jakie zaprezentował Dziwisz się odżegna. Czego wykluczyć nie można zważywszy na wcześniejsze kłopoty Głowy Państwa z pojęciem pewnych całkiem oczywistych kwestii. Kiedy stwierdzi, że Dziwisz dobrze mówi też może być zabawa bo Miller już zapowiedział, ze w takiej sytuacji zaproponuje Prezydentowi zmianę konstytucji i wpisanie do niej porządku boskiego. Co będzie jak Prezydent nie pojmie ironii i uzna, ze ma poparcie SLD w tej sprawie?
Wróćmy jednak do Millera. Jego obraza spowodowana stwierdzeniem, że „wierność prawdzie obowiązuje wszystkich, również prawodawców. Prawdy nie ustala się przez głosowanie…” nie powinna dziwić. Karierę zaczynał wszak wtedy, gdy z prawdami było nieco więcej komplikacji. Jedną ustalało KC przy niebagatelnym udziale UB, SB i innych speców, inną wydawano w Moskwie. To zaś, co widział obywatel to było jakieś nieporozumienie.

Dlatego ze wszech miar popieram wszelkie inicjatywy, które pomogą Millerowi, Iwinskiemu i reszcie towarzystwa pojąc cokolwiek. Nawet tak skomplikowanego jak prawda. Mówiąc „Polska nie jest państwem wyznaniowym, a ewangelie nie mogą mieć prymatu nad konstytucją” uznał widocznie szef lewicy, że miejscem dla prawdy jest może ewangelia ale już na pewno nie Polska z jej ustrojem, konstytucją i różnymi panami Millerami.


czwartek, 30 maja 2013

Michnik to nie jest porządny człowiek



Wyobraźmy sobie, że chciałbym się z jakiegoś jednego, dość konkretnego powodu wyrazić się na temat Adama Michnika, którego tak normalnie nie cierpię, w sposób jak najbardziej pozytywny albo wręcz entuzjastyczny. Dajmy na to ten mój nielubiany Adam Michnik idzie sobie nadwiślańskim bulwarem (wiem, w Warszawie nie ma bulwarów i pewnie nigdy nie będzie) i widzi, jak jego wróg największy, powiedzmy Kaczyński lub Macierewicz, tonie w odmętach (wiem, że w Wiśle utonąć chyba się nie da. Jeśli już to w mule). Nie zastanawia się tylko zrzuca odzienie albo i na to macha ręką i skacze w toń by zaraz na brzeg wyciągnąć topielca. Jeszcze szybkie usta-usta i wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
W takiej sytuacji napisałbym pewnie entuzjastycznie. Na przykład tak „Nie można powiedzieć, że Michnik to porządny człowiek. Byłoby to zbyt skromnym, zbyt ostrożnym odniesieniem się do tego, co zrobił. Bo czymś wielkim jest wznieść się ponad uprzedzenia i zaszłości. Michnik to po prostu anioł!”
Gdybym taki tekst napisał i gdybym chciał go upublicznić, bez wątpienia zatytułowałbym go „Michnik to anioł!”
Gdyby na moim miejscu była (załóżmy) „Gazeta Wyborcza”, poszłaby inna drogą. Oczywiście nie w takiej dokładnie sytuacji bo ona by napisała bez wątpienia że Michnik to IV Osoba Boska cokolwiek by nie zrobił. Zatem gdyby jakaś osoba nielubiana na Czerskiej, no powiedzmy Lech Kaczyński, postąpiła jak ten mój wymyślony Adam Michnik, może redakcja napisałaby to co ja, ale, jak mniemam, zatytułowałaby to „Lech Kaczyński nie jest porządnym człowiekiem”
Po co zresztą daleko szukać. Przedwczoraj właśnie coś podobnego zrobiła. W tekście, będącym rozmową z Matthew Bryza, byłym doradcą Prezydenta USA poruszane są sprawy dotyczące wojny rosyjsko-gruzińskiej z 2008 r. W tym kilka ciekawych wątków jak ten, w którym amerykański ekspert rozprawia się z głoszonym dotąd nie bez konkretnej intencji w „Wyborczej” poglądem jakoby zatrzymanie konfliktu było zasługą Nicolasa Sarkozy.
Dowiadujemy się o tym nie przypadkiem zresztą bo prowadząca wywiad Agnieszka Filipiak ruszyła, korzystając z takiej okazji, sprawę, będącą chyba „kaukaskim konikiem” „Gazety Wyborczej” czyli te czołgi rosyjskie zatrzymane w marszu na gruzińską stolicę. Te, co to je miał zatrzymać lub nie zatrzymać Lech Kaczyński. W wersji z Czerskiej nie miał.
Bryza przyznaje, że nie zatrzymał, ale dodaje, że samo zatrzymanie znaczenie miało niewielkie. Warunki, jakie ustalił Sarkozy były tak niekorzystne, że Gruzja nie za bardzo mogła je przyjąć a Rosja była ciągle gotowa, by iść dalej. Tu przytoczę dłuższy fragment wypowiedzi Bryzy
Przyleciałem do Tbilisi dokładnie wtedy, kiedy Rosjanie przebili linie obrony gruzińskiej. Miałem uspokoić prezydenta Saakaszwilego i przygotować go do zawieszenia broni. Prezydent Francji Nicolas Sarkozy wynegocjował w Moskwie straszne porozumienie, które w zasadzie uprawomocniło rosyjską okupację Gruzji [Paryż miał wtedy prezydencję w UE]. Saakaszwili nienawidził tego dokumentu. Nigdy nie zapomnę jego reakcji, kiedy wszedłem do jego biura- był po prostu wściekły. Baliśmy się, że może odrzucić porozumienie.
Wizyta prezydentów była kluczowa, bo pomogła uspokoić umysł Saakaszwilego, tak by nie odrzucał zawieszenia broni ale naciskał na poprawki. To jest to, co naprawdę powstrzymało wojnę”*
To jest to, co naprawdę powstrzymało wojnę” – klaruje pani Agnieszce Filipiak człowiek, który wtedy był tam na miejscu. Agnieszka Filipiak pewnie dziękuje mu za wywiad, zbiera później to, co usłyszała  do kupy, mniej lub bardziej zgrabnie przelewa na papier i publikuje pod tytułem „Współpracownik Busha: Lech Kaczyński nie zatrzymał rosyjskich czołgów w Gruzji”.
I właśnie z powodu tego stylu dziennikarstwa, który jest tak powszechny w stadku skupionym pod skrzydłami pana Adama Michnika, sądzę o nim to, co napisałem w tytule.


środa, 29 maja 2013

Służby na zawsze PO, PO na zawsze w służbach



Trudno nie wiązać zapowiadanej świeżo przez duet Tusk - Sienkiewicz „rewolucji” w służbach specjalnych z coraz gorszymi notowanymi obecnej ekipy rządzącej i coraz bardziej prawdopodobną utratą przez nią władzy. Od dawna co niektórzy, najczęściej przez innych nazywani świrami czy tam wariatami, sugerowali, że utrata władzy przez obecną ekipę nie będzie procesem odbywającym się na normalnych zasadach, określonych systemem demokratycznym i nie mającym niż wspólnego z „aksamitem”. Sławetna „nocna zmiana” pokazała zresztą, że ile byśmy razy i na ile sposobów słowa demokracja nie wymieniali i nie odmieniali przekonanie, że nic przeciwko temu systemowi wydarzyć się u nas nie może jest zwykła naiwnością.
No i właśnie otrzymujemy argument, pokazujący, że „władzy raz zdobytej” obecna ekipa może faktycznie nie chcieć „oddać nigdy”.
Jednym z elementów zapowiadanej reformy służb jest powołanie nowego, odrębnego od władzy wykonawczej ciała, które będzie kontrolowało operacje specjalne przeprowadzane przez służby. Podkreślił on (Tusk- mój dopisek), że podobne instytucje istnieją w innych państwach Unii Europejskiej.”*
Tu na chwilę oderwę się od tematu i wspomnę materiał Piotra Zaremby z tygodnika „W Sieci” (nie pamiętam tytułu), zawierający między innymi tezę o szczególnym zamiłowaniu Tuska do takich rozwiązań, które przesuwają ciężar sprawowania niektórych (oczywiście tych najistotniejszych) elementów władzy z mechanizmów i struktur demokratycznych w stronę „wyspecjalizowanych instytucji”.
Wygląda na to, że wspomniane przez Tuska rozwiązanie właśnie w tym kierunku idzie.
Ale od kwestii operacyjnej ciekawsza jest kwestia polityczna. Ów wspomniany „odrębny od władzy wykonawczej” (którą wszak pan Tusk może wkrótce stracić) ma być wybrany w niedługim czasie przez Sejm na, jak powiedziano, „6-letnia kadencję”.  Jednym słowem ów „organ” czy tam „ciało” wybierze obecny Sejm, w którym decydujący głos ma partia Tuska, na czas, w którym może ona znaleźć się w opozycji.
Prawdę mówiąc nie jest to rozwiązanie, które potępiałbym w czambuł. Może to być elementem kontroli egzekutywy, która ma władze niewspółmiernie dużą w porównaniu z innymi elementami tworzącymi system władzy demokratycznej. Może nawet przyklasnąłbym Tuskowi. Gdyby raczył wpaść na ten znakomity pomysł w 2007 czy 2010 roku. Teraz zaś jest to dla mnie sygnał, że panowie z PO po prostu za wszelką cenę chcą ratować swoje wpływy a może wręcz sparaliżować możliwość bezstronnego skontrolowania swoich poczynań z czasu, gdy byli u władzy. Wspominana 6- letnia kadencja byłaby przecież okresem, po którym, przy „pomyślnych wiatrach” PO może wrócić do władzy. I w dodatku wybrać sobie kolejny „niezależny organ” na następną kadencję.
Nie wiem czy zamysł Tuska się powiedzie. Jeśli tak, to faktycznie do zmiany sytuacji w Polsce i ewentualnego „pochylenia się” nad wątpliwą spuścizną obecnej ekipy potrzebne będzie uzyskanie „konstytucyjnej” większości.
Zresztą wszystkie te rozwiązania, w tym „cięcie pazurów” służbom właśnie w czasie, gdy rządzącym zaczyna zaglądać w oczy perspektywa bycia w opozycji  są zagrywką ewidentnie w interesie PO a nie państwa.
Ustawianie „pod siebie” sytuacji na wypadek utraty wpływów i władzy jest działaniem wbrew interesowi państwa. Poczynając od samej idei, w której interes partyjny jest bez wątpienia  na pierwszym miejscu, aż po realne skutki, które wygeneruje realne osłabienie operacyjne służb.
Powtórzę więc ponownie, czas, w którym się to odbywa absolutnie wyklucza jakiekolwiek pro obywatelskie tło proponowanych rozwiązań. Gdyby zrobiono to zanim zajęto się „Antykomorem” czy „Staruchem” i zanim nie wyłapano tych od „Donald matole” mógłbym się zastanawiać. Teraz nie mam złudzeń. Władza jak władza ale służb raz zdobytych PO ma wyraźnie zamiar nie oddawać nigdy.

poniedziałek, 27 maja 2013

Lek na oczy czyli jak się Platforma z klasą pozbywa Gowina



Wysłał Gowin Platformie list a sądząc z reakcji adresatki (oczywiście nie całej tylko tych, co nią kręcą) sądzić można, że podesłał kolegom jakiś osobliwy i cudowny zarazem lek, po którym w niektórych sprawach właśnie tak, jak napisałem czyli cudownie partia (oczywiście nie cała tylko ci, co nią kręcą) przejrzała na oczy. 

Bogdan Rymanowski przesłuchuje właśnie na moich oczach i uszach łódzkiego „barona” PO (który wyraźnie zaznacza, ze w PO żadnych baronów nie ma) na opisana wyżej okoliczność. Ów baron-niebaron łódzki mówi rzeczy dość humorystyczne. Szczególnie o dokonaniach byłego Ministra. Są one wedle polityka PO wątpliwe a ich skutkiem było skłócenie partii z licznymi środowiskami w tym, przez sławetną reformę sądów, z tak zwaną „mała Polską”. 

Na dość trzeźwą uwagę Rymanowskiego, że nie tak dawno, już w momencie dymisjonowania Gowina Tusk wyraził się o jego dokonaniach z uznaniem, Biernat przedstawił dość zadziwiające wyjaśnienie. Wedle niego sprawa wygląda tak, że jak ministrowie przychodzą do Tuska i wciskają mu, że to co robią jest ekstra i superduper, on im po prostu wierzy. Będąc niejako jak Partia z dowcipu, w którym tata tłumaczy synkowi zawiłości PRL-owskiego systemu politycznego. „Partia synu jest jak babcia. Ślepa, głucha, na niczym się nie zna a do wszystkiego się wtrąca”.

Tak więc wiemy już, że jak nam Premier – naiwniak snuje opowieści o sukcesach i dokonaniach wiemy już, dzięki panu Biernatowi, że nie warto zbytnio się tym przejmować bo być może akurat pan Tusk uwierzył kolejnemu „Gowinowi” na słowo. I to jest poważny problem w sytuacji, w której coraz głośniej trąbią różne oberlemingi na alarm bo „wróg u bram”.

„Niezależny dziennikarz” Tomasz Lis tłumaczy czy tam apeluje, że skoro nie ma alternatywy dla Tuska innej niż jakiś tam Polskęzbaw, pozostaje Tusk. Choć nie wiem o kim mówi tak po swojemu, z klasą, na zimno i bez niepotrzebnych w niezależnym dziennikarstwie emocji Lis, po wyjaśnieniach Biernata na temat kompetencji Tuska kusi mnie by przekonać się kim jest ów Polskęzbaw i co on umie. Potakiwać nieudolnym ministrom i łykać jak pelikan chyba umie bo mało kto by nie umiał. Ciekawe w tym, co mówił Biernat o bezsensownych inicjatywach Gowina jest też i to to, że były one chyba niemal jednogłośnie popierane przez sejmowy klub Platformy. Wynika z tego, że nie tylko z Tuska taki pelikan ale i reszta przedstawicieli partii niezła jest w bezrefleksyjnym łykaniu. Takie Pelikany Oczywiste…

Pamiętając komentarze, wierchuszki Platformy z czasów, gdy główny konkurent przechodził kolejne wstrząsy, po których wykluły się PJN i „Ziobryści” można było sądzić, ze jeśli kiedykolwiek dojdzie do jakichś kontrowersji w PO, wstrząsy i ewentualne rozstania będą szarmanckie, aksamitne i pełne klasy.

Okazuje się, że nie będą. Jeszcze Gowin kroku do wyjścia nie zrobił tylko spróbował dać dowód, że w ciągle jeszcze jego partii można mieć własne zdanie, okazało się, że zdążono mu przypisać tyle niepochlebnych określeń, że aż nie wiedziałem że ktoś tak beznadziejny mógł być w tej „najlepszej drużynie” ministrem. W ogóle jak ktoś taki mógł być w PO?! Jest więc „butny”, „arogancki”, „nielojalny”, blablabla… I ówże wspominany Biernat wywaliłby go z partii. Gdyby był jej szefem. Słowem Tusk nawet wywalać już nie umie choć akurat kiedyś to jedno mu nieźle wychodziło.

Konkludując przyznam, ze co tam Gowin. Ze słów pana Biernata najpoważniejszy wniosek, jaki akurat mi do głowy przyszedł jest taki, ze pozbyć to trzeba się Tuska. Naiwny on i niedecyzyjny więc pożytku z niego ta dynamiczna i sprawna partia nie ma żadnego.

piątek, 24 maja 2013

Chleb czy igrzyska? O pustych brzuchach i Lidze Europejskiej



Rzadko mi się ostatnio zdarza oglądać telewizję i czytać prasę. Może przez to, gdy już z tego czy innego powodu mogę nieco więcej czasu poświęcić telewizyjnym wiadomościom mam takie koszmarne wrażenie, że  to, co w nich zobaczę istnieje w rzeczywistości a czego tam nie ma, nie istnieje. I chyba coś w tym jest na swój sposób.
Dawno temu, gdy pewnie gdzieś koło pięciu szóstych Polaków podniecało się organizowanymi w naszym kraju igrcami pod nazwą Euro 2012, pisałem, że każda złotówka, przeznaczona ze środków publicznych jest złotówką ukradzioną z jakiejś kupki uzbieranej na jakiś naprawdę istotny cel i zwyczajnie zmarnowana.
Dziś, kiedy okazało się, że przy okazji owej imprezy wybudowano nam za miliardy nowszą, mniej doskonalszą wersję egipskich piramid a później wywalono jeszcze parę milionów na kult Madonny Ciccone, mógłbym odczuwać satysfakcję. Tym większą, że to wszystko kosztuje nas i jeszcze będzie kosztować bardzo dużo.
Zamiast tego odczuwam złość. I to tym większą, że ci, którzy za to wszystko odpowiadają, zdają się zupełnie nie pojmować tego, że tak bezproduktywnie wywalają pieniądze, które mógłby ratować życie albo napełnić wiele pustych brzuchów. Ale co tam. Brzuchy i nie tylko brzuchy tych, co decydują były są i będą pełne więc w czym problem? Nie tylko zresztą ich brzuchy.
Nasłuchałem się wczoraj tokowania pana Ireneusza Rasia, który w kłótni z Wiplerem podniecał się, że w 2015 r. na Stadionie Narodowym rozegrany zostanie finał Ligi Europejskiej. Przyznam, że gość, który jara się (jak to się dziś mówi), że za dwa lata będą kopać piłkę na stadionie za dwa miliardy ma w sobie coś ze zboczeńca albo wariata. Oczywiście Raś nie jest wariatem a o jego upodobaniach nic nie wiem więc nie ocenię. On tę Ligę Europejską traktuje jako niebywały sukces jego partii i firmowanego przez nią rządu. I to jest gorszy dramat niż gdyby jednak był wariatem czy też zboczeńcem. Jakże smutne jest to, że miarą sukcesu obecnej ekipy jest organizacja meczu, w którym spotka się najpewniej jakaś drużyna z Hiszpanii z drużyna z Niemiec czy też Anglii. Za dwa lata. To w sumie perspektywa, która powinna natchnąć raczej takiego Rasia filozoficznie. Bo kto wie, czy będzie mu dane zasiąść za te lata…
Ale ten dramat, o którym wyżej, to raczej kwestia pewnej estetyki naszego życia politycznego. W którym stosunek kosztów do osiąganych celów da się określić tylko w sposób dosadny. Wyjątkowo cehaujowe!!!! I niech kto mi powie, żem ordynus. Jestem ekstra, ekstra delikatny.
Bo problem w tym, że jesteśmy krajem ciągle na dorobku. I to na takim, który ciągle sprawia wrażenie jazdy na długu tlenowym, blisko uduszenia się. Potrzeb, które mają znaczenie dla czyjegoś bytu, jest niezliczona liczba.  I to się długo jeszcze na lepsze nie zmieni. I dlatego wścieka mnie ta ambicja zastawiania się by paru gości mogło wyjść na superduper europejskich. Gdyby raczyli to robić za swoje…
Kiedy wczoraj Raś przekonywał Wiplera, że to super tak wywalać te miliony bo w 2015 będziemy mieć finał Ligi Europejskiej, były już znane dane dotyczące skali ubóstwa w Polsce.
Ja wiem, że łączenie forsy wywalanej na taką skalę na Stadion Narodowy z danymi o co trzecim dzieciaku, który jest głodny trąca populizmem. I pewnie też bym tak to widział gdyby nie drobny szczegół. Forsa, wywalana na ten Stadion i na ten finał za dwa lata ( nie łudźmy się, wywalimy a nie zarobimy. Rządzący w tej chwili umieją tylko wywalać…) to forsa publiczna. Ściągana z obywateli. W jakiejś części z tych, których dzieciaki chodzą głodne a w jeszcze innej z tych, co starszym tych dzieci daliby pewnie całkiem godnie zarobić gdyby władza im nie wydzierała bo potrzebuje na Ligę Europejską. I to wydzieranie na Ligę tak mocno mi nie pasuje.
Ja wiem, że goście w rodzaju Rasia i jego szefa (choć nie oni jedyni) nie mają wątpliwości co wybrać gdy mają do wyboru czy wybrać Ligę Europejską czy głodne dzieciaki. Taki dzieciak, jak mu w brzuchu burczy, w telewizji się nie prezentuje. Stadion Narodowy to co innego. I w tym właśnie rzecz.