czwartek, 11 października 2012

Całą Polska pisze Tuskowi



Ja przyznam szczerze, że nie do końca wierzę. Nie żebym Redaktora Naczelnego „Rzeczpospolitej” Tomasza Wróblewskiego uważał za kłamcę. Absolutnie! Przytoczę anegdotę, która zobrazuje o co mi chodzi. Rzecz działa się po śmierci Zdzisława Matlakiewicza. Do jego domu, do matki przyszedł przyjaciel zmarłego, Jan Himilsbach i zapytał, czy ta może ona Zdziśka poprosić. „Jasiu, Zdzisiek nie żyje” wytłumaczyła kobieta. „No ja wiem. Ale w głowie mi się to nie może pomieścić” odparł Himilsbach.
 Ze mną jest tak samo. Nie wątpię w słowa Wróblewskiego. Po prostu w głowie mi się coś takiego nie mieści!
Wedle wspomnianego redaktora „Zdradzając trochę kulisy tego, co się dzieje w rządzie, powiem, że kilku ministrów wydzwaniało m.in. do specjalistów dziennikarzy, ale nie tylko - także do rozmaitych fundacji - na gwałt prosząc o kilka propozycji na to, jak np. zliberalizować rynek pracy” - mówił Wróblewski*
Trudno powiedzieć czy było w polskiej polityce ostatniego dwudziestolecia bardziej żenującego przykładu politycznej indolencji, braku kompetencji i powagi w podejściu do swoich obowiązków niż ten fakt zestawiony z nie tak danym mentorskim recenzowaniem propozycji konkurencji. Jedyne, co przychodzi mi na szybko do głowy to sławetne „szuflady pełne ustaw”, które ostatecznie okazały się szufladami poprzedników.
Żałość, jaka ogarnia gdy się czyta takie wiadomości zmusza do stawiania sobie pytania, co się stało z gościem, który nie tak dawno nazywany był „mężem stanu”, dopasowywany do jeszcze ważniejszych stanowisk i w ogóle uznawany za wyjątkową polityczną jakość. Co się stało, że teraz właściwie program dla niego jest jakby zbierany z ulicy.
Oczywiście jakby się wysilić i przełknąć śmiech,  jaki to bez wątpienia wywoła, można rzecz wytłumaczyć przejściem państwa i społeczeństwa na wyższy poziom demokracji. Taki, w którym to całe społeczeństwo a przynajmniej jego znaczna część pisze program dla państwa a nie tylko jacyś tam przedstawiciele. Słowem cala Polska pisze Tuskowi. Pisze mu program expose.
Jest jeszcze jedna możliwość. Dość nieprawdopodobna choć mająca w sobie jakąś tam logikę. Znów będzie anegdota ale tym razem z mojego życia. Byłem kiedyś z moją J, którą kochałem i kocham. Ale choć kochałem, doprowadzała mnie do szału tym, że zawsze przynajmniej kwadrans się spóźniała. W duchu kląłem wtedy i źle o niej mówiłem. Ale gdy przychodziła, uśmiechała się patrząc na mnie tymi swymi niebieskimi oczami, zapominałem i o tych minutach i o tym, co w duchu. Po latach, gdy nasze drogi rozeszły się, umówiliśmy się by pogadać o tym co kiedyś i teraz. Czekałem na nią tam, gdzie zawsze a ona przyszła o czasie.
- Nie jesteś moja J – powiedziałem. – Ktoś Cię podmienił. Moja J na pewno by się spóźniła.
Zdziwiła się a później zaczęła śmiać. Z tej perspektywy lat minionych na dorastaniu i nabieraniu powagi.
Myślę, że to nie jest nasz Donald Tusk. Ktoś nam musiał po prostu „męża” podmienić. I choć to nieprawdopodobne, uważam, że trzeba tak właśnie myśleć.
Inaczej będziemy musieli teraz zaakceptować, że nasza „profesjonalna” „lepsza drużyna” wydzwania „na miasto” by jakiś program sklecić a w przyszłości… A w przyszłości kto wie, czy nie znajdziemy się w sytuacji, gdy na ulicy molestuje nas jakiś minister „od Donalda” nagabujący by mu podsunąć jakieś propozycje do expose. Albo czy nie złapiemy takiego w sytuacji, że w poszukiwaniu rozwiązań grzebał będzie w jakimś śmietniku.
Może zbyt mało w tym, co napisałem wyżej powagi. Ale na miły Bóg, więcej jej w tym, niż w „profesjonalizmie” obecnej ekipy. W nim powagi nie ma wcale. Mam nadzieję, że jeden z wydzwaniających w „miasto” ministrów w jednym z miejsc, w które zadzwonił usłyszał oczywistą propozycję. „Trzeba podpisać jeden papierek, Panie Ministrze. Nazywa się on dymisja”.
Tak, to mi po prostu z ust wyjęto.
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz