Oglądałem wczoraj materiał (o którym w S24 pisze także Piotr Piętak*) poświęcony temu, jak będzie wyglądała nasza armia, kiedy wreszcie, po latach niemocy obecna władza przekaże na jej rozbudowę 2% naszego PKB. O stanie armii wypowiem się kiedy już władza te 2% przekaże i kiedy te wszystkie czołgi, co się tak fajnie obracały awersem i rewersem do obserwatora w komputerowych prezentacjach zmaterializują się i dowiodą, że są coś warte.

Mnie zdecydowanie bardziej interesuje moment, w którym wreszcie to 2% PKB zostało… Miałem ochotę napisać „zaklepane” ale uświadomiłem sobie właśnie, kto obiecuje i ile warte są obietnice rzucane z tamtej strony. Ale wróćmy do czasu. Z pozoru jest on jak najbardziej oczywisty. W końcu wróg (prawie) u bram, ten i ów nie wyklucza, że uderzy. Kiedy zatem jest lepsza pora by sięgać po broń? Otóż właśnie. Na pewno nie wtedy, gdy wróg z własną bronią już stoi u tych „bram”. I wiadomo to nie od dziś, nie od 2007 r., gdy nowa ekipa z Tuskiem uznała, że nikt nam nie zagraża, nasze granice są bezpieczne i w związku z tym nie potrzebujemy żadnych tarcz i mających je sojuszników. Dalej było tak, że oni mieli „swojego człowieka w Warszawie” a my „swojego człowieka w Moskwie”. W 2008 r. tylko Kaczyński „wymachiwał szabelką”. Premier Tusk „zachowywał zimną krew”, był co prawda zdania, że „Wszystkie znaki wskazują na to, iż to integralność Gruzji została naruszona. Świat nie powinien zostać obojętny.” ale pozostał. Świat i Tusk.

Kiedy wreszcie Rosja zaanektowała Krym i kiedy wielu zaczęło przypominać słowa Lecha Kaczyńskiego wypowiedziane w 2008 r. w Tbilisi równie wielu przekonywało, że to nic proroczego, że przecież to każdy wiedział. „Dowodem ostatecznym absolutnej nieomylności byłego prezydenta jest jego zdanie z 2008 r., że dziś Gruzja, potem Ukraina, a następnie państwa bałtyckie i być może Polska. Myśl to niestety mało wyrafinowana, bo zapędy Kremla, by połknąć Ukrainę, widoczne były już w 2004 r., a tezy zawierające słowa „być może” z założenia się sprawdzają.” – napisał wówczas właśnie w tym tonie Tomasz Lis w swoim tygodniku**. Co prawda jakby przeczył temu człowiek, który w kwestiach relacji zagranicznych powinien wiedzieć, robić a i przewidywać więcej od innych. Radosław Sikorski, komentując  własny przeciek o składanej przez Putina Tuskowi propozycji i braku reakcji na nią przyznał : „"Te aluzje okazały się znaczące dopiero później, po szczycie NATO, po wojnie w Gruzji i po aneksji Krymu" - tak Radosław Sikorski odpowiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" na pytanie, dlaczego po spotkaniu z Putinem, ani on, ani premier Tusk nie ujawnili treści wiadomej rozmowy.”***

No ale przyjmijmy, że faktycznie politycy PO, zaprzyjaźnione z nimi stacje i inne media, tysiąc razy lepiej niż jakiś tam Lech Kaczyński wiedzieli, że „dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas Polskę”. Że wiedzieli o tym nie wtedy, gdy entuzjaści myśliwskiego wyposażenia, które kupić można w każdym sklepie przywracali Krym Matieri Rodnoj ale znacznie, znacznie wcześniej. Może nawet tę wiedzę wyssali z mlekiem Matier… matki.

Może i tak. Tylko czemu w takim razie, wiedząc jak jest, jak się sprawy mają i jaki z Putina gagatek, począwszy od pierwszego własnego budżetu, tak konsekwentnie cięła ta władza wydatki na naszą obronę****. W sieci krążą szacunki, z których wynika, że czas rządów PO to co najmniej kilkanaście mld złotych „zaoszczędzonych” na armii. I tak aż do samego końca, do 2014 r. Gdyby tylko chodziło o to, że rząd „nie dał” choć powinien. Wielokrotnie nawet to, co dał, było zabierane. Pamiętam bawiącą komentatorów rywalizację między ministrami obrony (wtedy jeszcze B. Klich) i edukacji o to, kto szybciej i bardziej „zracjonalizuje” budżet będący w dyspozycji resortu. Także minister Siemoniak ma swoje za uszami. Na ołtarzu „dyscypliny budżetowej”, mającej dowodzić mistrzostwa kuglarza Rostowskiego poświęcił tylko w 2013 r. kilka miliardów zł*****

Chcąc ocenić to majstrowanie przy finansach na obronę, te nierealizowane choć ciągle obiecywane 2% PKB można przyjąć dwie możliwe interpretacje. Taką, że oni byli przez cały czas nieświadomi jak ślepe kocięta, że szczerze wierzyli iż się Putin ucywilizował jak jasna cholera, że krzywdy nawet musze nie mówiąc o Polsce nie zrobi, że Gruzja to taki przypadek no bo przecież ten Saakaszwili skorzystał, że olimpiada w Pekinie a Kaczyński w dodatku judził, że kiedy Putin zajmował Krym, za dobrą monetę brali te kałachy z myśliwskiego sklepu a jak „Grady” wjechały na Ukrainę to z niedowierzaniem pytali i wzdychali „Władimir? Nie możliwe!!!!” I tylko teraz mówią „wiedziałem”. Dla lepszego wrażenia. To by ich jakoś tam rozgrzeszało bo głupota jest chyba jednak okolicznością łagodzącą.

Druga możliwość jest taka, że wiedzieli. Wiedzieli, jak mówi Lis, co najmniej od 2004 r. kim jest Putin i czego chce.  Że długo przed Kaczyńskim o tej Gruzji, tej Ukrainie itd. Wtedy nie mówimy o głupocie. Raczej o sabotażu czy tam dywersji. No bo jakże to tak? Doskonale wiedzieć i ciąć kasę na obronę?

* http://mediologia.salon24.pl/632335,tvn-wypowiada-wojne-rosji
** http://opinie.newsweek.pl/tomasz-lis-o-rosji-i-ukrainie-polska-polityka-wschodnia-newsweek-pl,artykuly,282134,1.html
*** http://m.wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,117915,16838198,Sikorski_tlumaczy_w__Wyborczej__swoja_relacje_ze_spotkania.html
****  http://www.polskatimes.pl/artykul/35304,rzad-oszczedza-na-zawodowej-armii,id,t.html
***** http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/889862,Budzet-MON-zmniejszy-sie-o-33-mld-zl-Zolnierze-nie-ucierpia