Czytając informację o kondycji finansowej
naszego narodowego producenta broni zdumiewam się ostrożnie. Ostrożnie dlatego,
że nie mam za wielkiego pojęcia czy dla takiego giganta jak Bumar 600 milionów
straty w rok to faktycznie powód do lęku czy może jednak wypadek przy pracy
rozmiaru „bułki z masłem”. Pamiętam straty „wielkiej trójki z Detroit” i choć
Bumar to nie GM, panika jest może jednak przedwczesna.
Zdumiewam się jednak, gdy czytam, że
głównym źródłem kłopotów są „źle wynegocjowane kontrakty” na sprzedaż
bumarowskich czołgów i transporterów.
Pamiętam jak pisano o tych kontraktach.
Jak o oczywistym cudzie. Kogo to oni nie zostawili wtedy w „pobitym polu”! Zgadzałem
się zupełnie z tą oceną bo faktycznie
wydawało się cudem wciśniecie państwom o
gospodarkach bijących naszą na głowę podrasowanej starzyzny, sięgającej
konstrukcyjnymi założeniami lat 50-tych XX w.
Teraz widać, że wcale nie taki to znowu
cud. Moje zdumienie z tym związane wynikła z pewnego mego przekonania na temat
prowadzenia biznesu. Które to przekonanie podpowiada, że bardziej dopuszczalny
w firmie nastawionej na zysk jest brak umiejętności wyprodukowania czegoś
wartościowego niż umiejętności sprzedaży tego, co się wyprodukuje. Wejdźcie
ludzie do jakiegoś sklepu ze „wszystkim za 5 zł” a przekonacie się co ludzie
umieją innym ludziom wcisnąć! Jednym słowem wybaczyłbym Bumarowi tłuczenie od
dziesięcioleci kolejnych wariacji na temat T-72 a nie mogę „źle
wynegocjowanych kontraktów”.
Tu, tak na marginesie przypomnę opowieść
mego wuja, który śmiał się za PRL-u z opisywanego w gazetach sukcesu w postaci
sprzedaży do Szwecji kilku statków soli. Jak się okazało, warunkiem kontraktu
było dostarczenie tej soli w dębowych beczkach. W gazetach o tym nie napisano
ale ludzie skądś wiedzieli, że zaraz po minięciu granicy naszych wód
terytorialnych załogi szwedzkich okrętów pozbyły się w morskich odmętach soli a
do portu wpłynęły z transportem kupionej za bezcen dębiny.
Ale to nie jedyne zdumienie.
Drugie wynika z połączenia informacji o
kondycji finansowej Bumaru z faktem, że firma ta, w umyśle a może
bardziej sercu urzędującego obecnie Prezydenta ma być fundamentem, na którym wyrosnąć
ma esencja naszej militarnej defensywy, gwarantująca nam bezpieczeństwo z tej
strony, która jest jedyną pozwalającą jakoby nas zaatakować. Z innych stron
jesteśmy bezpieczni. Jakoby…
To ostatnie trzeba podkreślić bo jak się
weźmiemy do opancerzania naszego nieba, na opancerzanie całej reszty już
absolutnie nam nie starczy. Wszak nie za bardzo starczało i bez tego. Może
oczywiście rachować pan Komorowski po swojemu (szkoda, że tu zabrakło panu
Rostowskiemu zapału!) ale niejaki „Gawron” nauczył nas jak to właśnie z
rachowaniem przy opancerzaniu czegokolwiek bywa.
Moje zdumienie w związku z Bumarem-
bankrutem i Komorowskim- wizjonerem bierze się z tego, że się ta wizja
Prezydenta nieodłącznie wiązać musi z tym bankructwem. Niechcący lub chcący… Bo
albo pan Komorowski nie wiedział, że chce nasze bezpieczeństwo opierać na kimś,
kto ma kłopoty z kasą i ze „źle wynegocjowanymi kontraktami” albo też wiedział
o tym doskonale.
W pierwszym przypadku, jeśli wziąć pod
uwagę kłopoty z marketingiem, może być tak, że znów „kontrakt” jest źle
negocjowany tylko tym razem to my będziemy stratni dostając w zamian za
wyliczone przez Prezydenta miliardy jakiś zestaw przeciwlotniczy, który od
tego, którym swego czasu zestrzelono Francisa Powersa w jego U2, różni się
tylko biało-czerwonymi szachownicami na statecznikach i językiem napisów
wytłoczonych na tabliczkach znamionowych.
W drugim przypadku może być tak, że gdyby
jednak Prezydent wiedział o wspomnianej stracie i „źle wynegocjowanych
kontraktach”, przez które nasz „narodowy producent” może wkrótce podzielić los
tych, co nam budowali „narodowe drogi” i „narodowe areny”, cała rzecz mogłaby
mieć całkiem inną istotę. Inną niż zapewnienie nam „tarczy antyrakietowej” czy czegokolwiek
innego. Raczej zapewnienie specyficznej „tarczy” Bumarowi. Takiej, która
zabezpieczy firmę przed niemiłym uczuciem zapoznania się z komornikiem i poznaniem
na czym polega upadłość. Nie będzie to tarcza sensu stricto. Będzie raczej
czymś w rodzaju pompy która tłoczyć
będzie w „narodowego producenta” życiodajną „krew” o wysokich najpewniej
nominałach . Tarcza zaś, w tym jej skuteczność i w ogóle przydatności to już
kwestia o mniejszym znaczeniu. Może
będzie może nie… Zależy ile i jakim skutkiem da się wpompować.
Prawdę mówiąc w tym kształcie całe
przedsięwzięcie będzie miało kształt piramidy finansowej. Nie wiem czy
odwróconej czy klasycznej. O to proszę pytać Rostowskiego. W każdym razie
takiej, przy której mamy pewność, że sporo w nią wpakujemy ale za to żadnej, że
cokolwiek wyjmiemy. Kto ma inne zdanie zapraszam do oglądania dumy naszej
floty, korwety „Gawron”. Mogącej być ilustracją naszych możliwości. Technologicznych
i finansowych.
Tym, którzy przejęli się pomysłem pana
Prezydenta nie pozostaje teraz nic innego jak pasjonować się bardzo
prawdopodobnym wyścigiem i obstawianie czy pierwszy w Bumarze pojawi się
Komorowski z ratunkową kroplówka czy komornik, który zajmie inwentarz wraz z ta
nie do końca wyklepaną narodową tarczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz