Kopacz jest trupem. Oczywiście w sensie
politycznym. Nie tylko z powodu tego, co zrobiła i czego nie zrobiła choć
powinna, ale przede wszystkim przez ten defekt osobowości, który nie pozwala
jej ani pojąć, że już nie jest w stanie wywinąć się z sytuacji, w której to na
nią spaść musi odium ostatnich, wstydliwych zdarzeń ani też okazać skruchy.
Choćby tylko udawanej.
Kiedy wszyscy zainteresowani polityką i tą
konkretna sprawą oczekiwali na to, co pani Marszałek Sejmu ma do powiedzenia na
temat ostatnich zdarzeń i jak pogodzi je ze swymi wcześniejszymi
stwierdzeniami, ja byłem najmocniej przekonany, iż zwłoka w tym posłuży na
przygotowanie jakiejś sensownej wersji. Jakiegoś tłumaczenia, które nie będzie w sobie zawierało elementów buty i
świadectwa tego, jak mało ceni ona intelekt słuchających jej i oglądających ja
obywateli. W jakiś sposób tak mogły te przygotowania sugerować choćby
wczorajsze słowa Schetyny, który odmówił oceny narracji, którą Platforma usiłuje teraz narzucić w
zestawieniu z pamiętanymi wypowiedziami pani Kopacz i sugerował by poczekać na
jej stanowisko.
To, co zaprezentowała pani Marszałek
wyraźnie pokazuje, że nikt chyba nie był skłonny albo po prostu nie umiał jej
pomóc. Widać nie było odważnych by twardo zasugerować jej to „przepraszam”,
które z łaski jest gotowa z siebie wyrzucić. Nie wypowiedziała go choć „nie ma
z nim problemu”.
Ja wiem, że jak na razie w partii pani
Kopacz główne siły rzucone zostały „na odcinek” przygrywania „tańcowi na
trumnach”. W moim odczuciu strategia
spychania tego problemu w bagno trwających „politycznych wojenek i gier” ma
jedną zasadniczą wadę. O której mogli w PO zapomnieć jeśli zważyć, że do tego
zadania oddelegowano gości, którzy są w moim odczuciu najmniej sympatyczni z
całego możliwego do wykorzystania zestawu a nadto od zawsze nakręceni na wersję
z PiS w roli czarnego charakteru. Tą wadą jest to, że zupełnie nieświadomie
wystawiono pana Olszewskiego, Schetynę i Szeinfelda przeciwko… rodzinie, której
wyrządzono krzywdę.
To dość łopatologiczne przeniesienie
ogranego schematu wojny PO-PiS na wojnę z Walentynowiczami (choć wiem, że po
prostu strategom PO zabrakło wyobraźni że tak się rzecz w istocie ma) pokazuje
że chyba geniusz medialny PO to już bardzo zamierzchła przeszłość. O czym
zresztą świadczy ta „czarna seria” Platformy, ciągnącą się chyba od początku
roku.
Elementem ciągu nieporozumień i
niezrozumień, owocujących kolejnymi wpadkami jest i to, że pani Kopacz ciągle
wydaje się „mocnym człowiekiem partii”. A jej koledzy zdają się wierzyć, że i
teraz wykaraska się z kłopotów.
Może się jakoś pozornie uda rzecz
załagodzić ale chciałbym przypomnieć innego „mocnego człowieka Platformy”,
który był „mocny” dokładnie na tej samej zasadzie co pani Kopacz czyli dzięki
zaufaniu, jakim darzył go sam Hegemon. To pan Mirosław Drzewiecki, po którym niewiele
już śladów w PO zostało, a tym, który jakoś najbardziej nie chce się tej partii
i tej ekipie zgubić to wątpliwej sławy postać „Mira”, podręcznego jakichś tam
szemranych biznesmenów.
Tak może być z PO i tym razem jeśli ciągle
będą w niej przekonani, że Ewa Kopacz, w istocie już polityczne zombie, ciągle
żyje i ma się jak najlepiej. Pamiętamy, że jest ona nadal wśród
najpoważniejszych (oczywiście jeśli chodzi o szanse a nie całokształt- to taka
moja uwaga) kandydatów do schedy po Tusku. I założę się, że jej partyjni
koledzy ciągle jeszcze woleliby rękę sobie odgryźć niż zasugerować, że jej czas
już przeminął.
Nie ja pierwszy zauważyłem, że przy tej
sprawie PO będzie musiało znaleźć „kozła ofiarnego”. Jeśli zdecyduje się pójść
„tropem prokuratorskim”, jak choćby w sprawie „bursztynowo- złotej”, strzeli
sobie w stopę. Raz, że zbyt wiele razy twardo stawała w obronie prowadzących
śledztwo smoleńskie prokuratorów a dwa, że stanie się monotematyczna by nie
rzec nudna w tym wskazywaniu kto jest winny zamiast niej.
Pani Kopacz jest wręcz wymarzonym kozłem
ofiarnym. raz, że jest ewidentną kulą u nogi dla partii. Od wczoraj nie da się
temu zaprzeczyć nie chcąc popadać w śmieszność albo posuwać się do argumentów
podłych. Dwa, ze brak Ewy Kopacz czy to w partii (co gorąco podpowiadam) czy
choćby w jej pierwszych szeregach, oznacza, że na szczycie partyjnej hierarchii
zrobiło się luźnej i coś tam jest do wzięcia.
Oczywiście jest jeszcze pan Tusk, który
genialnie wręcz umie łączyć nieumiejętność dobierania sobie najbliższych
przyjaciół z mocnym poczuciem lojalności jak już takiego błędnego wyboru
dokona.
W jego przypadku uparte trwanie z Ewą
Kopacz w roli kuli u nogi może się skończyć zjazdem w dół. Jego albo całej
partii. Za czym bez wątpienia płakał nie będę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz