środa, 12 września 2012

Jak Donald został gangsterem (spojrzenie subiektywne)



Gdybym miał z czystym sumieniem wskazać kto najbardziej mi kiedykolwiek zaimponował, pewnie wielu by zaszokowało to, co bym odpowiedział. Czytając swego czasu w jakiejś gazecie, nie pamiętam już jakiej bo to dawno było, o śmierci Andrzeja Kolikowskiego zwanego „Pershingiem”, najsilniejszego a przynajmniej najgłośniejszego wtedy z rodzimych „ojców chrzestnych”  półświatka, szczególnie zapamiętałem jeden fragment. Opisywał on jak zaraz po śmiertelnym strzale, który zabił mafijnego szefa, pochyliła się nad nim kobieta, z którą przyjechał spędzić czas w górach. W Zakopanem bodaj. Jednak nie usiłowała go reanimować, nie sprawdziła też czy żyje ani nawet nie rozpaczała klęcząc nad trupem. Szybko, zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wyjęła telefon komórkowy partnera, wyciągnęła z niego kartę SIM i złamała ją uniemożliwiając komukolwiek skorzystanie z tajemnic, które były na niej zapisane.
Nie wiem kim była ta kobieta ani jak się nazywała. To nie jest ważne. Istotne jest a raczej wtedy było, że wiedziała jak się powinna zachować w takiej sytuacji. Jakby przeszła specjalistyczne przeszkolenie uczące zachowań w sytuacjach ekstremalnych. Sądzę, że to jej „przeszkolenie” nazywało się po prostu życie. Spędzone w określonych środowiskach, mających własne zasady i wynikające z nich schematy zachowań. Domyślam się, że była po prostu jedną z „kobiet mafii” dla których zarówno coś takiego jak widok rozwalonej kulą głowy jak też i to, co w takiej sytuacji trzeba robić było czymś oczywistym.
Właśnie to opanowanie i ten profesjonalizm w sytuacji tak skrajnej tak mi wtedy, przyznaję ze wstydem, zaimponowały. To, że były wykorzystane w złej sprawie to już inna rzecz.
Cóż to ma wspólnego z tematem, który zasygnalizowany został w tytule? Poza tym, że powyższa historia jest szalenie literacka właśnie ów skądś znany, rzec można że zaprogramowany schemat działania, który tak mnie zaciekawił i tak mi zaimponował.
Już po tym, jak napisałem swój poprzedni tekst ale jeszcze przed jego publikacją zauważyłem świetny tekst kolegi Trescharchi poświęcony dokładnie tej samej tematyce. W dyskusji pod nim znalazłem wątek poświęcony sprawie łączenia się Premiera Tuska z synem za pośrednictwem aparatu i numeru synowej. Zastanowiło mnie to, choć też w pierwszej chwili gotów byłem ochoczo podzielić opinię komentujących, którzy stwierdzili, że pan Donald Tusk jest idiotą jeśli podejrzewał, iż telefony jego i jego syna są na podsłuchu a z jakiejś niewiadomej przyczyny telefon synowej uszedł uwadze prowadzących inwigilację. To byłoby bez sensu. Szczególnie w zestawieniu z tą budzącą niepokój ostrożnością Premiera.
Doszedłem do wniosku, że sprawa musi wyglądać zupełnie inaczej niż dotychczas wydawało się nam a także panu Michałowi Tuskowi. Ten telefon synowej dowodzi, że jakkolwiek podsłuch mógł być faktem, wcale nie podsłuchiwano Premiera. Ani też jego syna. W każdym razie nie podsłuchiwano Michała Tuska dlatego, że był Michałem Tuskiem. Raczej wydaje się, że podsłuchiwano jego telefon z uwagi na to, że mógł być a raczej był jednym z numerów objętych inwigilacją z racji działań operacyjnych wobec Plichty i Amber Gold. Domyślam się też, że Premier (może z braku czasu na przykład)  nie wyjaśniał synowi zawiłości operacji, o której najwyraźniej wiedział.. Stąd pan Michał, informując dziennikarzy „Wprost” opierał się na swych nieco mylnych odczuciach i przekazał informację mało precyzyjną.
Z pozoru to, co sugeruję, stawia pana Tuska i jego państwo w zdecydowanie lepszym świetle niż można było sądzić w związku z plotkami o podsłuchiwaniu przez służby Premiera. Co do państwa to faktycznie znacznie lepiej ono wygląda gdy oczyści się je z podejrzeń o inwigilację swego własnego szefa. Wychodzi na to, że ci, co przy tym chodzą, mogli chodzić jak najbardziej zgodnie z zasadami, ani o krok ich nie przekraczając.
Co innego Donald Tusk. Jeśli faktycznie też wiedział (a na to właśnie wygląda), że pod numer Józefa Bąka można od jakiegoś czasu dzwonić wyłącznie na zasadzie telefonu towarzyskiego, dzielonego z ekipą „smutnych panów” i wolał tego nie robić to…
Po pierwsze musiał mieć jakiś bardzo istotny powód by nie gadać z pociechą o Amber Gold w przytomności tych, których wszelkie rozmowy na ten temat musiały z powodów służbowych niezwykle interesować.
Po drugie posługując się dość sprytnym numerem z telefonem synowej by obejść węszące „psy” udowodnił, że drzemie w nim jakiś tam potencjał. Dla mnie bez wątpliwości mało chwalebny potencjał. Trudno zgadnąć czy ów „sprytny” sposób wyczytał pan Tusk w którejś z tak lubianych prze niego lektur, zobaczył w jakimś filmie czy wreszcie zna skądinąd. To teraz mniej ważne. Istotne, że ujawnił zadatki na całkiem cwanego gangstera. Oczywiście daleko mu do tego, co pokazała opisana na początku „kobieta mafii” ale jednak ma zadatki.
Posłowie
Jeśli ktoś nie skojarzył- tytuł zapożyczyłem ze znanej wielu z lat wczesnodziecinnych lektury „Jak Wojtek został strażakiem”. Kto czytał, wie, że tak naprawdę Wojtek strażakiem nie został. Ale miał zadatki…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz