Może
tak być, że całe zamieszanie w związku z ujawnioną i nieujawnioną
zarazem notatką ABW, przesłaną w maju Premierowi, oraz oskarżenia
podnoszone w tej sprawie przez opozycję są albo przesadzone albo wręcz
bezpodstawne. Wczorajsze oświadczenie Ministra Grasia, nadesłane do
mediów (naprawdę nie wiem czemu jeszcze do teraz słowa o oświadczeniu
nigdzie nie ma i pozostał po nim jedynie ślad w mej pamięci w postaci
prowadzącego dziennik, który z papierem w ręku informował „Dotarło do
nas właśnie oświadczenie rzecznika rządu…)*, z którego wynikało, że
premier ani o włos nie minął się z prawdą twierdząc, że bazował na
doniesieniach mediów i tylko w oparciu o nie odradzał synowi kontakty z
firmami Plichty. Wyjaśnić tę z pozoru nie trzymająca się kupy linię
obrony, przyjętą przez Tuska i konsekwentnie kontynuowaną przez Grasia
można na trzy sposoby.
Pierwszy, najbardziej dramatyczny scenariusz opiera się na wykazanym bodaj właśnie przez Grasia braku koincydencji czasowej
między ojcowską rozmową Premiera z synem a sławną, ujawniona i
nieujawniona zarazem notatką służb. Jak wiadomo pan Michał Tusk
przeistoczył się w Józefa Bąka gdzieś tak w marcu 2012 czyli koło dwóch
miesięcy przed otrzymaniem przez Premiera opracowania ABW. Wtedy pan
Donald Tusk faktycznie wiedział tyle, ile gazety napisały a później z
jakichś powodów nie mógł ostrzec syna i ze łzami w oczach i drącymi
rękami patrzeć musiał jak jego syn pogrąża się coraz bardziej za circa
pięć tysięcy miesięcznie.
Drugi
sposób wyjaśnienie sprawy jest najbardziej heroiczny. Premier, kiedy
syn przybiegł do niego rozgrzany z emocji propozycją pana Plichty,
doskonale wiedział jak się sprawy mają ale uznał, że rodzina rodziną,
ale Polska jest najważniejsza. I z premedytacją wolał zostać wyrodnym
rodzicem, z pozoru obojętnym na to, że jego syn właśnie za moment może
wpaść po czubek głowy w szambo, niż godnym pogardy urzędniczyną
wykorzystującym w prywatnych celach poufne informacje.
Wreszcie
sposób trzeci. Najbardziej prawdopodobny jeśli wziąć pod uwagę zarzuty
medialne, dotychczas już dość obficie formułowane pod adresem naszych
służb, które nie zapobiegły ani samej aferze ani uwikłaniu w nią osoby
tak blisko związanej z szefem rządu. Może nie ma sprzeczności między
tym, że Premier otrzymał czy nawet otrzymywał od ABW a może i innych
służb informacje o Plichcie i jego aktywności i tym, że nie wiedział
więcej niż to, co pisały o sprawie media. Mogło być włąśnie tak, jeśli
ta ujawniona i nieujawniona zarazem informacja ABW była po prostu jakąś
teczuszką pełną materiałów równiutko powycinanych z różnych gazet przez
naszych asów wywiadu.
Ja
oczywiście wiem, że ABW oraz profesjonalne służby wywiadowcze i
kontrwywiadowcze całego świata śledzą i powinny śledzić informacje
mediów i w ogóle przekaz medialny. Pięknie nazywa się to „białym
wywiadem”. Jednak tutaj, w tej sprawie wygląda, że całość działań
naszych Jamesów Bondów z ABW miała szlachetny kolor niewinności. To też
mogłoby tłumaczyć opory, z jakimi szefowie i nadzorcy tej pracy odnoszą
się do postulatu odtajnienia materiałów.
Tak
przy okazji przyszło mi do głowy czemu pan Premier po raz kolejny
sugeruje, że o istotnych sprawach wie dzięki mediom. Może nie tylko przy
okazji Amber Gold ale w ogóle materiały służb, które do niego trafiają
mają charakter klasycznych prasówek. I nie jest wcale jego winą żadne
tam nie czytanie raportów. Może czytanie raportów i prasy to w jego
przypadku jedno i to samo.
Jeśli
rzecz tak właśnie miałaby wyglądać, mam radę dla pana Premiera. Niech
przegoni tych, pożal się Boże, „agentów specjalnych” i , pożal się Boże,
wszystkich „szefów tajnych służb”. Będzie miał tyle zaoszczędzonej
kasy, że może mu budżet styknie i taka na przykład sprzedaż IPN-u**
wcale potrzebna nie będzie. A strata żadna. Jeśli chce wiedzieć co w
prasie się pisze i mieć jeszcze dogłębną analizę tego z uwzględnieniem
różnych punktów widzenia i kątów patrzenia, niech regularnie śledzi
Salon24 i inne, podobne do niego blogowiska. My tu i tam też czytać
umiemy a nawet chętnie z tej umiejętności korzystamy. I to tak, że jak
się już za jakąś gazetę, telewizję czy konkretną informację bierzemy,
obgryzamy ja do białej kości. A ZUS-u nam płacić nie trzeba.
Oczywiście
żartuję. Ale to dość gorzki żart jeśli wziąć pod uwagę to, że odnosi
się do służb, które mają nam zapewnić bezpieczeństwo.
* Pisałem wczoraj.
** Wbrew pozorom wiem o co w tym chodzi ale tak fajnie w tekście wygląda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz