środa, 5 września 2012

ABW jak Premier, czyta gazety (blogerom)

Może tak być, że całe zamieszanie w związku z ujawnioną i nieujawnioną zarazem notatką ABW, przesłaną w maju Premierowi, oraz oskarżenia podnoszone w tej sprawie przez opozycję są albo przesadzone albo wręcz bezpodstawne. Wczorajsze oświadczenie Ministra Grasia, nadesłane do mediów (naprawdę nie wiem czemu jeszcze do teraz słowa o oświadczeniu nigdzie nie ma i pozostał po nim jedynie ślad w mej pamięci w postaci prowadzącego dziennik, który z papierem w ręku informował „Dotarło do nas właśnie oświadczenie rzecznika rządu…)*, z którego wynikało, że premier ani o włos nie minął się z prawdą twierdząc, że bazował na doniesieniach mediów i tylko w oparciu o nie odradzał synowi kontakty z firmami Plichty. Wyjaśnić tę z pozoru nie trzymająca się kupy linię obrony, przyjętą przez Tuska i konsekwentnie kontynuowaną przez Grasia można na trzy sposoby.
Pierwszy, najbardziej dramatyczny scenariusz opiera się na wykazanym bodaj właśnie przez Grasia braku koincydencji czasowej między ojcowską rozmową Premiera z synem a sławną, ujawniona i nieujawniona zarazem notatką służb. Jak wiadomo pan Michał Tusk przeistoczył się w Józefa Bąka gdzieś tak w marcu 2012 czyli koło dwóch miesięcy przed otrzymaniem przez Premiera opracowania ABW. Wtedy pan Donald Tusk faktycznie wiedział tyle, ile gazety napisały a później z jakichś powodów nie mógł ostrzec syna i ze łzami w oczach i drącymi rękami patrzeć musiał jak jego syn pogrąża się coraz bardziej za circa pięć tysięcy miesięcznie.
Drugi sposób wyjaśnienie sprawy jest najbardziej heroiczny. Premier, kiedy syn przybiegł do niego rozgrzany z emocji propozycją pana Plichty, doskonale wiedział jak się sprawy mają ale uznał, że rodzina rodziną, ale Polska jest najważniejsza. I z premedytacją wolał zostać wyrodnym rodzicem, z pozoru obojętnym na to, że jego syn właśnie za moment może wpaść po czubek głowy w szambo, niż godnym pogardy urzędniczyną wykorzystującym w prywatnych celach poufne informacje.
Wreszcie sposób trzeci. Najbardziej prawdopodobny jeśli wziąć pod uwagę zarzuty medialne, dotychczas już dość obficie formułowane pod adresem naszych służb, które nie zapobiegły ani samej aferze ani uwikłaniu w nią osoby tak blisko związanej z szefem rządu. Może nie ma sprzeczności między tym, że Premier otrzymał czy nawet otrzymywał od ABW a może i innych służb informacje o Plichcie i jego aktywności i tym, że nie wiedział więcej niż to, co pisały o sprawie media. Mogło być włąśnie  tak, jeśli ta ujawniona i nieujawniona zarazem informacja ABW była po prostu jakąś teczuszką pełną materiałów równiutko powycinanych z różnych gazet przez naszych asów wywiadu.
Ja oczywiście wiem, że ABW oraz profesjonalne służby wywiadowcze i kontrwywiadowcze całego świata śledzą i powinny śledzić informacje mediów i w ogóle przekaz medialny. Pięknie nazywa się to „białym wywiadem”. Jednak tutaj, w tej sprawie wygląda, że całość działań naszych Jamesów Bondów z ABW miała szlachetny kolor niewinności. To też mogłoby tłumaczyć opory, z jakimi szefowie i nadzorcy tej pracy odnoszą się do postulatu odtajnienia materiałów.
Tak przy okazji przyszło mi do głowy czemu pan Premier po raz kolejny sugeruje, że o istotnych sprawach wie dzięki mediom. Może nie tylko przy okazji Amber Gold ale w ogóle materiały służb, które do niego trafiają mają charakter klasycznych prasówek. I nie jest wcale jego winą żadne tam nie czytanie raportów. Może czytanie raportów i prasy to w jego przypadku jedno i to samo.
Jeśli rzecz tak właśnie miałaby wyglądać, mam radę dla pana Premiera. Niech przegoni tych, pożal się Boże, „agentów specjalnych” i , pożal się Boże, wszystkich „szefów tajnych służb”. Będzie miał tyle zaoszczędzonej kasy, że może mu budżet styknie i taka na przykład sprzedaż IPN-u** wcale potrzebna nie będzie. A strata żadna. Jeśli chce wiedzieć co w prasie się pisze i mieć jeszcze dogłębną analizę tego z uwzględnieniem różnych punktów widzenia i kątów patrzenia, niech regularnie śledzi Salon24 i inne, podobne do niego blogowiska. My tu i tam też czytać umiemy a nawet chętnie z tej umiejętności korzystamy. I to tak, że jak się już za jakąś gazetę, telewizję czy konkretną informację bierzemy, obgryzamy ja do białej kości. A ZUS-u nam płacić nie trzeba.
Oczywiście żartuję. Ale to dość gorzki żart jeśli wziąć pod uwagę to, że odnosi się do służb, które mają nam zapewnić bezpieczeństwo.
* Pisałem wczoraj.
** Wbrew pozorom wiem o co w tym chodzi ale tak fajnie w tekście wygląda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz