Z
racji tego, że debaty jeszcze nie oglądałem (będąc w pracy) dotknę
tematu, który Naród bez wątpienia poruszył znacznie bardziej niż
rozważania nad jego michą i jej zawartością. Michę Naród ma na co dzień
więc cóż w niej miałby zobaczyć atrakcyjnego. Nie mówiąc już o
wywoływaniu wzruszeń. Wiem, że zdarza się, że widok miski może wycisnąć
łzy z oczu ale to raczej ze wzruszeniem ma niewiele wspólnego.
Jeśli wierzyć temu, co od wielu lat, a i ostatnio się mówi, nikt tak nie umie wzruszyć i poruszyć Polaków jak pan Aleksander Kwaśniewski. Jakby zaiste był jakimś Wielkim Poruszycielem.
Przyznam,
że zachwytu Narodu nie rozumiem. Nigdy nie rozumiałem ale widać klucza
do narodowej duszy nie mam. Jeśli miałbym próbować jakoś wytłumaczyć
Naród z tej głupiej miłości do pana Olka, usytuowałbym go pośród innych
postaci, które Naród równie a może nawet nieco bardziej kocha. Obok
doktora Burskiego, Marty z domu Mostowiak, komisarza Reksa i gości
Hotelu52.
Atutem
pana Olka jest bowiem to, że jest on takim, jakim chcieliby widzieć
swoich polityków obywatele. Oczywiście nie jest bo jest tylko wydaje
się, że jest. Żadnego natomiast znaczenia nie ma, że w tym „byciu” pana
Olka prawda ekranu z prawdą czasu współgra znakomicie choć obie z prawdą
wspólnego mają niewiele. I nie mówię tego z przekąsem a raczej może z trudno skrywaną zazdrością.
Bo
i jak mam nie zazdrościć panu Olkowi tego, co jemu, ale i nie tylko
jemu gwarantuje i pewnie długo jeszcze będzie gwarantować sukces. Tej
bezczelności, z jaką nic sobie nie robi z tego, że jego wizerunek jest
jednym większym przewałem by nie rzec oszustwem. To, mówię szczerze,
chyba jednak zaleta a w każdym razie cecha ułatwiająca życie.
Czemu
stwierdziłem, że wizerunek pana Kwaśniewskiego to przewał czy tam
oszustwo. Stwierdziłem to ze świadomością, że ten najpopularniejszy
współczesny polski socjalista nieomal poszedł w ślady swego wielkiego i
nie dościgłego poprzednika z czasów, gdy się Polska odradzała. Tyle, że
tamten z tramwaju „socjalizm” wysiadł na przystanku „Niepodległość” a
ten na przystanku przed sklepem jubilera by kupić sobie Blancpaina,
Zenitha albo Patek Philipa. Dowodząc, że socjalista z niego żaden a ze
wspomnianą osobą porównywać go to straszna obraza. Dla tamtego Wielkiego
Polaka.
Cóż
poradzić na to, że Polakom nie przeszkadza to, że „twarz lewicy” wysyła
swą córkę do Paryża na „bal debiutantek”. Przeciętny Polak nawet pewnie
nie wie co to takiego ten „bal debiutantek” i z wdzięcznością przyjmie
ów kaganek oświaty niesiony przez pana Olka w lud. Zgadzając się na i na
to, by pić Dom Perignon i zakąszać go kawiorem ustami swego dumnego
przedstawiciela.
I
jest w tym jakiś racjonalizm, w który pan Aleksander wpasował się jak
ostatni kawałek puzzla dopełniający całości. Jest to faktycznie jakaś
realizacja baśni o głupim Jasiu, który wychodzi z ludu i zostaje królem.
Pozostając swojakiem, takim kumplem ze szkolnej ławy albo z podwórka.
I tu aż się narzuca nawiązanie
do dyskusji, którą wywołał poseł PO, Jacek Żalek. Sugerując, by zmienić
na zdychającą w niezbyt pięknych konwulsjach demokrację na monarchię.
Nie
wiem czemu od razu rzucono się sadzać na królewski tron pana
prezydenta. Przecież on, kiedy wyszło, że z niego łże-hrabia, stracił
ostatni argument za tym, by o intronizacji myśleć. Po prostu nie ta
ekstraklasa.
Co
innego pan Olek. Choć on koło hrabiów nawet nie leżał, choć później
pewnie nie tylko stał blisko ale pewnie nie raz się z nimi wyściskał a
może i wycałował, od Komorowskiego bardziej jest do tronu
predestynowany. I wcale mi nie chodzi o to, że już pokazał, że będzie
umiał wejść w sojusz korony z tiarą a i nie zbłądzi idąc do ołtarza. Kto
nie jest przekonany, niech sobie odtworzy wrzutki z mszy korona… znaczy
ślubnej infantki i księcia małżonka.
Chodzi
o to, że jest ów pan Olek na wskroś polski. Tak polski, że się przy
jego polskości Jagiellonowie mogą chować. Wiem, że ten i ów, polerując
odruchowo swój rodowy sygnet z jakimś Porajem, Lisem czy Prusem, powie,
że to cham zwykły.
A owszem. Tak, jak chamem był Piast nim go na tron nie wyniesiono. A nie?
Czemu
zatem tak broni się pan Olek przed odegraniem dziejowej roli, czemu
potrafi tak finezyjnie poprowadzić szereg działań służących kolejnemu
wywindowaniu go na szczyt by pod samym szczytem pośliznąć się na jakimś
drobnym gównie?
Gdybym miał znaleźć zdanie, które mogłoby stanowić maksymę najtrafniej opisującą ten opisany przeze
mnie fenomen, skorzystałbym ze słów, które w ekranizacji „Psów wojny”
wg Forsytha wypowiada pułkownik Bobi, tłumacząc czym się różni od
dyktatora Zangaro, Kimby, którego chce obalić. „On chce być bogiem. Ja
chcę być bogaty”.
I
to spokojnie mógłby powiedzieć pan Olek. On nie chce być bogiem. On już
ma swoje Zenity i szampanskoje a i okazje by do tego i owego zagadać
„pa francuski”.
Tylko głupi Naród wciąż czeka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz