Poprzedni mój tekst, dotyczący historii z salezjańskiej szkoły w Lubinie
a raczej może medialnej histerii wokół niej, przy okazji uświadomił mi spore
prawdopodobieństwo pojawienia się pewnego skutku ubocznego tej sprawy. Mającego
dość poważne konsekwencje dla funkcjonowania w Polsce placówek oświatowych i
wychowawczych.
W toku dyskusji pod tekstem pojawił się link* do strony innej szkoły,
akurat publicznej, gdzie opublikowano zdjęcia bez najmniejszej wątpliwości
tematycznie nawiązujące do tych z Lubina, które mogłyby przyprawić redaktora
Gazety Wyborczej, Wojciecha Czuchnowskiego o wylew albo zawał. Lub zgoła o diametralnie
inne odczucia.**
Przyznam, że pierwszym, co zrobiłem, gdy zobaczyłem tę galerię dołączoną
do informacji z obozu żeglarskiego, była próba odgadnięcia co mogą teraz czuć
ci, którzy chłopcom i dziewczynkom z tej drugiej szkoły zaordynowali tę „obrzydliwą,
poniżającą, perwersyjną i budzącą jednoznaczne skojarzenia” zabawę. I co myślą,
jak Polska długa i szeroka, ci wszyscy, którym szwankujący rozsądek nie chciał
albo nie mógł podpowiedzieć w co się pakują odtwarzając podobne „obrzydliwe,
poniżające, perwersyjne i budzące jednoznaczne skojarzenia” rytuały a później
radośnie umieszczając je w necie jako niepodważalny dowód ich perwersyjnych
ciągot. Nie wiem ile podobnych galerii ujrzy jeszcze w najbliższym czasie światło
dzienne pojawiając się w dyskusjach dotyczących Lubina. Nie mam też pojęcia ile
już zostało wykasowanych i ile dość szybko spotka podobny los.
Choć ta lekcja, przy całej przesadzie użytych przy jej okazji słów i
argumentów, była potrzebna by uświadomić, że nie wszystko co się utarło i
zdołało zakorzenić jako tradycja jest godne pochwały, nie jest ona jedynym
następstwem tego, co ja pozwolę sobie nazwać Jugendamtem Obywatelskim.
Przykład Lubina pokazuje, że jak ktoś się uprze a do tego poczuje w sobie
jakąś tam misję naprawiania świata, jest w stanie wyśledzić wszystko. Jak by
się tego nie ukryło. Pokazuje się, że starczy zła wole czy jakaś z góry
założona teza, by z rzeczy niewłaściwej i nieestetycznej zrobić coś
obrzydliwego, mającego nieomal wymiar zbrodni.
By tego uniknąć, unikać trzeba ku temu okazji. I tu dochodzimy do
konkluzji, mającej kształt zwalistej ściany. By się na nic nie narazić,
najlepiej nic nie robić. Bo trudno zgadnąć co się komu czym wyda. Jugendamt
obywatelski ma to do siebie, że co wolontariusz to inny punkt widzenia.
Może się zatem zdarzyć, że we wspomnianych placówkach oświatowych naszego
kraju nie uda się znaleźć choćby jednego samobójcy, który weźmie na siebie
ryzyko konfrontacji z Jugendamtem obywatelskim, zgadzając się zostać kolonijnym
wychowawcą, harcerskim instruktorem, pójść z dziatwą na basen albo pojechać na
kilkudniową wycieczkę. No bo skąd on ma wiedzieć czym i któremu wolontariuszowi
Jugendamtu obywatelskiego podpadnie.
Będą oczywiście tacy, którzy nie będą na żaden Jugendamt obywatelski zważać
i na potencjalnych wolontariuszy się oglądać. Ale właśnie na tych trzeba będzie
faktycznie zwrócić uwagę bo albo będą to pozbawieni instynktu samozachowawczego
idioci albo faktycznie ludzie o podejrzanych motywacjach.
I tak ten mechanizm będzie się samonapędzać.
Do kogo nie trafia mój argument, niech zapozna się ze statystykami
postępowań dyscyplinarnych prowadzonych wobec osób pracujących z dziećmi i
młodzieżą. Ilość spraw rośnie gwałtownie. Co świadczy albo o tym, że z dziećmi
pracuje coraz więcej osób niezrównoważonych czy nawet i chorych albo o tym, że
powody kierowania spraw przeciwko wspomnianym osobom są coraz bardziej błahe.
Ja nie twierdzę, że rozwiązaniem jest przymykanie oka. Jeśli już to
ważenie reakcji. Tak, by ten potencjalny Jugendamt obywatelski za bardzo w
proces kształtowania młodych ludzi zbytnio się wciąć nie zdołał.
** http://www.sp1.czersk.pl/sp1/newsx.php?readmore=733
(zastanawiam się kiedy znikną…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz