Tytuł, trzeba przyznać, brzmi prowokacyjnie. Ale tak naprawdę prowokacyjnie to dopiero będzie.
„Gazetę Wyborczą” czytuję sporadycznie i możliwe jest, że moje wrażenia z jej lektury nijak się mają do rzeczywistości. Ale w zasadzie tak jest ze wszystkim co widzę i co mnie otacza więc przyjęcie takiego rozwiązania wymagałoby ode mnie bym w ogóle nie mówił. O niczym. I nie tylko ja. Skoro jednak mówimy to czemu miałbym nie powiedzieć i o tym co zauważyłem (albo co sobie ubzdurałem) podczas moich ostatnich doświadczeń z „Wyborczą”?
Zauważyłem całe mnóstwo ciekawych zjawisk wygenerowanych w związku z opublikowaniem przez J.T. Grossa książki „Złote żniwa”. Wiem, jeszcze jej nie opublikowano. I to jest pierwsze ze wspomnianych zjawisk. Pełno jej wszędzie jakby już, i to nie od wczoraj, była księgarskim sukcesem w skali niespotykanej od dość dawna. Chyba trudniej byłoby znaleźć kogoś, kto nie ma na jej temat nic do powiedzenia (a byłoby to przecież zrozumiałe) niż tych, co się wypowiadają. Przy tych wypowiedziach zaś częstą uwagą jest i ta, że nie powinno się recenzować książek, których się nie przeczytało. To świetna rada…
Kolejne zjawisko, dominujące chyba w pewnych kręgach to coś, co pozwolę sobie nazwać „listą kolejkową”. Nie dotyczy ona ludzi mniej lub bardziej związanych z „Gazetą”. Oni sami w sobie są zjawiskiem i o nich trudno pisać. Z wielu powodów jako to choćby ryzyko natychmiastowego narażenia się na zarzut jakiejś „gazetofobii” (do której akurat ja się przyznaję otwarcie i z własnej woli) a także na zarzut poważniejszy bo ni mniej ni więcej tylko antysemityzmu. Bo przecież tym właśnie jest w Polsce, w której od lat tyle się robi by stała się ona czymś w rodzaju żydowskiego „Jurasic Parku”, ze sklonowanym światem, który od dawna tu nie istnieje, wspomnienie o czyimś żydowskim Genesis. Tym jest w ogóle użycie słowa Żyd. I, dzięki wielkiemu wkładowi całych środowisk walczących z rasizmem, antysemityzmem, ksenofobią i nacjonalizmem tak niestety już zostanie. Mówiąc to mam ochotę skwitować tę ich debilnie opaczną skuteczność wyłącznie prostym „Qrwa mać!”.
Ale wróćmy do mego antysemityzmu. Ma on to do siebie, że przybiera najczęściej kształt dziwienia się brakowi logiki w tym, jak niesymetrycznie by nie rzec koślawo buduję się ten filar wspomnianego „Jurasic Parku”, na który ma się składać nasze, autochtońskie (nie bez powodu nie piszę „polskie”) poczucie winy, i nasza (nie bez przypadku piszę) polska gotowość do ekspiacji za nią. Budowane jest ono bez jakiegoś tłumaczenia czemu tylko my i czemu tylko za to. I jeszcze w jawnej niezgodzie ze schematem, w którym to i my byśmy temu i owemu coś wypomnieli. A to KPP, a to UB. Słyszymy wtedy jakże słuszne (nie kpię) uwagi o tym, że za ojców synowie a za matki córki nie odpowiadają.
Właściwie poza nami, Polakami nigdzie i za nic, co uczynili rodzice, nie każe się dzieciom posypywać głów i chodzić we włosienicach. Ale ja nie chcę tu rozwodzić się nad tym czemu się tak dzieje że nam każą.
Dużo ciekawsze jest, ze każą nam też, i służą nam przykładem sami Polacy. To ich pozwoliłem sobie nazwać „Prawdziwymi Polakami 2011”. I to ich znajduję w „Wyborczej” na „liście kolejkowej”.
Kim są? Różnie…
Taka na ten przykład socjolożka i antropolożka ( czekam kiedy wreszcie w „Wyborczej” wypowie się jakaś górniczka, żulka czy wytaczaczka podsuwnicowa bo chirurżka albo profesorka doktorka habilitowana z pewnością wypowiadała się już nie raz), urodzone gdzieś koło 1980 i z tej perspektywy jak nikt inny (a już na pewno bardziej niż ci, którzy wtedy byli) potrafią sobie wszystko prosto ułożyć, prosto wytłumaczyć i prosto ocenić.
Choć czasem robią to karkołomnie. Albo wydaje im się, że karkołomnie. A zarazem finezyjnie i odważnie. Tak, jak choćby pani (socjolożka) Karolina Wigura z UW, która do wciskania nam (i sobie oczywiście) winy potrzebuje „Walca z Baszirem”, zagłady Sabry i Szatili i stwierdzenia, że „Nasza wina jest nieporównywalna z niemiecką, to fakt”*. Potrzebne jej jest to po to, by dowodzić, że „To nie czyni jej jednak brakiem winy” i by konkludować „Jesteśmy obciążeni winą ze względu na miejsca, w którym się znaleźliśmy.” Nie wiem naprawdę w jakim miejscu znalazła się pani Karolina ani i tego jakie z tego powodu konkretne wstydliwe czyny przypadły jej w spadku ale współczuję. Czego to za chwilę. Na koniec jeszcze wrócę też do „Walca z Baszirem”. Warto.
Obok pani Karoliny i jej tekstu jest wywiad z panią (antropolożką- Word się mi buntuje!) Zuzanną Grębecką, która na podstawie swoich badań wysnuwa wniosek, że tak, jak nasze chłopstwo potraktowało Żydów, potraktowałoby i Scytów, Filistynów i Etruskow. Bo takie jest, że co się rusza to zatłucze. Byle się tylko nawinęli. Byle byłaby okazja. Gwoli ścisłości dodam, że badania, prowadzone przez panią Zuzannę, nie dotyczyły tego o czym rozmawia z panią Naszkowską (popatrzcie jak się robi wywiady!). Wyszło jej tak przy okazji. Bo na ten przykład białoruski prawosławny o sąsiedzie, polskim katoliku mówi „przek” a ten rewanżuje mu się określeniem „moskal”.
Ten zalew materiałów ekspiacyjnych, który pozwalam sobie nazywać „listą kolejkową” przypomina mi znane (nie z autopsji rzecz jasna) z czasów głębokich ostępów poprzedniej epoki inicjatywy w rodzaju „apelu sztokholmskiego”. Kto nie wie niech sobie doczyta.
Nie twierdzę ale i wykluczyć nie mogę, że przytoczone przeze mnie materiały są tylko jakąś cwaną próbą doszlusowania do podziwianego towarzystwa (RAZ nazywa je „salonem” a kto by nie chciał na salony?). Nie mogę wykluczyć tego przede wszystkim z tego powodu, że opierają się na tak naciąganej argumentacji.
Choćby przytoczony w jednym z nich „Walc z Baszirem”. Polecam ten film bo jest świetny skądinąd. Ale absolutnie nie pasujący do sytuacji. Raczej bardziej adekwatny do rozterek jakiegoś wyimaginowanego, wrażliwego SS-mana, który na krótko (tak, że nie doczekał likwidacji Getta) trafił do Warszawy teraz, po latach zastanawia się czy jest winien tych transportów z Umszlagplac. Bo był „w trzecim pierścieniu” ale nie zaganiał ludzi do wagonów, nie plombował drzwi, nie machał tym lizakiem na odjazd. Nie porównuję oczywiście do siebie tego, co państwo Niemcy w latach wielkiej wojny zrobiło Żydom i tego, co Izrael w czasie interwencji w Libanie zrobiło Palestyńczykom. Ale tym dwóm zdarzeniom z przyczyn oczywistych z uwagi na ich konstrukcję bliżej do siebie niż do odczuwanych przez panią Karolinę Wigurę win.
Współczuję obu paniom skutków ich, niewątpliwie dużej i skądinąd wrażliwości. Współczuję im, że skutkiem tej ze wszech miar pozytywnej strony ich osobowości jest zatracenie wyczucia proporcji, pojawienie się urojonego poczucia winy i chorego przekonania, że „Prawdziwy Polak” musi obnosić się z rękami upapranymi żydowską krwią. A jak jej mu zabraknie to zawsze można znaleźć jakiś sztuczny zamiennik. Byle była.
Współczuję im bo po ich długich, pełnych Jaspersanawet, tłumaczeniach wychodzi z miejsca ze mnie wściekły antysemita. Który, za sprawą twórczej inspiracji tych pań doskonale potrafi wyjaśnić czemu jest tym ksenofobem. Otóż jest nim bo Żydzi mają na rękach krew Pana Jezusa.
Idiotyczne? Oczywiście. Ale to już nie do mnie pretensje.
* http://wyborcza.pl/1,111789,8987347,Tajemnica_i_stopniowanie_polskiej_winy.html
** http://wyborcza.pl/1,111789,8987302,Na_wsi_juz_sie_o_tym_mowi.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz