poniedziałek, 31 stycznia 2011

Komu robi dobrze Platforma? („błękitna linia”)

Przeczytałem dziś w „Rzeczpospolitej” skromną, nie rzucającą się w oczy ale jakże znamienną i inspirującą informację. Oto list do Premiera, wyrażający niezadowolenie z prowadzonej polityki i niezadowalających zmian w prawie wysłali studenci*. Nie wszyscy. Tylko ci studiujący na uczelniach niepublicznych. Ich niezadowolenie jest jak najbardziej słuszne (patrz list i zawarte w nim uzasadnienie) i adresowane właściwie do wszystkich rządów minionego dwudziestolecia. Ale skierowane do tego konkretnego i, biorąc pod uwagę retorykę obecnej władzy, w tym przypadku uzasadnione szczególnie. Tym bardziej, że i szczególnie teraz jest niczym innym jak „pisaniem na Berdyczów”. Nie chcę… A co tam, będę złośliwy i zauważę, że przy tym rządzie prędzej studenci na ten przykład doczekają stopniowego zejścia PKP niż „stopniowego dojścia” do obiecywanego nie tak dawno pułapu ulgi studenckiej na przejazdy koleją.

Ale ja nie o smutnym życiu studenckiej braci pod światłymi rządami PO. Raczej o czymś bardziej ogólnym, na tym przykładzie widocznym szczególnie.

Wielu (szczególnie tych krytycznych) komentatorów naszej społecznej rzeczywistości w grupie, która przygotowała i zapewne masowo podpisze wspomniany list upatruje modelowego wręcz target do którego adresowany jest przekaz rządzącej obecnie partii. Byłby to kolejny, po przedsiębiorcach choćby, przykład może nie odwrócenia się naturalnego elektoratu od swej „naturalnej” partii ale z pewnością czegoś na kształt wierzgnięcia.

Które, jak mniemam, nie zakończy się niczym poważniejszym.

I ta konkluzja doprowadziła mnie do ciekawego punktu widzenia na ten stan niespełniania, w którym wyborcy PO są zmuszeni rzyć od poprzednich wyborów.

Przypomina mi on coś na kształt uzależnienia, które zachodzi w toksycznym związku albo patologicznej rodzinie. W których jest przemoc, poczucie krzywdy, odruch buntu i… trwanie. Powodowane strachem przed samotnością czy też widmem domu dziecka. Tu akurat z nieodłącznym szyldem zdobnym literami „PiS”.

To nieodzowne w takich układach, ciągle wybaczanie to błędne koło. Każdy powrót za przyczyną wpojonego strachu, wzmacnia oprawcę i opresję. W tym przypadku kolejny, jak się zdaje, mimo „upadłych” ostatnio słupków, powrót sprawi, że rządząca partia poczuje nie tylko, że nie ma z kim przegrać ale i to, ze już zupełnie nie musi się starać.

Jakby nie patrzeć już jest zgnuśniałym pasożytem, który nie robi nic by choć trochę przyłożyć się do ratowania podupadłej miłości. Wręcz przeciwnie. Ostatnio zaczął posuwać się do wybierania drobnych z pozostawionej nieopatrznie torebki.

Ale wiara to wiara, miłość to miłość, strach to strach. Nawet jeśli przed „żelaznym wilkiem”.

Nie przejmowałbym się zbytnio ani tym padającym słupkiem poparcia ani tymi pomrukami. Wszak w toksycznym związku zdarza się to często. Są ostentacyjne telefony na „niebieską linię”, wzywane policyjne patrole. A jak przychodzi co do czego to ten siniak jest od „klamki” i „mydła” a poza tym w ogóle jest sielanka. Bo w międzyczasie usłyszało się, że „nikt Cię nie zechce i zostaniesz sama!”.

I wtedy lepsze jest to gnuśne i pazerne bydlę, które potrafiło na czyimś strachu przejechać przez kilka kolejnych „prób ognia”. I poczynać sobie z próby na próbę coraz bezczelniej.

I wówczas, jako taka próba przekonania nie tylko innych ale i (może przede wszystkim) samego siebie pojawiają się tłumaczenia, których nawet nie chce się nikomu komentować. Bo są po prostu żałosne. Tak jak i tu.

W jakiejś gazecie motoryzacyjnej przeczytałem list czytelnika, który wystąpił dzielnie w obronie bezowocnych wysiłków ministra Grabarczyka na rzecz budowy infrastruktury drogowej. Tłumaczył czytelnik ów, że to nie wina ministra lecz… PiS. Które to PiS stworzyło nierealne plany w tej dziedzinie a minister je tylko „urealnił”. Ten zapalczywy obrońca Grabarczyka niestety nie był w stanie, w swej ślepej i pewnie też przeżywającej fazę kryzysu miłości, zauważyć swej niekonsekwencji, przejawiającej się w tym, że PiS swoje „nierealne plany” tworzy w dwa lata a Grabarczyk je „urealniał” w trzy.



Ale, skoro już jesteśmy przy takim doszukiwaniu się analogii, warto przypomnieć i to, że takie związki raczej rzadko kończą się, powiedzmy, polubownie. Jeśli już, to raczej jakąś krótką notką w gazecie o nożu kuchennym, który zakończył burzliwą miłość gdzieś między drugim a trzecim żebrem.

I taka tego perspektywa. Bo jeśli chciałoby się odpowiedzieć na tytułowe pytanie to można to zrobić bez trudu. Robi dobrze sobie i nikomu innemu.

Już nawet nie umie nic miłego powiedzieć. Już nie mówi, ze będzie „przepięknie”. Mówi, że jak nie z nią to wszystko się rozwali, rozleci. Straszy, straszy, straszy…

Taka metoda, by związek trwał.

Więc będzie trwał aż nie pojawi się ktoś, kto ładniej i szczerzej zagada, pogładzi po policzku. W końcu ktoś taki się znajdzie. I wtedy ten nóż w żebra…

* http://www.listdopremiera.pkpplewiatan.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz