sobota, 29 stycznia 2011

Tytuł, to oczywiście przeróbka fragmentu „Jałty” Kaczmarskiego. Przyszedł mi do głowy wczoraj, gdy próbowałem sobie odpowiedzieć na pytania, które dziś stawia w swoim świetnym wpisie Leonarda Bukowska.

„Wszystkim naiwnym trzeba zadać dwa podstawowe pytania. Po pierwsze, czy posiadają dostateczną wiedzę na temat regionu, gdyż wszelkie próby przenoszenia okcydentalnych pojęć i reguł na rzeczywistość Bliskiego Wschodu mogą świadczyć o jej braku. Drugie pytanie, to czy w swym infantylnym zachwycie dla oddolnych ruchów demokratycznych przewidzieli, że demokratyczna wola społeczeństw arabskich może być całkowicie niezgodna z interesem świata zachodniego?”

Zanim się z nim zapoznałem nie miałem zamiaru pisać tego tekstu. Przede wszystkim dlatego, że na pierwsze pytanie muszę odpowiedzieć zdecydowanie- nie. Nie mam zbyt wielkiego pojęcia o tamtych realiach i wszystkim tym, co je określa.

Zdecydowałem się jednak napisać poruszony treścią pytania drugiego. Bo w sposób nadzwyczajny współgra ono z tym, co myślę ilekroć próbuję wytłumaczyć sobie i to, co tam było jak też wyobrazić sobie co się tam dzieje.

Stąd ten tytuł. Który zarazem tłumaczy i tę Merkel i tego Obamę przywoływanych przez cytowaną autorkę jak też stanowi coś w rodzaju koszmarnej wróżby.

Nie wiem nic o potencjale ruchu, który odsunął od władzy tunezyjskiego satrapę ani tego, który, być może, powtórzy ten ruch w stosunku do satrapy egipskiego. Myślę, że nie zawiera się on w jakiejś zorganizowanej opozycji. Padają co prawda jakieś nazwiska ludzi przedstawianych jako „znani egipscy obrońcy praw człowieka” ale czy potrafili się oni zorganizować szczerze wątpię. Choćby z uwagi na te ponad 70 ofiar „rewolucji egipskiej”. Nie wyobrażam sobie by ktoś, kto potrafi wylać tyle krwi pozwoliłby na działanie jakiejś tam „opozycji”.

Ale nie twierdzę, że z tego chaosu na ulicach nic się nie wykluje. Nie twierdze też, że nie ma siły, która potrafiłaby nad tym zapanować. I w tym właśnie problem. I, jak mi się zdaje (a sądzę, że Leonardzie Bukowskiej podobnie) jest to problem dużo poważniejszy i znacznie bardziej złożony niż by się wydawało tylko na podstawie ostatnich zdarzeń.

Wedle mnie to, co może przyjść po Mubaraku to istna „diabelska alternatywa”. Dla Egipcjan a być może i dla mieszkańców Syrii, Jordanii a później może i Pakistanu. Takie kostki domina poruszone najpierw przykładem, wskazującym, że można a później już jedyną możliwa inercją. To nie przypadek, że najstarsze demokracje z takim zapałem wspierały kogoś takiego jak Mubarak. To nie jest hipokryzja. W tym się z szanowną, przywołaną autorką nie zgodzę. To realizm, który wynikał z pewnej lekcji, którą, choć trudno w to uwierzyć, i ja pamiętam. W 1979 w dość podobny sposób zakończyły się rządy innego pupila Zachodu, szacha Rezy Pahlaviego. W roku ubiegłym tamta zmiana, za którą była wtedy „cala irańska ulica”, wróciła do punktu wyjścia. Z jednym wyjątkiem, w Teheranie nie ma już pupila Zachodu, Rezy Pahlaviego lecz reżym budzący lęk całego świata.

I tej powtórki obawiano się pakując pieniądze w karabinki, kuloodporne kamizelki i pancerne wozy gwardii Mubaraka.

Jeśli, nie daj Bóg, mam rację, to na Egipcie może się nie skończyć. Przywołane przeze mnie monarchie też popełniły ten sam „błąd”, który zakończył panowanie szachów. Starali się modernizować swe państwa. Irak postsaddamowski pokazuje, ze zbędny trud.

Myślę, ze jeśli władza w Egipcie wyśliźnie się z rąk Mubaraka albo nie zostanie, koniecznie za cenę głowy obecnego prezydenta, przejęta przez armię, nad Egiptem załopoce zielony sztandar Proroka. A później i w Damaszku, Ammanie, Islamabadzie…

Gdy to się stanie, celem następnym będzie Jerozolima. A mułłowie mogą wtedy mieć już atom. I nie zawahają się go użyć! Czy to nad Jaffą czy gdziekolwiek indziej.

Tedy trudno dziwić się tej konsternacji i tym zafrasowanym „przywódcom wolnego świata”. Bo mają teraz niezłą łamigłówkę. Taką z „walką o wolność” i „mniejszym złem”. Ale oni coś tam wymyślą. Może i popełnią jakiś błąd ale nie pierwszy i nie ostatni przecież.

Dla mnie najbardziej tragiczne jest to, że ci wszyscy, którzy w imię wolności wychodzą na ulice Kairu i w jej imię dają się zabijać, mogą gotować sobie los dużo gorszy. Zamiast tej korupcji i tego nepotyzmu, który ich gniecie dostaną brzemię szarijatu, które im, żyjącym na oczywistym styku zbyt wielu światów i utrzymującym się z niego, będzie znosić zbyt ciężko.

A my? To nie tak, że nam po prostu będzie brakować egipskich plaż. Może to nas kosztować znacznie więcej. Wszak poszliśmy na to polowanie a czy domu dobrze nam pilnują to się okaże.

Zielony świt się z nocy budzi… (?)

1 komentarz: