poniedziałek, 31 stycznia 2011

Rażący brak symetrii (o języku debaty politycznej)

Nasza debata polityczna zapewne od zawsze a od pewnego czasu zdecydowanie oscyluje wokół tematów zastępczych. Stały się one solą (a w istocie trucizną) twej dyskusji. I tak pozostanie bo zapewne tak jest bardziej medialnie i, co stanowi oczywiste kuriozum, bardziej przystępnie dla obywateli. A skoro medialnie to trudno oczekiwać, że zadziała jedyny mechanizm mogący przywrócić rozmowę o polityce na właściwe tory. Chodzi o „czwarta władze”. Ta od pewnego czasu wykazuje wszystkie słabości ujawnione czy wręcz udowodnione już wcześniej władzom z numerkami od jeden do trzy. A nadto wnosi do zamieszania, które na scenie politycznej mamy od dawna, coś, co można określić jako „adrenalinę” podnoszącą poziom emocji. Bo emocje sprzedają się znacznie lepiej niż jakiś najwartościowszy nawet wykład z ekonomii czy przerzucanie się „gołymi” wskaźnikami.

Koniec minionego tygodnia to kolejna „awanturka” o słowa. Zaczęło się od zupełnie niepotrzebnej, by nie rzec nawet bezsensownej uwagi Jarosława Kaczyńskiego, że „małostkowość” Bronisława Komorowskiego, wówczas jeszcze marszałka sejmu, nie pozwoliła części ofiar smoleńskiej katastrofy uniknąć swego losu. Obśmiano tę wypowiedź i, niestety dla zwolenników szefa PiS, jak najbardziej słusznie.

Taki sposób myślenia i argumentowania faktycznie sprowadza dyskusję ad absurdum i pozwala obciążyć w ten sam sposób winą nie tylko zmarłego Prezydenta (co wielu natychmiast uczyniło) ale i bez wątpienia dziadków po kądzieli Tuska, Komorowskiego, Kaczyńskich a i Protasiuka też. I na tym stwierdzeniu dyskusja mogła się skończyć. Ale się nie skończyła bo i czemu miała się skończyć gdy trafia się taka gratka?

Reakcja polityków oraz dziennikarzy nieprzychylnych Kaczyńskiemu i PiS, szczerze czy też w wyniku zimnej kalkulacji, skupiła się na odmienianiu przez co się tylko dało słowa „haniebny”.

Pewnie bym nawet dał się przekonać, że faktycznie gdybym urodził się tej niedzieli albo tez świeżo wrócił z wyprawy na Alfa Centauri jako człowiek wyobcowany całkiem z ziemskich (polskich) realiów. Ale jestem tu nieco dłużej i trwam niejako z własnej w „oku cyklonu” starając się by nic mi nie umknęło.

I dlatego, pozostając ze swoim przekonaniem o absurdalności wypowiedzi Kaczyńskiego, burzę się, gdy słyszę jak słowa „haniebny” używa na przykład pan Andrzej Halicki z PO. Kto jak kto ale politycy PO powinni zdawać sobie sprawę, że za ich sprawa granica tego, co w wypowiedziach adresowanych przez ich adwersarzy można uznać za haniebne i dopuszczalne przesunięta została niemal „do ściany”. Jeśli nie mieli (w każdym razie nie przypominam sobie by artykułował to pan halicki) wrażenia „haniebności” wypowiedzi ówczesnego wiceszefa klubu PO w sejmie czy opinii wykrzykiwanych przez reprezentującego PO wicemarszałka tejże izby to o czym my w ogóle mówimy? Prawdę mówiąc po słowach Palikota i Niesiołowskiego haniebne to mogłoby być publiczne obrażenie, dajmy na to, rodzicielki pana Komorowskiego zarzutem złego prowadzenia. tak wysoko ta poprzeczka panie halicki została zawieszona.

Tłumacząc Kaczyńskiego mam na jego obronę jedynie to, że nie pogodził się on z tym zdarzeniem i pewnie długo (jeśli w ogóle) się z nim nie pogodzi. Takiego usprawiedliwienia nie mam ani dla Niesiołowskiego ani dla pajaca z Biłgoraja. Nie mam bo jeśli bym miał, musiałbym ich uznać za niezrównoważonych psychicznie. Może powinienem…? Ich żadna osobista tragedia nie tłumaczy i nie broni.

Nie broni nic też dziennikarzy a już na pewno Stokrotki Mej Ulubionej, która ma wyraźne kłopoty z zachowaniem symetrii ocen. Przypomnę, jak widać ciągle aktualny cytat z tej autorki pokazujący to, o czym wspomniałem, najdobitniej:

„Nikt nigdy nie kwestionował dobrego charakteru Lecha Kaczyńskiego poza tym, że mówiło się o nim, że jest kłótliwy. Ale dziennikarze zawsze podkreślali, że ma poczucie humoru i jest sympatyczny.[…] Nie jest też prawdą, że przez pięć lat Lech Kaczyński był bezpardonowo atakowany, nie jest prawdą, że wyzywano go kloacznym językiem, i nie jest prawda, że podważano jego patriotyzm.

Natomiast to, co przez te ostatnie dni dostaje Komorowski, w głowie się nie mieści”*

I tyle w zasadzie można mieć do powiedzenia. Przyznam szczerze, że, pomijając polityków PO, do których i tak by nie dotarło z przyczyn choćby utylitarnych, miałem zamiar zaapelować do ludzi mediów, by konsekwentnie domagali się i równie konsekwentnie sami trzymali się symetrii w ocenach. Ale pomyślałem sobie „z czym do gości rosemannie?!”. Przecież ośmieszyłbym się tylko. Wbrew pozorom nie uważam dziennikarzy, w tym tez Stokrotki szanownej za idiotów. W ich postępowaniu domyślam się zarówno świadomych wyborów jak i świadomie podejmowanych działań.

Po co zatem w ogóle poruszam ten temat. A po to by nie dożyć sytuacji, w której szanowna klasa polityczna rzeczywiście będzie do siebie mówić per „sqwysynu” przy zupełnym braku reakcji kogokolwiek. Braku oznaczającym, że to normalne i dopuszczalne. Jak pokazywane czasem przez telewizje mordobicia w niektórych zamorskich parlamentach. Jednym ze sposobów jest zachowanie tej tytułowej symetrii, która pozwoli uczciwie wskazać i ocenić słowa haniebne bez względu na to w jakich klubowych czy partyjnych barwach „biega” ich autor.



* „Ogary poszły w las”, Monika Olejnik, Gazeta Wyborcza, 9.07.2010 r., str 21

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz