Parę miesięcy, a może i nawet lat temu pan Paweł Graś (nie wiem kim był wówczas) raczył wyrazić się publicznie, że „Premier Tusk zna się na gospodarce”. Gdybym na tym zdaniu skończył niniejszą notkę, tysiące szczęśliwych obywateli mego kraju mogłoby dziś zasnąć spokojnie bez obaw, że nawiedzą ich koszmary przypominające dickensowskiego ducha przyszłego Bożego Narodzenia. Ale, niestety muszę zachwiać tym spokojem i wyjaśnić, czemu naszło mnie to wspomnienie akurat teraz. Gdyby to było tak bez powodu, sam bym uznał, że nie jest to raczej normalne.
Powód pierwszy, choć mający tylko charakter, rzec by można, techniczny, to apel Igora Janke byśmy, za przewodem pani Ewy Lewickiej, opowiadali wraz o naszych emeryturach, które nam leżą boleśnie na wątrobach, choć przecie gdzie nam jeszcze do dnia, w którym pierwszy raz przyjdzie do nas listonosz.
Powód drugi to natychmiastowe skojarzenie, które apel Igora Janke we mnie wywołał. Oto stanęła mi przed oczami krótka relacja z „gospodarskiej wizyty” Premiera Tuska sprzed dwóch dni, na budowie piramidy Cheo… znaczy stadionu na Euro 2012. Tego, który później trza będzie wyleasingować Wietnamczykom pod sprzedaż majtek bawełnianych, skarpet z napisem „Puma” i zupek w proszku. Zapomniałbym pewnie z miejsca ten telewizyjny obrazek gdyby realizator ograniczył się wyłącznie do pokazania rozanielonego oblicza naszego wielkorządcy wpatrującego się w dźwigary i różne takie tam. Ale nie! Musiał jeszcze dać Premierowi głos.
„- Nasze rozwiązanie jest znacznie lepsze. Bo gwarantuje, odmiennie niż dotychczasowe, że w przypadku niewypłacalności państwa jednak jakieś świadczenia zostaną wypłacone.”
Tak mniej więcej wyrazić się raczył nasz przywódca. „Noż zna się, qr… ka maść!!” pomyślałem przypominając sobie lizusowsko uśmiechniętego Grasia sprzed miesięcy. I zacząłem kombinować, cóż chciał nam tą wypowiedzią dać do zrozumienia nasz Premier. Nie wiem czemu, przez długi czas nie mogłem się skupić na niczym innym tylko na użytym przez pana Tuska zwrocie „niewypłacalność państwa”. Przecież idzie nam jak po irlandzkim maśle i greckiej fecie! „Co miał na myśli?”- dumałem a co mi przyszło to nie zdradzę bo straszne to było. Szczególnie wówczas, gdy łączyło się z obawą, że „jednak może się zna”. Bo jeśli tak, to faktycznie, bez dwóch zdań straszne.
Jednak przed popadnięciem w panikę uratowała mnie próba wyobrażenia sobie skąd Premier Tusk weźmie te „jakieś świadczenia”, które „jednak” dostaniemy od niewypłacalnego państwa.
Normalny ucz… Nie, nie bądźmy okrutni! Niech będzie tak: normalny licealista w opisanej sytuacji zauważyłby, że prędzej w zobrazowanej przez pana Tuska sytuacji na „jakieś świadczenia” będzie stać jednak OFE, które coś tam przecież uciułają niż niewypłacalne państwo. Logika by tak wskazywała wszak…
I wtedy uderzyła mnie myśl. Może my po prostu nie pojmujemy idei reformy?! Może polega ona na tym, że te nasze pieniądze Premier, który wszak zna się na gospodarce, w prosty sposób zabezpieczy przed krachem państwa? I gospodarki. Któremu to krachowi nic, w tym i OFE z ich uciułaną forsą, się nie oprze. Otóż Premier, ni mniej ni więcej, wyjmie nasze emerytalne grosze z systemu!
I gdzieś je zakopie!
A jak przyjdzie pora opresji i państwo się nie wypłaci, to każdego wyśle z łopatą po jego własny worek!
By wpaść na takie rozwiązanie trzeba geniuszu! A w zasadzie dwóch. Geniuszu Premiera, który już pewnie tu i ówdzie po woreczku zakopuje nasze przyszłe świadczenia i rosemanna, który potrafił to wszystko ogarnąć! Jeden jedyny!
Chwała nam obu. A Graś to by się wiele ode mnie mógł nauczyć…
* Niestety, mimo poszukiwań nie znalazłem tego fragmentu audycji TVN24. Znalazłem sporo innych fragmentów z tej gospodarskiej wizyty Premiera. W tym taki piękny, w którym znajduje się inna wypowiedź Tuska na temat wyższości jego koncepcji nad dotychczasową. Składająca się głownie z różnych „eeeee”, „aaaaa” i innych „kompetentnych” onomatopei. Na tej podstawie śmiem twierdzić, że cała dyskusja, której oczekuję Igor Janke z Ewą Lewicka jest z gruntu bezsensowna. Kiedy studiowałem, moi nauczyciele (głownie ci niżej postawieni w naukowej hierarchii) lubowali się w tłumaczeniu nam, za pomocą jednej i tej samej anegdoty, czym jest egzamin. Jest to rozmowa dwóch dyskutantów mających coś do powiedzenia na temat, którego dyskusja dotyczy. Kiedy jeden uznaje, że drugi nie spełnia tego kryterium, kończy rozmowę. I tak jest ze mną i Premierem, który się zna. Wstaję i kończę. Bo co mam robić? Czekać, aż do niego (i do Boniego) dotrze, że opieranie czegoś na „wzroście gospodarczym” kraju, który rękami i nogami wczepia się w krawędź finansowej zapaści jest zwykłą głupotą. A nawet głupotą nieprzeciętną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz