Na lotnictwie się nie znam, ale czasem zdarzyło mi się jakąś fabułę albo i dokument o tematyce lotniczej oglądnąć (wiem, że ten archaizm może kogoś o ból zębów przyprawić ale trudno…). I w związku z tym, co tam oglądałem mam jedno pytanie. Takie, które chyba nie padło jeszcze a wiąże się z tysiąc razy powtórzoną od 10 kwietnia kwestią dotyczącą „odejścia Tu154 101 na lotnisko zapasowe”. A w zasadzie tego, że Tu nie odszedł.
Otóż zdarzało się w filmach oglądanych, że ten i ów samolot nie mógł z jakichś tam powodów (najczęściej bo go kontrolerzy nie wpuszczali choć był jak najbardziej cywilny) lądować na lotnisku swego przeznaczenia. I odsyłany był na inne lotnisko.
Ciekawe, czy ktoś zauważył w poprzednim zdaniu słówko kluczowe. Tak, chodzi o słowo „odsyłany”.
Ile razy nie oglądałbym tych fabuł i dokumentów o latających w różnych warunkach aeroplanach nigdy (nigdy!) nie zdążyło mi się widzieć takiego epizodu, w którym pilot, na wieść o fatalnych warunkach na docelowym lotnisku, dajmy na to w Denver, chwyta wolant, bierze ostry wiraż i z piskiem opon zasuwa, dajmy na to, do Wichita czy Salt Lake City. Wdzięczność tematyki lotniczej z punktu widzenia kinematografii polega na tym, że w przestworzach, w których miejsca jest o, nomen omen, niebo więcej niż na ziemi, wszystko odbywa się według pewnego, naprawdę fotogenicznego (jak balet niemal) ceremoniału, z którego ot tak sobie, nie można być zwolnionym. Co za tym idzie trzeba, może i monotonnie, wykonywać pewne procedury, przyjmować i powtarzać komendy. I tak dalej, i tak dalej.
Tak więc ten pilot, co to go w Denver nie mogli przyjąć, słyszy od kontrolera, że ten go kieruje do, powiedzmy Wichita. Jest tam pewnie jakie lotnisko… Kieruje go tam nie na zasadzie „Lecisz stary do Wichita może tam cię przyjmą”. Wprowadza go do odpowiedniego korytarza. Pewnie ten i ów słyszał, że w takiej Ameryce, więc może też i na wschód od nas, samoloty latają wyznaczonymi korytarzami a nie jak im się chce albo jak popadnie. A skoro korytarz jest „wyznaczony” to ktoś go pilotowi musi wyznaczyć. Szczególnie gdy mu się cel lotu zmieni w trakcie tegoż lotu. Tak mi logika podpowiada, nie tylko filmy. W tych filmach, o których mówię, powtarzają taką, nie wiem czy prawdziwą kwestię „będę cie prowadził aż przejmą cię chłopaki z Wichita (czy tam Salt Lake City)”. I prowadzi. A później tamci, z Wichita przejmują. Czasem podają nowy korytarz, czasem też ustawiają w kolejce i podając wysokość wykonywania kręgów.
Jak na początku powiedziałem, na lotnictwie się nie znam. Więc pozwolę sobie zapytać tych, którzy od czasu do czasu tu i ówdzie bredzą o tym, że „Protasiuk powinien odejść na zapasowe” zamiast podchodzić w Smoleńsku. Zapytam, czy, inaczej niż w tych amerykańskich filmach miał faktycznie wziąć wiraż i z piskiem lecieć do tego Mińska czy Witebska? Czy może jednak ktoś powinien mu, tak jak ci zestresowani goście w wieżach amerykańskich lotnisk z filmów, zamknąć wjazd Smoleńsku, wskazać odpowiedni, nowy korytarz i prowadzić go nim aż go nie przejmą „chłopaki z Mińska (czy tam z Witebska)”.
Więc proszę sobie teraz kilka razy posłuchać wnikliwie taśmy ze smoleńskiej „wieży” i kilka razy powtórzyć słowa, które tam padają z ust „zestresowanych chłopaków” stamtąd.
"Sam podjął decyzję...niech sam dalej...."
O jaki korytarz i o jakie zapasowe może chodzić?????
Ale, w odróżnieniu od połowy Polski pewnie, ja na lotnictwie się nie znam. Czasem tylko jakiś film obejrzę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz