piątek, 14 stycznia 2011

Realpolitik (wszyscy mają nas w…)

W tym zgiełku, jaki rozpętał się po publikacji rosyjskiej (czy tam „międzypaństwowej”) wersji tak dla nas istotnego dokumentu pewnie mało komu przyjdzie do głowy refleksja inna niż złość, że mu napluli w twarz albo radość trudna do opanowania, że tamtym napluli. Zastanawiam się czy nie da się patrzeć na zachowanie naszych „głównych rozgrywających w polityce” jak na konsekwentne podporządkowywanie się regułom, które to nie my ustalamy i nie my decydujemy, że gra się właśnie według nich. Może tak jest, że wczorajsza niewyraźna mina Donalda Tuska to wcale ni dowód klęski lecz reakcja na drobne ukłucie jakim było nie trafienie z oczekiwaniami w to, co zostało publicznie zaprezentowane.

W tym, nadspodziewanie krótkim dla Premiera czasie oczekiwania na to, co Rosjanie raczą nam zaprezentować pewnie nie był w stanie oprzeć się nasz szef rządu pokusie marzeń o tym, że w spodziewanym dokumencie znajdzie się coś, co da się zaprezentować jako niewątpliwy sukces polityczny i dyplomatyczny. Jeśli dał się takiej nadziei uwieść to wykazał się w tym ( i tylko w tym) niekonsekwencją w ocenia swoich i naszych realnych możliwości. Dał się ponieść na chwilę i zaraz poczuł że był to błąd owocujący chwila złego samopoczucia.

Myślę, że realna ocena obecnej sytuacji związanej z niezbyt dla nas miłym finałem smoleńskiego śledztwa powinna bazować na oczywistym założeniu. Tym mianowicie, że mamy pełną świadomość naszej międzynarodowej pozycji. Jeśli ją mamy, jeśli przyglądamy się jakie efekty daje nasza międzynarodowa aktywność to punktem wyjścia dla nas jest przyjęcie, że jest, jak napisałem w tytule. Że wszyscy mają nas w … To ułatwi pojmowanie, czemu dzieje się tak, jak się dzieje.

Myśle, że najciekawszym komentarzem do zdarzeń ostatnich dni i do tego, o czym mówię, jest brak jakichkolwiek głosów pochodzących choćby „z kręgów zbliżonych” do oficjalnych organów państw, których inni nie mają w… Jak by w końcu nie patrzeć w kwietniu roku poprzedniego na podejściu do smoleńskiego pasa roztrzaskała się prawie setka decydentów z ponoć istotnego dla tego i owego przywódcy sojusznika, partnera czy choćby antagonisty (jeśli komuś oczywiście przyjdzie do głowy by tak nas widzieć). Jak dotąd reakcja zdaje się sugerować, że nasz samolot po prostu wleciał a Smoleńsku w „czarną dziurę” i wszędzie czeka się, czy wyleci.

Oczywiście najistotniejsze jest to, że „czarna dziura” znalazła się akurat w Smoleńsku. Gdyby była ona, ta dziura, na przykład w Wagadugu w Burkina Faso to spodziewałbym się albo bardziej niecierpliwego oczekiwania na spodziewany wylot albo nawet jakiejś konkretnej aktywności. Ale Smoleńsk…

Wśród „podmiotów polityki międzynarodowej” też istnieje coś, co zwie się „porządkiem dziobania”. W tej hierarchii usytuowani jesteśmy tak, że nie tylko nie możemy być spokojni o stan naszego państwowego (i narodowego) czerepu ale wręcz musimy pogodzić się z tym, że czerep narodowy musi jednak swoje dostać.

Gdyby chcieć, zgodnie z tym, co napisałem wyżej, interpretować wczorajszą nietęgą minę Donalda Tuska to nazwał bym ową „nietęgość” efektem zaaplikowania koktajlu, na który składało się trochę, powiedzmy szczerze, wqrwu, że nie było jednak tak fajnie jak się spodziewał, trochę pogubienia się w tym co miałoby trafić do obywateli (oni też byli „niefajni” bo bezczelnie ponad 50% nie doceniło wysiłków i realizmu Premiera) oraz zapewne jednak radość, że nie było najgorzej. W naszym miejscu „porządku dziobania” mogliśmy przecież dostać jeszcze rachunek za rozwalenie „infrastruktury lotniskowej” w Smoleńsku, za trud radz… rosyjskiego robotnika z mozołem „dostosowującego szczątki do możliwości transportowych” a nawet i za te żarówki co to je w pośpiechu trzeba było wkręcać.

Tak więc nie da się ukryć, że Donald Tusk, świetnie znajduje się w tej dość dynamicznej sytuacji jaka wytworzyła się przez minione miesiące w stosunkach z naszym potężnym sąsiadem z północy. Znajduje się tak, jak znaleźć może się pchła radośnie wczepiona w miękkie futro niedźwiedzia. Może go i dziobnie ale on ani nie poczuje ani się nie przejmie.

Jeśli ktoś uznał to, co powyżej przeczytał za pochwałę działań Premiera to znaczy, że nie do końca zrozumiał przesłanie tekstu. Fakt, że robi co może pan Tusk w warunkach, w jakich przyszło mu „kreować polska politykę zagraniczna”. O co zresztą tak wojował z poprzednim Prezydentem. A może … Niewiele może powiedzmy delikatnie. Tak jest i już.

Tyle, że to nasze miejsce w „porządku dziobania” nie wzięło się z przypadku. Nie zostało nam przyznane u zarania jakimś bożym dekretem od którego nie ma odwołania. Swoje miejsce zawdzięczamy temu, że nie umiemy ani wykorzystywać danych nam przez los szans i możliwości ani też samemu takie szanse znajdować. Nasza pozycja jest oczywistym efektem przyjęcia postawy, która pozwolę sobie nazwać polityką „efektownego nic nie robienia”. Efektownego bo zaopatrzonego w pysznego absolwenta Oxfordu oraz cała masę przepięknych słówek używanych w stopniu wyższym lub najwyższym.

Można mieszać z błotem chęci i działania ekipy poprzedniej. Także w sferze relacji z innymi państwami. Ale trudno zaprzeczyć, że w tej mniej lub bardziej skutecznej szarpaninie nie brakowało tego, co w myśleniu polityka zajmującego się polityką zagraniczną jest najistotniejsze. Determinacji by w „porządku dziobania” starać się chronić nasz łeb przed zbyt częstymi razami.

Realpolitik to coś, z czego i politycy i komentatorzy muszą zdawać sobie sprawę. Komentatorzy są w tej lepszej sytuacji, że dla nich owo „real” może być jedyna determinantą ich ocen. W przypadku polityków jest troszkę inaczej. Przy pełnej świadomości tego czynnika im nie wolno przyjąć do wiadomości, że jest, jak jest. Politycy poddający się regułom panujących realiów i godzący się na stworzone przez nie miejsce dla ich państwa są bez dwóch zdań politykami przegranymi. Bez względu na to ile kadencji sobie zapewnią ani ile procenty poparcia w sondażach zdołają wygenerować. Bo nie o to przecież chodzi. Politycy, którzy i tego nie wiedza są przegrani w dwójnasób.

Wiem, że powiedzenie, iż oceni ich historia wywołać może szczery śmiech. I ja się pośmieję. Bo tak naprawdę ich może oceni a może nie oceni. Nas za to rozliczy przyszłość. I to akurat się stanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz