wtorek, 18 stycznia 2011

Donald Tusk w uścisku demonów

Jeśli chciałoby się racjonalnie wytłumaczyć ostatnie, dość nieskoordynowane by nie rzec histeryczne, działania polskiego rządu a w szczególności jego szefa w związku z publikacją raportu MAK, trzeba by się pewnie niewąsko nagimnastykować. Albo przyjąć (inaczej niż to robi niedościgniony mistrz ślizgania się na wazelinie Tomasz Wołek), że w tym zachowaniu trudno doszukać się jakichkolwiek przebłysków racjonalności. Chyba, żeby ułatwić sobie nieco życie i odwołać się do całkowicie niemal zignorowanej hipotezy Janusza Korwina- Mikke, wedle której bierność polskich władz była działaniem wykalkulowanym, obliczonym na wywołanie „zastępczego” zamieszania w celu przykrycia problemu zdecydowanie bardziej mogącego zaszkodzić notowaniom rządu i poziomowi sympatii, jaką rządząca ekipa cieszy się (jak można wnosić z wyników badań) u większości społeczeństwa.

Jeśli Korwin- Mikke dobrze czyta całą sytuację to rzecz ma się następująco. Donaldowi Tuskowi i jego otoczeniu wyszło, że zdecydowanie większym zagrożeniem dla rządu byłoby rozpętanie dyskusji wokół spraw dotyczących proponowanych przez rząd rozwiązań odnoszących się do naszych emerytur. Te, jak wiadomo dotyczą, a więc i potencjalnie interesują całe społeczeństwo. Nadto w tej kwestii linia podziału na zwolenników propozycji rządu i ich przeciwników jest zdecydowanie trudna do przewidzenia. Mogło się okazać, że nagle do publicznej wiadomości przeciekną dane, wedle których rząd ma więcej przeciwników niż zwolenników. W roku, w którym czeka nas elekcja, mająca uczynić z obecnej ekipy pierwszą potrafiąca przetrwać więcej niż tylko jedną kadencję, byłoby to niezbyt sprzyjające.

Dlatego Premier i jego ludzie uznali, że lepiej będzie publiczną dyskusję przenieść na grunt, na którym czują się oni zdecydowanie pewniej. Na taki, na którym odnieśli już niejedno zwycięstwo i zdawali się nad nim całkowicie panować. Chodzi o rozgrywanie emocji podzielonego społeczeństwa.

Do tego miejsca jestem skłonny zgodzić się z Korwinem jednak wydaje mi się, ze o ile trafnie diagnozuje on zastosowany mechanizm to pomylił się mocno w oszacowaniu skutków jego zastosowania. Pomylił się oceniając, że „Jarosław Kaczyński brnie w pułapkę”.

Myślę, że pomyłka Korwina była skutkiem jeszcze większej pomyłki Tuska i jego ludzi. Pomyłki będącej skutkiem zlekceważenia zarówno specyfiki tej konkretnej sytuacji jak i pewnej organicznej cechy naszego społeczeństwa. Otoczenie Premiera zbyt mechanicznie przeniosło, jak się jej wydawało, zakonserwowany już wystarczająco podział w społeczeństwie zarysowany wokół dość ogólnego problemu widzenia tragedii smoleńskiej na ten konkretny przypadek, jakim było zachowanie MAK.

Zapewne w sposobie myślenia ludzi Tuska było oczywistym, że znany już im z grudnia raport musi (!) rozpętać znane z wcześniejszych epizodów „demony”, wobec których wątpiąca nieco w niezawodność i wyjątkowość aktualnie rządzących większość, ta światlejsza i bardziej nowoczesna stanie murem przy Tusku. I znów będzie jak było dawniej. Garstka szaleńców wykrzykująca to co zawsze i zdrowa, rozsądna reszta…

I tu, niestety pan Tusk przeliczył się grubo. Po pierwsze już przy wyborze pola wojny. Gotów jestem stawiać dolary przeciw orzechom, że zgoda na wałkowanie kwestii OFE kosztowałaby Tuska znacznie mniej. Owszem, staliby przeciwko rządowi różni Balcerowicze i im podobni. Ale i tak stoją przecież! Natomiast społeczeństwo… Ono po pierwsze nie zna się na rzeczy tak, jak Balcerowicze różni i łatwo dałoby się spacyfikować przez tego czy owego spolegliwego wobec Tuska i rządu „fachowca” od emerytur. Nadto… nie jest do natychmiastowego sprawdzenia żadne twierdzenie dotyczące skutków majstrowania rządu przy emeryturach. Po latach tak naprawdę dowiemy się czy tak, czy wręcz przeciwnie.

W sprawie raportu natomiast Tusk zbyt optymistycznie oszacował skutki stosowanej przez swoją ekipę i różne „zaprzyjaźnione” media socjotechniki mającej homogenizować społeczeństwo na masę „nowoczesną” i „wolna od uprzedzeń”, zdecydowanie odrzucającą tę odporna na przedsięwzięte działania edukacyjno- wychowawcze garstkę „ciemnych ksenofobów” z ich „chora” optyką.

Z pozoru mógł grac „w ciemno”. Dotychczasowe potyczki wskazywały, że nijak do „jego” większości nie może trafić jakiekolwiek punkt widzenia inny niż serwowane od miesięcy słowa o „otwarciu”, „ociepleniu” i tym podobne dotyczące naszych stosunków z sąsiadem ze wschodu. Zdawało się przecież, że dla większości obywateli ten kierunek to ewidentnie kawałek najbardziej finezyjnej jazdy tej ekipy.

Jednak nikt z tych, którzy doradzili albo w porę nie odradzili tej taktyki, nie przewidział, że coś, co dla rządzących polityków jest tylko archaicznym wstecznictwem może obudzić się w postaci zranionej dumy narodowej. Prawdą jest, że jakaś tam, niemała część Polaków nie tylko łyka nazywanie głowy swego państwa „kartoflem” ale robiła to z wyraźnym smakiem i głośnym rechotem. Prawdą jest też, że do kanonu zachowań światłego Polaka weszło poczucie wstydu „za Kaczyńskich” i im podobnych. Ale prawda jest i to, że przy tych wszystkich nowych zwyczajach ciągle jeszcze jesteśmy Polakami. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. I o ile ta i owa „czarna owca” wyrodzona z Narodu może w Paryżu cz Berlinie odczuwać kompleksy wobec „wielkiego świata” o tyle żaden Ruski nic nam nie będzie wciskał! A już na pewno nie będzie traktował nas jak upośledzonego przedszkolaka!

Jeśli więc pan Tusk postanowił „w obronie własnej”, wobec tego, że wali się coraz więcej „owoców jego geniuszu”, obudzić niezawodne dotąd stare i sprawdzone demony to się mocno przeliczył. Ten taniec, który wywołał nie przestraszył obywateli, nie zagnał ich pod jego dobrotliwe ramiona zawsze gotowe do obrony. Obudzone demony nie miały czasu straszyć społeczeństwa bo z miejsca rzuciły się do gardła panu Tuskowi.

To chyba najdotkliwsza porażka tego rządu. Porażka, której skutki trudno na razie przewidzieć. Tym większa, że nakładająca się na zbliżająca się coraz szybciej rocznicę Smoleńska i przez to nie łatwa wcale do wyciszenia czy przykrycia czymkolwiek. To chyba był ten „ostatni as z rękawa” przygotowany na okoliczność „gry Smoleńskiem”.

Nie dziwię się więc jego Premiera. Tej nieobecności i tej ucieczce w Dolomity post factum. Zabawa z demonami przerosła Tuska niczym zadufanego w sobie bezpodstawnie ucznia czarnoksiężnika. I okazała się czymś wyjątkowo nieprzyjemnym. Zwinął więc ogon pod siebie i tyle go było…

Inna sprawa, że pewnie szybko się otrząśnie. Jego przeciwnicy robią wszystko by dać mu taka szansę. Niestety…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz