sobota, 23 października 2010

„Usłyszcie mój krzyk!”

Ledwie rok zdążył minąć od czasu, gdy świętowaliśmy dwudziestolecie naszej wolności i ledwie miesiąc od rocznic najsilniejszego upomnienia się o naszą wolność.
Wiem, że to niewiele. Cywilizacje tworzyły się i upadały przez tysiąclecia a i nasz naród ma na karku sporo stuleci.

Ale ja tyle czasu nie mam. Stąd może ta moja niecierpliwość, która szybko przesłoniła mi radość z tego, że takich rzeczy udało mi się dożyć. Wszak mało kto, choćby i ćwierć wieku temu, wierzył, że to za naszego życia tak wielka przemiana się spełni.

Przez tę moją niecierpliwość dość szybko, zirytowany, zacząłem rozglądać się i utyskiwać szukając dla mego kraju ludzi na miarę jej potrzeb. Zdawało mi się, że oczywistym być musi, iż bez nich nasza zdobycz i świeża radość szybko stanie się brzemieniem i powodem do narzekań. Kolejne polityczne wojny i wojenki, kolejne nawroty populizmów grających na emocjach ludzi skrzywdzonych i rozczarowanych pokazywały, że się nie pomyliłem i że bez naszych nowych Grabskich i Kwiatkowskich to wszystko dziać się już będzie bez tej radości i przekonania, że jednak wygraliśmy. Jeszcze niedawno to wydawało mi się najbardziej istotnym czynnikiem oceny minionych dwóch dekad.

Nadal czekam że może jednak jeszcze za mojego życia nowi Kwiatkowscy i nowi Grabscy zdążą się objawić dając mi nowy powód do radości i dumy z mego kraju. Jednak bać się zaczynam, że dziś wcale nie Grabskich i Kwiatkowskich mój kraj potrzebuje najbardziej.

Od kilku dni z przerażeniem obserwuję w jaką koleinę wtłoczono Polskę i ku czemu ona zmierza. Z przerażeniem wynikającym z tego odkrycia, że mało komu to przeszkadza. Przeszliśmy właśnie próbę krwi, po której każdy normalny organizm wzdrygnąłby się i otrząsnął.

My dalej uczestniczymy w spektaklu. Powoli jasnym staje się, że ten, który zdawał się, wbrew swej woli bez wątpienia, być postacią pierwszoplanową, staje się nawet już nie epizodem a tłem dla ról tych "największych". Nie minął tydzień a coraz mniej znaczy nazwisko Marka Rosiaka przytłoczonego solowymi i zbiorowymi występami głównych aktorów tej tancbudy, w którą z takim zapałem zmieniany jest mój, nasz kraj. Pewnie trudno byłoby znaleźć dziś większy szlagier od „eksperymentu przeprosiny”, którym Prezydent mojego państwa przeszedł do porządku nad winą tych wszystkich, którzy temu bez najmniejszych wątpliwości są winni. Tylko bezdenna głupota tego najwyższego urzędnika, będącego przecież nikim innym tylko najmitą z łaski takich obywateli jak choćby ja, pokazującego zupełnie bezrefleksyjnie, jak w wyciągniętej dłoni to, co inni tak skrzętnie starają się teraz ukrywać. Pokazujący ile dla niego a i dla nich znaczą takie pojęcia jak przyzwoitość i odpowiedzialność.

Nie wiem czym się naraził mój kraj i mój naród panu Prezydentowi, że niezawiniona nijak śmierć dobrego człowieka jest w stanie wzbudzić w nim jedynie kpinę i żadnej refleksji że z tej krwi jakaś cześć mogła być rozlana za jego sprawą. I że za to należy się już nie tylko szczere przepraszam. Należy się znacznie więcej.

Nie minął nawet tydzień, Marek Rosiak nie spoczął jeszcze w grobie a nad jego ciałem ten i ów bez żadnego zażenowania tańczy już swój taniec.
Pierwsi zdążyli już zerknąć w badania opinii by trend po zbrodni jak najszybciej ogłosić.

A przy kałuży krowi pan Prezydent, cichcem wcześniej podkradłszy się tam wraz z tymi, którzy tyleż co i on za wszystko odpowiadają, powiedział nieszczerze:

- „Jesteśmy tu, żeby pokazać, iż w obliczu bratobójczej zbrodni jesteśmy razem z tymi, którzy stali się jej ofiarami”*


Jesteście sami, panie Prezydencie! W tajemnicy, pod ochroną, rankiem. Gdzie są ci, z którymi „jesteście razem”? Gdzie są choćby najbliżsi Marka Rosiaka?! Widzę tylko was trzech! Chyba że właśnie siebie uznajecie za jedyne ofiary. Jak zawsze nie ustając w przekonaniu, że „państwo to wy”.

Gdy widzę ten chocholi taniec, w którym całkiem zacierać zaczyna się podział na dobrych i złych. W którym jedyny sprawiedliwy to ten, co sprawiedliwie i za nic uraczył ziemię swą posoką, zaczynam mieć głowę pełną wątpliwości.

Dziś, w końcu pierwszego roku trzeciego dziesięciolecia tej naszej cudownie przywróconej wolności, zaczynam sądzić, że wcale nie Kwiatkowscy i Grabscy są dziś najbardziej nam potrzebni. Oni, tak jak i my, mogą ze swymi wielkimi projektami w zanadrzu jeszcze chwilę poczekać.

By przyszedł taki czas, w którym będą mogli je wydobyć i objawić nam swoje wizje dziś potrzebujemy chyba kogoś zupełnie innego.

Dziś potrzebujemy chyba Ryszardów Siwców i Janów Palachów. Którzy znajdą w sobie ich odwagę by stanąć o krok przed tymi, co się mają dziś za sedno spraw mego narodu, i rzucić im w twarz „Usłyszcie mój krzyk!”. Tak, by po całej Polsce zadudniło i by nikt nie mógł tego przeoczyć. Jakby nie był zapatrzony w ekran lub zaczytany w gazecie… I zrobić po tym coś, przez co nawet w przepastnie pustej i odpornej głowie naszego Prezydenta nie odważy się zaświtać choćby iskra myśli by skwitować rzecz kpiną i wątpliwej jakości żartem.

Zdaje się, że inaczej być nie może….

* http://www.tvn24.pl/-1,1679095,0,1,prezydent--premier-i-marszalek-z-kwiatami-pod-siedziba-pis,wiadomosc.html

3 komentarze:

  1. Nie wzięli ze sobą nawet sekretarzy, zrobili wypad jak na wały... Albo spotkanie Tuska z wybranymi związkowcami na pustym poza tym patio, wśród pustych krzeseł.

    Mój problem w takich sytuacjach, jak już kiedyś Ci pisałam, to "ochronne" wycofanie w kontemplację przedstawienia. Tylko, że i to by można wykorzystać opisując adekwatnie, stylem powiedzmy Mrożka. Poza tym z tym problemem mogę sobie poradzić:)

    Zastanawiam się, czy oni nie robią tego celowo: czy nie nasycają w takim megastopniu absurdem swoich emanacji aby wytrącić szeroko rozumianą broń z ręki potencjalnym protestującym w mechanizmie wywoływania reakcji szokowej.

    Pozdrawiam bardzo serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie przeraziło co innego. Nie wiem gdzie, chyba w "Rzeczpospolitej" dziś ale pewien nie jestem ktoś zastanawiał się czy "sprawę łódzką" lepiej rozegrał Tusk czy Kaczyński.
    Pozdrawiam najserdeczniej.
    ps. Je też powoli czuję się u kresu...

    OdpowiedzUsuń
  3. Może być tak, że jesteśmy przed wydarzeniami, których istotności już nikt nie podważy. I to jest ten ostatni moment. Ty przecież przeważnie masz rację, bo nie chcę pisać, ze zawsze...
    oby tym razem nie?

    Pozdrawiam bardzo serdecznie

    OdpowiedzUsuń