poniedziałek, 18 października 2010

Rozdroże – na żywo z końca świata.

Czytając relacje innych z wiadomej imprezy doszedłem do dwóch wniosków. Pierwszy jest taki, że za mnie już zrobiono to lepiej i dokładniej. Mam bowiem ten feler, że moja pamięć jest w dość uciążliwy sposób niedoskonała. Ot choćby skazując mnie na takie sytuacje, że ciągle szukam zrobionej przed chwilą kawy czy herbaty i znajduję ją na jakimś parapecie. W miejscu, które budzi moje zdumienie nie przystosowaniem do tego, by coś podobnego tam umieszczać. I w duchu na nią, moją pamięć, krzyczę, że takiego wydarzenia jak podejście do okna by akurat tam, całkiem bez sensu zostawić gorący napój, mogłaby nie usuwać z zasobów choćby z tego powodu że jest ono dość osobliwe. A w życiu osobliwości coraz mniej z dnia na dzień…

Rzecz w tym, że mam świetną (choć już nie taką…) pamięć do twarzy ale koszmarną do imion i nicków. I boje się, że jakiś bym pominął. A pamiętam każdą chwilę i twarz. W końcu czasu minęło niewiele.

Dlatego moje wspomnienie wieczoru ograniczę do przytoczonej tam historii, której treść jest znacząca. Bardzo znacząca.

Opowiedziałem o spotkaniu, które odbyło się znacznie wcześniej, w mniej licznym gronie i nie w Warszawie ale w Trójmieście. Zorganizowane za sprawą Futrzaka i Lestata i przy znaczącym udziale wielu innych osób. Rzecz poukładano tak, że gdy na ten przykład w pewnej chwili tłum postanowił, że miejsce nas z różnych powodów średnio satysfakcjonuje, za chwilę wszyscy byliśmy w innym. Wielu pewnie nie pamięta nawet jak to się stało :). Ale nie w tym rzecz jakie sztuczki tam robiliśmy ale o takie dogadanie wielu szczegółów. Tak jak tego by każdy na koniec wiedział gdzie ma iść. Ja miałem zaproszenie do Futrzaka.

Gdy więc wreszcie okazało się, że goście są strudzeni a załoga lokalu jeszcze bardziej, zaczęliśmy się rozchodzić żegnając wylewnie. Futrzak, giz i ja dotarliśmy na miejsce przeznaczenia czyli pod drzwi futrzakowego azylu. I nastąpiła scena, która pokazała skąd na przykład biorą się stereotypy. Futrzak starł się ze znakomitym wyrobem firmy bodaj „Gerda” usiłując pokonać go tak cicho, jak usiłuje to zrobić każdy mężczyzna wracający w towarzystwie kumpli po nocnym naprawianiu rzeczywistości za pomocą przemywania jej alkoholem. I poległ przy tym rzucając pod nosem (jak mu się zdawało) kilka uwag na temat wrednego charakteru życia jako takiego i osób odpowiedzialnych osobiście za tegoż charakteru zepsucie. W tym właśnie momencie drzwi się otworzyły i ukazało nam się zjawisko. Powiedziało z uśmiechem „Wróciłeś kochanie” i pocałowało Futrzaka. A ja pomyślałem, że w tym momencie mógłby się świat skończyć i nie miałbym o to pretensji. Bo jeśli ma się skończyć to moment byłby wymarzony.

Wiem, że trudno jakoś w tym co napisałem doszukać się związku z tym, o czym miało być. W związku z tym proszę choć „tą razą” uwierzyć mi na słowo. Związek jest i to bardzo oczywisty :)

2 komentarze:

  1. :)
    Wierzę, wierzę...

    Podglądałam Was na tej imprezie. Europoseł zebrał dość niekorzystne recenzje.
    A i mnie jakoś rozczarował.

    Pozdr,

    OdpowiedzUsuń
  2. Europosła in action nie widziałem. Miałem inne priorytety. Ale sądząc z zapowiedzi, szacun dla niego, że się stawił. Później pogadałem z nim bo... ja się z nim zgadzam. W kwestii fundamentalnej.
    Pozdrawiam i napiszę za chwil kilka

    OdpowiedzUsuń