Gdybym miał dar prawie wszechmocy (prawie, bo takiej bez ograniczeń bałbym się mieć) podzieliłbym pokolenia Polaków na tych, którzy żyją już tyle, że pamiętają i tych, którzy od niedawna dopiero patrzą na to, co będą pamiętać. Tych pierwszych, co grzeszą uczynkiem na oczach tych drugich, którzy z uczynków borą sobie lekcje jak czynić gdy przyjdzie ich czas, otoczyłbym wysokim murem, przez który nikt i prawie nic się nie przedrze tym drugim wykasowałbym pamięć. Tak do cna. Tak, że zdezorientowani chadzali by wzdłuż muru zastanawiając się kim są i gdzie iść powinni. I znajdowaliby tam przerzucane prze tych drugich liściki, grypsy, które miałyby zawierać podpowiedź. W sprawie tego, kim są i tego gdzie iść powinni. A byłyby to podpowiedzi sprzeczne. Inaczej by być nie mogło bo sprzeczność dziś to taka niewypowiadana nazwa państwa, co zwie się Polską. A życie też ponoć jest sprzeczne.
Zbieraliby oni te kartki, co zwierałyby wskazówki pokazujące i wszystkie kierunki świata i wszelkie, prawdopodobne wyjaśnienia tego zagubienia w tych wszystkich kierunkach. I tyle by wiedzieli z nich, że dalej nic nie wiedzą. A nawet więcej bo jeszcze nie wiedzą i tego, które z tych listów kłamią a które mówią prawdę. I ruszyli by czytać w archiwach i wszystkich możliwych źródłach pomni tego, że jedno źródło to żadne źródło i zamiast iść łatwą drogą polegającą na zawierzeniu temu, kto składniej lub głośniej artykułuje swe racje, doszliby do sedna sami. I byłoby to sedno najprawdziwsze z prawdziwych. Bo przez nich znalezione. Oni nie mieliby żadnego interesu w tym, by samych siebie prowadzić na manowce. Chyba, że rzeczywiście Naród nam głupieje. A wtedy te manowce to chyba cel rzeczywiście najodpowiedniejszy.
Ten i ów mówią, że jedyną nadzieją, by naprawdę dojść, albo wrócić do Polski, ziemi nie tak dawno obiecywanej, jest powtórzyć manewr Mojżesza co czterdziestu lat potrzebował by przejść kilkaset kilometrów. Że tylko tak da się uratować Naród, co się mentalnie wyrzyna w wojnie domowej ze szczerą chęcią nie zawierania pokoju nigdy, nie brania jeńców i dobijania własnych rannych. Że dwóch pokoleń a nie kadencji nam trzeba będzie by zakopać ten rów, co przez naszą narodowość mentalność wyryto dzieląc nas na plemiona. Prawdziwe, nieprawdziwe, oświecone i ciemne…
Ale źle to widzą. Bo nic nam tułanie się po pustyni nie pomoże. Choćby te czterdzieści lat albo i nawet dwa świeże pokolenia na to przeznaczyć. Bo problem nie w tych pokoleniach ani też w czasie, co się go na tułaczkę zechce przeznaczyć. Problem w Mojżeszu. I jeszcze większy w mapach wyrysowanych, co je ten Mojżesz dzierżył będzie w dłoniach mówiąc, by pokolenia za nim szły. W nich będzie wyrysowana taka ziemia obiecana, jakiej sobie ów Mojżesz zażyczy i dla jej wizji pokolenia za sobą porwie na pustynię. A i tego nie da się wykluczyć, że każde plemię będzie miało swego Mojżesza i gdy już minie te dwa pokolenia to wyjdą one dokładnie w tym samym miejscu i to samo sobie zaczną czynić co teraz czynią ich potencjalni ojcowie i dziadowie. I całe to wyjście z ziemi egipskiej, domu niewoli na nic się nie zda poza tym, że sobie pokolenia nieco kości rozprostują i sił żywotnych do dalszej rzezi nieco spacerem przydadzą.
Czy ktoś widział polityka, który mając poparcie stwierdza nagle, że jego obecność źle służy społeczeństwu? Czy ktoś widział polityka, co mogąc przez lata karmić się jakimś społecznym zapleczem mówi „nie mam już nic do powiedzenia” i odchodzi? Nie pytam licząc na odpowiedź bo te przecząca doskonale znam. Wiem, że nasze narodowe loty ku katastrofie zauważaliśmy w momencie zetknięcia się z gruntem. I tak będzie i teraz. Bez względu na to ilu Mojżeszów stanie do castingu na prowadzenie przez piachy. Bo będą to ci Mojżeszowie co teraz są jak nie wodzami głównymi to chociaż marszałkami niepoślednimi w tych armiach co nie ustają się wyrzynać.
Dlatego na wszelki wypadek trzeba ten mur zbudować a jeśli jego byłoby mało to dla wodzów i marszałków zbudować drugi pas wzmocniony choćby zasiekiem.
A w głowach tych, co jeszcze są do uratowania zrobić reset co o tamtych Mojżeszach pamięć wymiarze i zmusi do samodzielnego przygotowania wędrówki.
Ale czy jeszcze daleko?
OdpowiedzUsuńFałszywi prorocy albo ... szczurołapi (szczurołapowie?) przygrywający na piszczałkach. Jednak ciekawiej wyglądają w alegorycznej aranżacji. Mogliby nosić długie szaty błyszczące i wysadzane kamieniami. Byłoby lato podczas podróży, górskie krajobrazy, wędrówka kotliną.
Skoro już muszą wodzić za soba te tłumy.
Trudno odmówić słuszności spostrzeżeniom zawartym w tekście, choć smutne nieco.
Pozdrawiam bardzo serdecznie
W wysadzanych szatach tłumów się nie p[ociągnie. A i po pustyni w nich nie za wygodnie. na nie przychodzi czas już po.
OdpowiedzUsuńA sama wizja wzięła mi się z piosenki Kaczmarskiego co ja najbardziej lubię zaraz po "Zbroi"
Pozdrawiam najserdeczniej