czwartek, 28 października 2010

Autorytet Państwa (w smoleńskim cieniu).

Przyznam, że z początku miał być tytuł nieco inny. Miało być „Honor Państwa” ale jak tylko to napisałem, uznałem, że to może być odebrane tylko jako mało finezyjny żart. A ja akurat w sprawie, której dotknę, od żartów jestem daleki.

Pamiętam jeszcze i mam zamiar długo pamiętać zapał, z jakim Donald Tusk zapewniał, że kwestia wyjaśnienia okoliczności i przyczyn katastrofy smoleńskiej to rzecz niezwykle istotna choćby właśnie z uwagi na autorytet państwa. Przyznam, że dotychczasowa praktyka obecnej ekipy mogła budzić spore obawy o to, co będzie głównym elementem emanacji autorytetu Państwa w tej sprawie. Przede wszystkim za sprawą wyraźnego skupiania się w ogólnym przekazie dotyczącym działań obecnej ekipy na tym, by było miło, ładnie i przyjemnie. Tu o to prosiło się szczególnie. Skoro istotna…

Wybór pana Ministra Millera jako osoby reprezentującej rząd w sprawie badań nad katastrofą z początku wzbudził zarówno moje zaskoczenie jak i pewne nadzieje. Nie ujmując nic panu Millerowi trudno przyjąć, że ta nominacja wynikała z chęci przydania działaniom ekipy Tuska w tej materii jakiejś ładnej twarzy. Twarz pan Miller ma, jaką ma, i tyle w tej kwestii. Widząc, że nie o pierwsze wrażenie tu jednak idzie można było przyjąć, że faktycznie choć przy tym rząd postawi na kwestie merytoryczne.

Niestety dalej było już tylko gorzej. Merytoryczna „twarz rządu” znikła gdy Minister Miller, sam z siebie zapewne (jak mniemam nie mając podstaw mniemać inaczej), mianował się rzecznikiem strony rosyjskiej w kwestii jej fachowości i wiarygodności. I postanowił na tej pozycji tkwić mimo wszystko. Mimo, że brak fachowości i wiarygodności nachalnie wychylał się skąd tylko mógł. Jak dotąd jest temu postanowieniu wierny. Na tyle, że można to uznać nawet za jakieś opętanie albo afekt miłosny.

Wczorajszy, dość skąpo relacjonowany w mediach (ku memu szczeremu zaskoczeniu) występ Ministra przed komisją sejmową jest na to dowodem, który podważyć byłby w stanie… tylko on sam. Będąc oczywiście w trakcie tegoż podważania przez swój afekt ślepym i na argumenty i na to, że w każdej sytuacji są granice śmieszności. Wczoraj pan Minister przekroczył je ochoczo i zamaszyście.

Pierwszy, zauważony przez mnie moment, gdy przydarzyło się to panu Ministrowi, nastąpił w chwili, w której beznamiętnie, jakby absolutnie nie docierała do niego absurdalność tej sytuacji, mówił o otrzymanym projekcie raportu MAK i terminie, który jego zespół ma by się do niego ustosunkować. Powiedział wówczas, że część stwierdzeń przekazanego przez stronę rosyjską projektu jest oparta na materiałach, których on i jego ekipa nie znają. I tyle. Nic o tym, że w związku z powyższym jakieś części raportu są bez najmniejszej wątpliwości nieweryfikowalne. „Nie znamy i już”. No może trochę więcej. Więcej o bełkot szefa- ministra, który streścić można tak „No dajcie nam te dokumenty. My przecież nie chcemy wam nic zrobić!”. *

A powinniśmy nie tylko chcieć. Powinniśmy, mając tę świadomość, którą ma pan Miller odnośnie kompletności źródeł, na których oparto raport, zrobić jedno. I to bez wątpliwości najmniejszych powinien zrobić to ostentacyjnie. Cały ten raport z miejsca powinien być wywalony na śmietnik. Bo w takich warunkach po prostu nie ma o czym mówić. I trudno mi założyć a nawet przypuszczać że do pana Millera to nie dotarło. Wszak nie jest możliwe, że za moje, nasze bezpieczeństwo odpowiada ktoś o tak ograniczonej percepcji i zdolności wyciągania wniosków. Choć to jednak bardzo możliwe. Bo jak na przykład można odebrać absurdalną odpowiedź na pytanie Ludwika Dorna o to, jaki charakter miał lit z 10 kwietnia. Stwierdzając, że nie zajmuje się „wątkami pobocznymi” Minister dał do zrozumienia, że albo naprawdę nie pojmuje, iż to jest w rzeczywistości kwestia dla sprawy fundamentalna albo też… Albo też powiedział dokładnie to co myśli. To mianowicie, że wszystkie sprawy, które w śledztwie są badane są sprawami „ubocznymi” zaś fundamentalne znaczenie ma coś zupełnie innego. I w tym momencie pan Miller faktycznie wykazał znakomitą orientację w temacie i, proszę o wybaczenie śmiałości, bezdenna głupotę równocześnie. Bo taka sugestia nie powinna padać. Niech Naród ją sobie międli w ramach „spiskowych teorii” a nie ma podaną niemal na tacy przez jednego z najistotniejszych ministrów tej ekipy. I na koniec, jako rodzynek, dodatkowy pokaz siły umysłu pana Millera. Pytany o sławny wręcz i szeroko komentowany film prezentujący postępowanie strony rosyjskiej z wrakiem popisał się tyradą niebywałą. Fakt cięcia wraku usprawiedliwił prawdopodobną możliwością „pobrania materiałów do badania” choć w przypadku „szefa komisji” mającego nadto w garści projekt KOŃCOWEGO raportu słowo „prawdopodobny” brzmi kompromitująco. Bo o takich „procedurach” w raporcie chyba coś powinno być wspomniane i ktoś, kto na temat tego raportu ma się wypowiedzieć musi mieć w tej kwestii pewność! Druga uwaga pana Ministra sugerująca, by nie wyciągać wniosków ze wspomnianego materiału gdyż wie on z doświadczenia, że różnie się jeszcze może okazać, po prostu rozbawiło mnie. Choć kontekst był mało zabawny. Nałożona na słowa pana Millera sekwencja pokazująca ruskiego sołdata wywalającego z zadowolona gębą łomem szkło z okna wraku może chyba tylko tak być przyjęta jako mająca sens gdyby miało się okazać, iż „Misja specjalna” zmanipulowała rzecz… puszczając nagranie od końca. W sytuacji gdy ten dzielny wojak starał się (czemu łomem akurat?) przywrócić zewłok maszyny do stanu używalności.

Poza rozbawieniem pomyślałem jednak i to, że jakoś w ustach szefa naszej komisji „wyjaśniającej przyczyny” słowo „okaże się” jest ewidentnie nie na miejscu. Bo nie ma się, panie Ministrze okazać! Pan, w chwilę po tym, jak się dowiedział, że taki materiał został pokazany (a nawet w zasadzie, że powstał) powinien z miejsca żądać wyjaśnień! I to nawet nie powinno podlegać dyskusji. Żadne okaże się! Media nie są od tego by cokolwiek za pana robić!

Wczorajszy pokaz „autorytetu Państwa” w wykonaniu pana Millera był może i przygnębiający. Ale racjonalności trudno mu odmówić. Co prawda jest to racjonalność specyficzna ale skuteczna. Przypomina mi ona pewien mechanizm oglądany i czytany w relacjach z poprzedniego systemu. W nim zawsze ktoś był winien, gdy coś szło nie tak. Ten „ktoś” znajdował się na takim szczeblu by „najwyższy szef” w takiej sytuacji miał możliwość obciążyć go pełną odpowiedzialnością za wszystko i ostentacyjnie wylać na zbity ryj pokazując przy tym jaki jest sprawny i troskliwy. Tu, jak sadzę, mamy do czynienia z udoskonaloną formą tej procedury. Pan Miller, gadając głupoty, zdaje się sugerować, że jest nie tylko świadom, że jakby co… ale wręcz to, iż brzemię to wziął na barki całkowicie się na nie zgadzając. Czyszcząc w sposób oczywisty swym zachowaniem Tuskowi drogę do występu, w którym ten będzie mógł publicznie powiedzieć „Obiecałem ale czyż mogłem przewidzieć, że człowiek, któremu tak bardzo zaufałem, tak bardzo zawiedzie?” (Łzy wzruszenia Polaków… Nieśmiałe oklaski…)

Albo też pan Millera faktycznie nie wie. Ani tego, że głupio czyni i gada ani tego, że zrobią z niego kozła ofiarnego. I trudno się dziwić że zrobią bo wręcz prosi się o to.

* „– Tylko strona rosyjska musi trochę pomóc poprzez dostarczenie dokumentu; myślę, że takie jest oczekiwanie polskiego społeczeństwa. My chcemy tylko prawdy, nie mamy zamiaru mówić, kto jest winny. Mamy zamiar przedstawić, co się działo i dlaczego się tak skończyło, i nic więcej – zaznaczył minister. Przypomniał, że komisja analizuje punkt po punkcie przebieg zdarzeń, nie zajmuje się kwestią winy. – Winą zajmują się sądy – dodał.”

Za : http://tvp.info/informacje/polska/komisja-millera-zakonczy-prace-w-styczniu/3135055

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz