sobota, 2 października 2010

Lewica (na kanwie ostatnich zdarzeń…).

Dość dawno napisałem, że Polska potrzebuje nurtu lewicowego. Prawdziwej lewicy, która zwolniłaby z obowiązku „troski o najsłabszych” te, która lewą stronę naszej sceny zajmuje obecnie. I troszczy się głownie o siebie. W zasadzie trudno się nawet jej dziś czepiać z tego powodu bo istotnie tak słaba dawno nie była.

To, że wracam do tematu, choć jak wiadomo ten nurt uważam za potrzebny nie dla mnie osobiście lecz jako dyscyplinujący i mobilizujący nurt prawicowy oraz centrum, zawdzięczać należy ciekawemu zbiegowi ostatnich zdarzeń.

Przede wszystkim dziś swą działalność zainauguruje kolejna „wielka nadzieja lewicy” co już od jakiegoś czasu pokazuje zęby Napieralskiemu i jego ekipie. Że niby rozszarpie ich na sztuki. A później pewnie nas…

Druga okoliczność to humorystyczne stanowisko dotychczasowej „wielkiej nadziei lewicy”, tu reprezentowanej przez „Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego”, odwołujące się w sporze z Jarosławem Kaczyńskim do, powiedzmy, swej „działalności programowej” oraz preferencyjnych warunków, na jakich jest ona prowadzona.
Cóż. Lewica w Polsce chyba już nie doczeka się w tak zwanym „głównym nurcie” niczego, co nie byłoby karykaturą tego, jak powinna lewica wyglądać. W miejsce dzisiejszego nieporozumienia programowo- ideowego, zwanego SLD ma się pojawić partia, ruch czy też stowarzyszenie budowane do spółki przez wódczanego milionera, czterdziestopięcioletniego chłopczyka wożącego się porsche 911 i paru równie zaprawionych w „walce klas” gigantów. Dołączy do niego nadto jedna z „twarzy” (przynajmniej tak sądzić można na podstawie częstotliwości pojawiania się w programach telewizyjnych) rządzącej „centroprawicy”.

Konkurencja, z którą, przyznaję, jakieś nadzieje na wykolegowanie PZPR-owskich sierot sam niegdyś wiązałem, też nie „zasypia gruszek w popiele” (kto wymyślił tę idiotyczną, zakodowaną już powszechnie formę z nieszczęsnym „zasypia”?). Tworzy, działa, wydaje performuje… I ma szczęście jak cholera no bo czy to ich wina, że akurat Rada Dzielnicy miała na podorędziu 1300 metrów kwadratowych? Czy to ich wina, że te metry kwadratowe znajdują się akurat pod adresem Nowy Świat? Czy wreszcie to ich wina, że wspomniana Rada zaśpiewała sobie te 12 zł za metr? No nie ich!
Nie tak dawno, z Kobietą Moją Kochaną przechodziliśmy koło północy przy „Nowym Wspaniałym Świcie”. Od razu było widać, że miejsce jest wzięte i na mapie stołecznej kultury potrzebne. Sądząc z frekwencji nawet bardzo. Przez spore witryny widać było jak sprawnie wyginają ciała przy aktualnych trendach muzycznych młode i powabne adeptki lewicowej myśli, jak w tym tańcu ich partnerzy (oczywiście płci obojga!) starali się pozostawić na czole choćby ślad zatroskania o ludzkość i okolice. A przed wejściem cerberzy selekcjonowali oczekujący tłumek. Ciekawe z czego odpytywali by nie wpuścić jakiegoś „prawicowego” albo nie daj Boże „nacjonalistycznego” odchylenia.

O „lewicy „ Palikota usłyszymy szybko. I nie mam wątpliwości, że będziemy słyszeć często i intensywnie. Zadba o to już teraz zachwycona ta część mediów, która dotąd była „zaprzyjaźniona” tak intensywnie, że zdawała się „nie mieć bogów innych przed mną”. Napisałem „lewica” w cudzysłowie bo nie mam wątpliwości, że poważnie brać tego rzeczownika w odniesieniu do tego zjawiska nie ma po co. Już w chwili, gdy wrota Pałacu (ściślej zaś Sali Kongresowej) jeszcze oczekują na otwarcie, do obozu byłego „centroprawicowego” barona Lubelszczyzny doszlusowują kolejni rzecznicy „środowisk defaworyzowanych”, którzy skazują już na starcie i tę inicjatywę na tupanie wokół bardzo określonych, by nie rzec oklepanych tematów, które na dłuższą metę społeczeństwo mogą raczej zirytować niż porwać. I nie ma co tu wymachiwać Palikotem bo jego dotychczasowa aktywność polityczna wskazuje, że wielu konkretów spodziewać się nie należy.

O „lewicy” Sierakowskiego raczej nie usłyszymy. Nigdy. Mimo buńczucznych zapowiedzi tegoż że pokaże. Nie usłyszymy bo znalazła ona sobie niszę, w której czuje się jak pączek w maśle. Tak dobrze, że nie zauważyła, iż właśnie jej ktoś pakuje się w szkodę. Jakiś czas temu czytałem opinię o tym środowisku jako o zjawisku, które znalazło sposób na przejęcie kontroli nad umysłami tych, którzy są ponoć przyszłością i polityki i państwa czyli pokolenia aktywnych i ukierunkowanych na działalność społeczną „młodych i wykształconych”. Ponoć tym czarodziejskim kluczem jest kultura. Nie wiem ile prawdy jest w tej kontroli. Ale jeśli coś jest na rzeczy to nie da się ukryć, że w tej chwili pojawia się moloch, który jednym haustem pożre cały owoc mrówczej pracy dziewczyn i chłopaków spod sztandaru ze Stasiem Brzozowskim. I tyle z tego wysiłku pozostanie. Bo owoc ewidentnie idzie na zmarnowanie.

Czy będziemy słyszeć o lewicy Napieralskiego? Owszem. Przecież nie ma zamiaru oddawać pola bez walki. I być może to ona będzie największym beneficjentem ruchu Palikota. Raz, że ma kadry i zaplecze. Dwa, że te kadry i to zaplecze znajduje się w mocno rozbudowanej strukturze. Trzy, że to goście, którzy wiedzą o co w tej zabawie chodzi. Cztery, że mają jakiś tam „żelazny elektorat”. Pięć, ze wreszcie ma asumpt do tego, by podnieść wreszcie tyłki i wziąć się do roboty jeśli chce przetrwać. Palikot zaś pokazał, że w organizacji i konkretnych działaniach nie jest najlepszy. I nie trzeba przywoływać tu ani przykładu „przyjaznego państwa” ani rozdrapywać wyborczego wyniku PO w jego mateczniku. Wystarczy zastanowić się jaką „wartość dodaną” wytworzył on dotąd będąc politykiem „prawicy”.

Ni i co wreszcie z PO? O tym chyba nie tutaj. Wszak PO to ponoć prawica.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz