wtorek, 19 października 2010

My stoimy tu i nic nas stąd nie ruszy!

Proszę, przestańcie na siebie krzyczeć.

Na dziś z ostatnich dni chyba tego krzyku wystarczy. Popatrzcie czym on się kończy.

Jestem obywatelem tego kraju. Nie pomyliłem się. Jestem obywatelem tego kraju, w którym urodziłem się, mieszkam i w którym chcę w spokoju umrzeć. Ale zanim to się stanie, chce poczuć, że jest on mój. I nas wszystkich. I, że nikt nas stąd nie ruszy. I wtedy powiem „mojego kraju”. To naprawdę nie tak wiele.

Łatwo byłoby powiedzieć że się stało, że zrobili… Ale szliśmy wszyscy ku temu nie robiąc nic, by nie stało się to, co się stało. I dziś z pokorą musimy przyjąć gdy ktoś nam rzuci w twarz, że wszyscy uczestniczyliśmy w tym pokracznym karnawale, co się zakończył tym łódzkim fajerwerkiem. Do pewnego momentu a może i do końca przyjmując świadomie role po tej lub po tamtej stronie. Tylko czy jest ktoś, kto jeszcze zachował prawo ciśnięcia kamieniem?

My nie jesteśmy winni tej krwi. Winnych pewnie da się wskazać ale ja akurat nie mam zamiaru. Choć teraz to rodzaj sportu. Bo czuję tak, jak Consolamentum, że teraz ważniejsze są świeże łzy co za ta krwią poszły. Bo one są. I za nie już winę ponosimy. My wszyscy, którzy ponoć pojmujemy w czym tkwi istota państwa, które kiedyś nam oddano lub, jak mówią, sami je sobie zwróciliśmy.

Możemy wmawiać sobie, że nie krzyczeliśmy, nie pluliśmy i nie ciskaliśmy obelg. Ale nic nie zrobiliśmy by nie krzyczano, nie pluto nie ciskano obelg.

Choć ponoć to w naszych rękach spoczywa klucz, do tego państwa, o którym nijak nie mogę powiedzieć, że jest moje. Nie mogę bo nie chce tak powiedzieć! Nie chcę żyć w kraju, w którym dzieją się takie rzeczy. Nie chce żyć w strachu o tych, którzy są mi bliscy. Kiedy każdego dnia w różnych częściach tego kraju wychodzą z domów, by żyć życiem zwykłych ludzi.

I teraz wiem, ze nie ma żadnej siły, żadnej ideologii, żadnego człowieka zwącego się politykiem ani mistrza pióra nawykłego do tłumaczenia rzeczywistości, który miałby dla mnie stanąć ponad to, że chcę, by ci moi bliscy zawsze, wychodząc z domu do MOJEGO kraju, z tego mojego kraju bezpiecznie wracali.

Wszyscy ci ludzie są po to, by mi służyć. I jeśli o tym zapominają, to niech ich porwą diabli! Bo na nic innego nie zasługują. I takie mam teraz przekonanie. W pól roku po tamtej krwi, w dniu, gdy jest krew nowa.

I jeśli nie będziecie w stanie przekonać mnie, że to ostatnia to ja się o to upomnę. Tak, jak umiem najgłośniej. A przekonać mnie nie będzie łatwo.

Wierzę w otrzeźwienie tych, którzy swą wielką mądrość pozwolili wprawiać w długotrwały stan hipnozy. Przede wszystkim dlatego, że, wedle mnie, i dla nich nie ma bogów innych poza Bogiem. A po nim są już ci, którzy co dnia z ich domów wychodzą do NASZEGO państwa by z NASZEGO państwa do domu wracać. I dla nikogo z nas tu na ziemi silniejszej religii już być nie może.

Prawdą jest, że szliśmy w tym chorym karnawałowym kondukcie choć ten i ów czuł, że dobrze się to skończyć nie może. Chwała choć za te świadomość…

Tak doszliśmy nad przepaść. I bylibyśmy głupcami, gdybyśmy, na czyjekolwiek wezwanie, choćby najwznioślejsze, uczynili choć krok. Nie mamy już gdzie iść bo to jest NASZ kraj. Jak bardzo by się nam nie podobało takie państwo.

I jedynym, co nasza mądrość powinna nam podpowiedzieć gdy będą nas wzywać do dalszego marszu jest tylko powiedzieć: My stoimy tu i nic nas stąd nie ruszy! I nawet nie ważcie się nas tykać!

[tekst napisany jako odpowiedź na list Krzysztofa Wołodźki]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz