wtorek, 5 października 2010

Krzyże na ulicach.

Nie powiem że zaskoczył ale zafrapował mnie wynik badania opinii społecznej na temat akcji, która popisała się ostatnio władza pod dzielnym przewodem pana Premiera. Gdy widziałem te 80% zadowolonych przyszło mi do głowy kilka myśli.

Pierwsza, może obrazoburcza, że mimo bardzo nośnego ostatnio postulatu by wysłać „księży na księżyc”, bez protestu a może nawet z entuzjazmem ta sama opinia społeczna przywitałaby wysyp krzyży, ustawianych masowo w tak zwanej „przestrzeni publicznej”. Pod tym wszakże warunkiem że do każdego byłby przybity jakiś zbrodniarz, najlepiej szafujący życiem i zdrowiem dzieci, których to życie i zdrowie notabene do pewnego czasu w dupie mieli nawet ich rodzice.

Druga, taka bardziej optymistyczna, że „opinia społeczna” za pomocą środkowego palca wyprostowanego w geście tak zwanego „faka” pokazała wszelkim modernizatorom i inżynierom społecznym co myśli o ich koncepcji, w której za całe zło świata, ze szczególnym uwzględnieniem gwałtów i zabójstw, odpowiada rodzina, szkoła, kościół, konsumpcyjne społeczeństwo i Ronald Regan. Mimo całej propagandy zbudowanej głownie na pięknych i wzruszających hollywoodzkich produkcjach, w których zakonnica Susan Sarandon porusza świat by uratować przed KS-em skruszonego i nawróconego Seana Penna.
Trzecia, że, da Bóg, a jakaś straszliwa i poruszająca ludzką wyobraźnią zbrodnia akurat zbiegnie się z jakimś kongresem założycielskim jakiegoś konkurencyjnego dla władzy ruchu społecznego i władza nie będzie miała innego pomysłu na odbudowę swej popularności jak tylko sięgnięcie po uśpiony potencjał zwolenników kary śmierci a może i Kodeksu Hammurabiego. I będą leciały głowy ręce i co tam jeszcze dałoby się uciąć.

Pomijając ogólna wymowę tej trzeciej myśli przyznaję, że była to szarża oparta niemal w 100% na ironii. Bo tak naprawdę te 80% społeczeństwa powinno budzić wcale nie niepokój ale wręcz lęk. Gdyż to jest dokładnie ta sama bezrefleksyjna masa która wynosi do władzy indywidua pokroju Łukaszenki czy znacznie od niego gorsze. Wystarczy, że takie indywiduum wyczuje tak zwane „nastroje społeczne” i uderzy w odpowiednią strunę.

Ostatnie osiągnięcie obecnej władzy, która pewnie teraz leczy radośnie kaca po tych szampanach wypitych na okoliczność wspomnianych 80% i skutecznego „przykrycia” narodzin „Nowoczesnej Polski”, pokazują jak bardzo niezdolna jest ona do najprostszej refleksji nad tym co właśnie zrobiła. Albo że zdolna jest ale ma to serdecznie w dupie tak jak cała te otoczkę w jakiej się rodziła i w jakiej po tę władze sięgała. Niemal skręca mnie z ciekawości czy dziś pan Tomek Lipiński uważa ze jest „przepięknie” i „normalnie”. Szczególnie wiedząc po której stronie barykady w walce o „miękkie środki” się on lokuje.

Bezrefleksyjność czy też beztroskie przejście nad jakąś, być może jednak rodzącą się w czeluściach decydenckich głów refleksją wyklucza to, że Pan Tusk czy jego podręczni przyjmą do wiadomości, że, jak mówią, „balansując na granicy prawa” (co to do jasnej choinki w ogóle znaczy?!) są akuszerami prawa zwyczajowego. Prawa, wedle którego oni a pewnie po nich i inni „wybrańcy ludu” będą zmuszeni do podobnych „balansów” gdy „opinia społeczna” tego będzie oczekiwała. Zwyczaju, który polegał będzie na tym, że jak tłum zawoła „ukrzyżuj go” to władza ochoczo lub z poczuciem absmaku ale jednak zaspokoi oczekiwanie ludu. Bez względu na to czy krzyżowani będą pedofile, gwałciciele, mordercy czy też „krwiopijcy” osiągający „nieuzasadnione korzyści majątkowe” w wysokości przekraczającej granicę tolerancji tłumu. A może nawet ci ostatni pójdą na kaźń pierwsi zgodnie ze słowami Pisma.

Tworzenie takich „zwyczajów”, w których tłum dostaje co chce nawet jeśli to, czego chce wymaga „balansowania na granicy prawa” to zabawa bardzo niebezpieczna. Choćby z tego powodu, że te 80% wskazuje, iż nasza świadomość prawna ciągle daleka jest od ideału. Daleka jest nawet od twego, co dla mnie jest absolutnym minimum tej świadomości z punktu widzenia miejsca w cywilizacyjnym rozwoju zajmowanego przez nas obecnie, czyli zakodowania sobie przez obywateli, jak jakiegoś niezawodnego światła ostrzegawczego, zasady, że państwo może działać tylko w GRANICACH PRAWA. Pojecie „na granicy” w moim systemie pojęciowy nie istnieje. Coś jest albo z prawem zgodne albo nie. Form pośrednich nie ma. A przynajmniej być nie powinno.

Głupota ostatniego „sukcesu” władzy przejawia się również w tej, przypadkowej czy zamierzonej zbieżności z narodzinami politycznej inicjatywy, która bez wątpienia swój sukces zamierza oprzeć na jakimś rodzaju populizmu. Ustawianie przez władzę tej inicjatywie drogowskazów do sukcesu w postaci takich rozwiązań jest zarazem idiotyczne z punktu widzenia politycznej rywalizacji bo nie ma chyba wątpliwości, że łakomy na sukces osesek gotów jest czy to deklarować czy później robić to samo tylko „citius, altius, fortius”, jak też niebezpieczne dla wszystkich obywateli bo nie wiadomo co w ostatecznym rozrachunku znaczyć może „szybciej, wyżej, silniej” w takim wydaniu.

Na przykładzie rozprawy z mało wartymi uwagi i współczucia cwaniaczkami co to gotowi byli zapełniać nam klasery „okazami kolekcjonerskimi” obserwujemy (choć większość obserwujących nie ma świadomości na co patrzy), jak kruche są efekty wielowiekowego dochodzenia społeczeństwa do punktu, w którym jego życie zabezpiecza już nie pięć, pistolet i solidny zamek ale oczywiste dla wszystkich i przez wszystkich (z oczywistymi w każdej regule wyjątkami) akceptowane zasady. Znów okazuje się, że skuteczna jest wyłącznie ordynarna siła. I nie zmienia oceny tej ordynarności fakt, że siły używają organy reprezentujące praworządne ponoć Państwo.

Mimo tego, że wspominane w tekście wielokrotnie 80% wskazuje, iż najlepszym lekarstwem przeciwko akceptacji takich totalitarnych zapędów byłby jakiś ewidentnie totalitarny kopniak zaaplikowany tym 80% tą sama metodą, której teraz z takim zachwytem kibicują, wcale im tego nie życzę. Nawet nie dlatego, że nikt w takiej sytuacji nie pomyślałby o tym, by mnie jako „jedynego sprawiedliwego” z tłumu „niesprawiedliwych” wyłuskać. Po prostu doświadczenia poprzednich pokoleń, których nikt nie wziął sobie najwidoczniej do serca, pokazują, że nie ma to żadnego sensu. Bo jakby to nie bolało to za jakiś czas o bólu się zapomni i znów nastawi się radośnie na kolejne baty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz