Trudno
zamieszania w sprawie rzeczywistego udziału pana Radosława Sikorskiego nie
oceniać przez pryzmat jego roli w deprecjonowaniu roli i działań Prezydenta
Lecha Kaczyńskiego. Bo to znakomita lekcja prostej prawdy, że każde zło wraca
do człowieka.
Choć to może
niskie i niepatriotyczne, należę do tych, których spuszczenie powietrza z
balona pod nazwą „Radosław Sikorski – zbawca świata” niezmiernie cieszy. Niskie
to i niepatriotyczne, bo każdy sukces Polaka na arenie międzynarodowej powinien
nas cieszyć i stanowić oczywisty i jak najszerzej propagowany dowód, ze „Orzeł
może”. I ile mogę, staram się by tak było, ciesząc się jak Isia Radwańska
przechodzi tu czy tam rundę za rundą, kiedy Jerzyn Janowicz sprawia kolejne
niespodzianki, kiedy studenci z Warszawy, Krakowa czy innego naszego miasta
wygrywają konkursy na marsjańskie łaziki. Wyjątkiem są dla mnie ludzie obecnej
ekipy rządzącej i męska narodowa drużyna futbolowa. To pierwsze chyba jest jasne
a drugie… Napracowali się, by to osiągnąć. Z bramki dla San Marino cieszyłem
się jak dziecko. A obecna ekipa przez ten zasygnalizowany na początku pryzmat.
W tym
konkretnym przypadku w zasadzie wszystko zdaje się być groteskowe. O tak
doniosłej roli naszego ministra świat dowiaduje się nie od tych, którzy
zawdzięczają mu pokój czy choćby spokój. Dowiadują się od samego pana
Sikorskiego. Na „tłiterze”.
Żałosne jest
też i to, że łapiąca natychmiast, za sprawą niemieckiego entuzjazmu dla wyczynu
pana Sikorskiego, jakże przyjazny wiat w żagle, „zaprzyjaźniona” jak by nie
było TVN, udzielając najpierw ministrowi anteny,* by mógł o swych przewagach i
zasługach poinformować Polaków, przeprowadza w końcu swoje śledztwo, którego
efekt jest ewidentnie w sprzeczności z samouwielbieniem „pierwszego narcyza III
Rzeczpospolitej”.
Kiedyś,
dawno temu napisałem, jak odbieram rolę i pozycję Radka Sikorskiego w naszej
polityce.** Powtórzę moją największą wątpliwość, związaną z jego działalnością
i zarazem, co może niektórych zaskoczy, dla jakiejś części tej działalności
wyrażę pełne zrozumienie.
Może jestem
jakimś reliktem czasów, które odchodzą albo przeszły na zawsze do historii, ale
rolę szefów dyplomacji widzę przez pryzmat takich polityków jak choćby Józef
Beck, Maurycy Taleyrand, Andriej Gromyko, Galeazzo Ciano i paru innych.
Stanowiących pewną autonomiczną jakość w polityce, której stanowili ogniwo.
W Sikorskim
zdumiewało mnie zawsze to, że kiedy nasze międzynarodowe relacje dotykały spraw
naprawdę istotnych, był on jakby nieobecny, zastępowany przez Donalda Tuska.
Wiem, że w niektórych sytuacjach tak być musi ale rezygnacja z niego choćby
jako z osoby nr 2 w takich momentach dla mnie miała swoje znaczenie. Wszak to
on powinien być nie tylko oczami i uszami Tuska na obcych salonach ale wręcz
jego mózgiem.
Dlatego, jak
uprzedziłem, całkowicie rozumiem, choć oczywiście nie pochwalam, tę lwią część
jego aktywności, która polega na realizowaniu się jako „wielki i skuteczny mąż
stanu” wśród społeczności Twittera. Cóż innego ma robić?
Historia
ocalenia świata, „wersja poprawiona”, którą, na zamówieniu TVN-u przedstawia Maciej
Wierzyński, zdaje się świadczyć nie o wielkości Sikorskiego ale o czymś zgoła
przeciwnym.*** W tej historii „wynalezienia koła” przez naszego szefa MSZ widać
raczej to, że nikt się z nim tak bardzo nie liczy. Jeśli rzecz, o autorstwa której
pan Radosław aspiruje, dogadano, choćby wstępnie, wcześniej, dziwić powinno
przede wszystkim to, że Kerry, podczas rozmowy z Sikorskim nawet mu o tym nie
wspomniał, zapobiegając wymyślaniu już wymyślonego, uświadamiając, że koła
wynajdować już nie trzeba a przede wszystkim chroniąc przed ośmieszeniem. Skoro
tego nie zrobił, było mu chyba wszystko jedno.
Jeśli prześledzić
stronę MSZ, w oczy rzuca się dość symptomatyczny obraz. Trudno znaleźć tam
jakieś doniosłe wydarzenia z udziałem lub jeszcze lepiej główna rolą pana
ministra. Z tych, które chciało mi się przeglądać największe wrażenie zrobiła
informacja o wprowadzeniu ruchu bezwizowego. Nie, szanowny czytelniku. Nie z
USA lecz z Indonezją.****
A skoro już
przy stronie jesteśmy, symptomem naszego znaczenia na międzynarodowej arenie i
w syryjskim kryzysie może być zdarzenie, które wczoraj czy przedwczoraj obiegło
serwisy. Oto, w odwecie za nasze możliwe zaangażowanie w interwencję w Syrii,
syryjscy, proasadowscy hakerzy zaatakowali nasze strony. Znaczy jedną właściwie. Wcale
nie stronę Ministerstwa Spraw Zagranicznych lecz bydgoskiego
oddziału Polskiego Związku Wędkarskiego.***** To pokazuje jak ważny i znany
jest pan Sikorski i z czym może się (przynajmniej jak sam usiłuje sugerować)
kojarzyć w Damaszku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz