środa, 11 września 2013

Jak Polska wygrała III wojnę a Radek wynalazł koło



Trudno zamieszania w sprawie rzeczywistego udziału pana Radosława Sikorskiego nie oceniać przez pryzmat jego roli w deprecjonowaniu roli i działań Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Bo to znakomita lekcja prostej prawdy, że każde zło wraca do człowieka.
Choć to może niskie i niepatriotyczne, należę do tych, których spuszczenie powietrza z balona pod nazwą „Radosław Sikorski – zbawca świata” niezmiernie cieszy. Niskie to i niepatriotyczne, bo każdy sukces Polaka na arenie międzynarodowej powinien nas cieszyć i stanowić oczywisty i jak najszerzej propagowany dowód, ze „Orzeł może”. I ile mogę, staram się by tak było, ciesząc się jak Isia Radwańska przechodzi tu czy tam rundę za rundą, kiedy Jerzyn Janowicz sprawia kolejne niespodzianki, kiedy studenci z Warszawy, Krakowa czy innego naszego miasta wygrywają konkursy na marsjańskie łaziki. Wyjątkiem są dla mnie ludzie obecnej ekipy rządzącej i męska narodowa drużyna futbolowa. To pierwsze chyba jest jasne a drugie… Napracowali się, by to osiągnąć. Z bramki dla San Marino cieszyłem się jak dziecko. A obecna ekipa przez ten zasygnalizowany na początku pryzmat.
W tym konkretnym przypadku w zasadzie wszystko zdaje się być groteskowe. O tak doniosłej roli naszego ministra świat dowiaduje się nie od tych, którzy zawdzięczają mu pokój czy choćby spokój. Dowiadują się od samego pana Sikorskiego. Na „tłiterze”.
Żałosne jest też i to, że łapiąca natychmiast, za sprawą niemieckiego entuzjazmu dla wyczynu pana Sikorskiego, jakże przyjazny wiat w żagle, „zaprzyjaźniona” jak by nie było TVN, udzielając najpierw ministrowi anteny,* by mógł o swych przewagach i zasługach poinformować Polaków, przeprowadza w końcu swoje śledztwo, którego efekt jest ewidentnie w sprzeczności z samouwielbieniem „pierwszego narcyza III Rzeczpospolitej”.
Kiedyś, dawno temu napisałem, jak odbieram rolę i pozycję Radka Sikorskiego w naszej polityce.** Powtórzę moją największą wątpliwość, związaną z jego działalnością i zarazem, co może niektórych zaskoczy, dla jakiejś części tej działalności wyrażę pełne zrozumienie.
Może jestem jakimś reliktem czasów, które odchodzą albo przeszły na zawsze do historii, ale rolę szefów dyplomacji widzę przez pryzmat takich polityków jak choćby Józef Beck, Maurycy Taleyrand, Andriej Gromyko, Galeazzo Ciano i paru innych. Stanowiących pewną autonomiczną jakość w polityce, której stanowili ogniwo.
W Sikorskim zdumiewało mnie zawsze to, że kiedy nasze międzynarodowe relacje dotykały spraw naprawdę istotnych, był on jakby nieobecny, zastępowany przez Donalda Tuska. Wiem, że w niektórych sytuacjach tak być musi ale rezygnacja z niego choćby jako z osoby nr 2 w takich momentach dla mnie miała swoje znaczenie. Wszak to on powinien być nie tylko oczami i uszami Tuska na obcych salonach ale wręcz jego mózgiem.
Dlatego, jak uprzedziłem, całkowicie rozumiem, choć oczywiście nie pochwalam, tę lwią część jego aktywności, która polega na realizowaniu się jako „wielki i skuteczny mąż stanu” wśród społeczności Twittera. Cóż innego ma robić?
Historia ocalenia świata, „wersja poprawiona”, którą, na zamówieniu TVN-u przedstawia Maciej Wierzyński, zdaje się świadczyć nie o wielkości Sikorskiego ale o czymś zgoła przeciwnym.*** W tej historii „wynalezienia koła” przez naszego szefa MSZ widać raczej to, że nikt się z nim tak bardzo nie liczy. Jeśli rzecz, o autorstwa której pan Radosław aspiruje, dogadano, choćby wstępnie, wcześniej, dziwić powinno przede wszystkim to, że Kerry, podczas rozmowy z Sikorskim nawet mu o tym nie wspomniał, zapobiegając wymyślaniu już wymyślonego, uświadamiając, że koła wynajdować już nie trzeba a przede wszystkim chroniąc przed ośmieszeniem. Skoro tego nie zrobił, było mu chyba wszystko jedno.
Jeśli prześledzić stronę MSZ, w oczy rzuca się dość symptomatyczny obraz. Trudno znaleźć tam jakieś doniosłe wydarzenia z udziałem lub jeszcze lepiej główna rolą pana ministra. Z tych, które chciało mi się przeglądać największe wrażenie zrobiła informacja o wprowadzeniu ruchu bezwizowego. Nie, szanowny czytelniku. Nie z USA lecz z Indonezją.****
A skoro już przy stronie jesteśmy, symptomem naszego znaczenia na międzynarodowej arenie i w syryjskim kryzysie może być zdarzenie, które wczoraj czy przedwczoraj obiegło serwisy. Oto, w odwecie za nasze możliwe zaangażowanie w interwencję w Syrii, syryjscy, proasadowscy hakerzy zaatakowali nasze strony. Znaczy jedną właściwie. Wcale nie stronę Ministerstwa Spraw Zagranicznych lecz bydgoskiego oddziału Polskiego Związku Wędkarskiego.***** To pokazuje jak ważny i znany jest pan Sikorski i z czym może się (przynajmniej jak sam usiłuje sugerować) kojarzyć w Damaszku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz