poniedziałek, 2 września 2013

Historia relatywna



Tytuł podsunęła mi ostatnia moda na tworzenie historii alternatywnych. Poza podobnie brzmiącą nazwą związek między wspomnianymi historiami a znacznie mocniej zakorzenioną w naszej rzeczywistości i mającą zdecydowanie większe znaczenie historią relatywną jest jeszcze taki, że są one w jakimś sensie dziećmi tej, o której piszę. Rodzą się bowiem chyba ze skłonności do miękkich ocen i z przekonania, że każda zaszłość w jakiś sposób się broni bądź może się obronić bo ma jakieś tam swoje dobre strony. Jest to konsekwencją braku twardych i niepodważalnych kryteriów, oddzielających to, co akceptowalne od tego, na co godzić się nie można. Bez względu na to, co się zdarza lub szykuje. Zatem każdą możliwą rzeczywistość nie tylko należało brać pod uwagę ale i akceptować doszukując się w niej pozytywnych stron. Bo to, co w tym procesie się pojawiło było możliwością niejako organiczną. Alternatywy, oparte na tym braku barier, to taka intelektualna zabawa. W takich warunkach łatwo fantazjować na tematy, które w normalnych warunkach od rzeczywistości oddzielała twardo przestrzegana bariera niedopuszczalności. Przy tak określonych warunkach można wymyślić a nawet i zaakceptować wszystko.
Oczywiście coś w tym może być i w jakiś sposób nawet pogodziłbym się z tym, że dla polityków, mężów stanu barier być nie powinno. Polityk pewnie, dla lepszej skuteczności i użyteczności, powinien ze swego zawodowego słownika wyrzucić całkiem sporo pozytywnie kojarzących się pojęć. Jednakże w potocznym obiegu ani tego sugerować nie można ani też bronić nieudanych czy skompromitowanych koncepcji. Pro publico bono.
Oczywiście ni naszło mnie na ścieranie się z relatywizowaniem historii ot tak, w wyniku jakiejś oderwanej od rzeczywistości iluminacji. Jak to bywa najczęściej, u źródeł mego sporu z pewnym, w moim odczuciu zafałszowanym, obrazem naszej przeszłości stoi usilne lansowanie poglądu, wedle którego pewne fakty nie są takie proste do opisania i oceny. Chodzi przede wszystkim o jakże skomplikowane i niejednoznaczne w przekonaniu niektórych dokonania poprzedniego systemu. Tak to fajnie i eufemistycznie nazwałem choć oczywiście samo to się nie dokonywało ani też nie istniało coś omnipotentnego i materialnego zarazem, co się system nazywało i dopuszczało się tego i owego. Na ten system składali się ludzie.  Nie będę dalej ukrywał, że okrętem flagowym tego desantu do świadomości współczesnego pokolenia Polaków mitu, wedle którego nie da się ocenić jednoznacznie tamtych czasów jest redakcja z Czerskiej. Nie będę się zastanawiał czemu tak jest bo nie znam odpowiedzi a domyślać mogę się na własne potrzeby. Zresztą każdy obeznany z tematem jakiś tam pogląd w tej sprawie ma.
Tak jak i ja, co uważam, że jeszcze nigdy tak niewielu nie uczyniło tak wiele by tak mocno zabełtać w głowach w tej jakże niesłusznej sprawie. I nie uważam tak od teraz lecz od dawna. Teraz co najwyżej zdumiewam się gdzie potrafią szukać na Czerskiej pola do swoistego „sporu o przeszłość”. Naszło mnie po artykule pana Adama Leszczyńskiego, który rozprawia się z „jednostronnym spojrzeniem”, przedstawionym w kolejnej serii serialu „Czas honoru”. Esencję zarzutów Leszczyński zawarł już w tytule, którego druga część brzmi „Komuniści źli jak hitlerowcy”.* Aż prosi się, by krótką, lecz trudną do zanegowania odpowiedzią Leszczyńskiemu było zdanie rotmistrza Pileckiego, który podczas widzenia z żoną, gdy był już w rękach komunistów, powiedział o śledztwie „Oświęcim przy tym to była igraszka.”
To byłoby za proste. Pan Leszczyński i tak by nie pojął skoro nie udało mu się to dotychczas. Warto więc pochylić się nad jego ograniczeniem, bo za nim być może pójdzie ograniczenie sporej rzeszy tych, dla których na Czerskiej pisze się historię.
„Ale historia nie jest prosta.” Zaczyna publicysta „Wyborczej” po czym tak prosto wyjaśnia czemu prosta nie była że aż się chce klaskać wobec tej sprawności prostego rozwiązywania spraw „nieprostych” albo też zapytać w czym tu problem. Proste wyjaśnienie Leszczyńskiego jest takie oto:
„Powojnie było pod wieloma względami bardziej skomplikowane niż wojna. Mieliśmy własne państwo, które trzeba było odbudować. Komuniści przynosili obietnicę rozwoju przemysłu i wyrwania mas z nędzy. Wielu Polaków wolało zachować neutralność wobec systemu. Inni wybierali współpracę, z przekonania czy konformizmu, tym bardziej że zachodni alianci oddali Polskę w strefę wpływów ZSRR na konferencjach w Teheranie i Jałcie.”
Można dać się porwać tej wizji i wtedy często wtedy umkną dwa kluczowe pytania. Przede wszystkim to, czemu wspomniane „powojnie” było tak „skomplikowane” oraz czemu ta komplikacja przejawiała się przedziwną metodą zapewniania niektórym rozwoju i wyrywania ich z nędzy poprzez wprowadzenie w potylicę porcji ołowiu, poprzez wieloletnie zamknięcie czy choćby zesłanie na katorgę na Kołymę, do Workuty albo choć do rodzimej kopalni. Tu przyznam, poziom komplikacji sięga zenitu. Dalej zaś jest to oklepane alibi dla wszystkich wyczynów, które mają na sumieniu komuniści. Wskazywanie, że „Wielu Polaków wolało zachować neutralność wobec systemu.” Prawdę mówiąc, wobec przytoczonych przed chwilą metod i przykładów ich stosowania nierzadko w skali znacznie szerszej niż w odniesieniu tylko do jednostek, trudno, by było inaczej. Nie powiem, jak zwykli mawiać pogrobowcy „czerwonej zarazy”, gdy starali uzasadnić swój mandat do funkcjonowania w nowej rzeczywistości mimo tak zasr*** kartoteki, że ludzie chcieli i starali się w takiej Polsce żyć normalnie. Ja powiem, z pozycji nieco niższej w piramidzie Maslowa, że po prostu chcieli żyć. Na „normalnie” raczej nie mogli liczyć.
Panu Leszczyńskiemu nie podoba się wizja twórców serialu, w której „Cała złożoność powojennej sytuacji została sprowadzona do prostej opowieści: my, szlachetni, zdradzeni przez Zachód - oni, źli, pachołkowie Stalina”. Tu mam taką złośliwą pokusę, by poradzić Leszczyńskiemu by te „my” i „oni” wypowiadał odwracając role. Ale to taka krotochwila…
Odpowiem natomiast, że tę oczekiwaną „złożoność” dość już pokazano w sposób, który pewnie Leszczyńskiemu przypadłby do gustu. Można długo wymieniać tytuły pełne podejrzanych typków z bronią, którzy ile mogą, brużdżą bohaterskim chłopakom z GL i AL. Pewnie z tego powodu „skąpani w ogniu” musieli czekać na  armię czerwoną, miast samemu wypędzić faszystowskiego gada. Mnie najpierwsza do głowy przychodzi, grana przez Henryka Bistę w serialu „Dom”, postać „dobrego ubeka”, który dla byłego AK-owca z zarzutem dezercji z „ludowego wojska” jest niczym istny „wujek dobra rada”. Normalnie wzruszam się jak pomyślę jacy fajni i poczciwi byli „towarzysze z bezpieczeństwa”.
Oczywiście to, co dla mnie jest zrozumiałym i bardzo potrzebnym przywracaniem proporcji, dla Leszczyńskiego ma „drugie dno”. Jak pisze „Być może ma to związek z dzisiejszą polską polityką - w końcu odwołania do PRL i komunizmu odgrywają w niej dużą rolę, a obie główne partie prowadzą własne "polityki historyczne". Ten serial pasuje bardziej do tej, która mówi, że komunizm był kolejną okupacją, chociaż robi to z wdziękiem i bez nadmiernego dydaktyzmu. Być może - ma związek z tęsknotą młodych ludzi za czasami, w których wszystko było jasne i proste. Rozumiem tę tęsknotę, ale to pogoń za iluzją. Nic nigdy nie było jasne i proste. Świat zawsze był skomplikowany, a polska historia – jeszcze bardziej.”
Problem w tym, że „polityk historycznych” mamy zdecydowanie więcej. Tekst Leszczyńskiego jest tego dobitnym dowodem. Zaś poziom zawikłania historii, szczególnie polskiej, nie jest zjawiskiem samoistnym. Jest jak skręt kiszek, który coś musiało spowodować.
Na koniec odpowiedź tym, którzy nie omieszkają pewnie zapytać po co zajmuje się tym, co Leszczyński i „Wyborcza” wypisują. Oczywiście proste jest powiedzieć, że nie warto. Tyle, że jedynym skutkiem jest to, że naszymi narodowymi bohaterami zostaną wkrótce Paweł Finder, „Mały Franek” i towarzysz Jaruzelski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz