Tytuł podsunęła mi ostatnia moda na tworzenie historii
alternatywnych. Poza podobnie brzmiącą nazwą związek między wspomnianymi
historiami a znacznie mocniej zakorzenioną w naszej rzeczywistości i mającą zdecydowanie
większe znaczenie historią relatywną jest jeszcze taki, że są one w jakimś
sensie dziećmi tej, o której piszę. Rodzą się bowiem chyba ze skłonności do miękkich
ocen i z przekonania, że każda zaszłość w jakiś sposób się broni bądź może się
obronić bo ma jakieś tam swoje dobre strony. Jest to konsekwencją braku
twardych i niepodważalnych kryteriów, oddzielających to, co akceptowalne od
tego, na co godzić się nie można. Bez względu na to, co się zdarza lub szykuje.
Zatem
każdą możliwą rzeczywistość nie tylko należało brać pod uwagę ale i akceptować
doszukując się w niej pozytywnych stron. Bo to, co w tym procesie się pojawiło
było możliwością niejako organiczną. Alternatywy, oparte na tym braku barier,
to taka intelektualna zabawa. W takich warunkach łatwo fantazjować na tematy, które
w normalnych warunkach od rzeczywistości oddzielała twardo przestrzegana
bariera niedopuszczalności. Przy tak określonych warunkach można wymyślić a
nawet i zaakceptować wszystko.
Oczywiście coś w tym może być i w jakiś sposób nawet
pogodziłbym się z tym, że dla polityków, mężów stanu barier być nie powinno.
Polityk pewnie, dla lepszej skuteczności i użyteczności, powinien ze swego
zawodowego słownika wyrzucić całkiem sporo pozytywnie kojarzących się pojęć.
Jednakże w potocznym obiegu ani tego sugerować nie można ani też bronić
nieudanych czy skompromitowanych koncepcji. Pro publico bono.
Oczywiście ni naszło mnie na ścieranie się z
relatywizowaniem historii ot tak, w wyniku jakiejś oderwanej od rzeczywistości
iluminacji. Jak to bywa najczęściej, u źródeł mego sporu z pewnym, w moim
odczuciu zafałszowanym, obrazem naszej przeszłości stoi usilne lansowanie
poglądu, wedle którego pewne fakty nie są takie proste do opisania i oceny.
Chodzi przede wszystkim o jakże skomplikowane i niejednoznaczne w przekonaniu
niektórych dokonania poprzedniego systemu. Tak to fajnie i eufemistycznie
nazwałem choć oczywiście samo to się nie dokonywało ani też nie istniało coś
omnipotentnego i materialnego zarazem, co się system nazywało i dopuszczało się
tego i owego. Na ten system składali się ludzie. Nie będę dalej ukrywał, że okrętem flagowym
tego desantu do świadomości współczesnego pokolenia Polaków mitu, wedle którego
nie da się ocenić jednoznacznie tamtych czasów jest redakcja z Czerskiej. Nie
będę się zastanawiał czemu tak jest bo nie znam odpowiedzi a domyślać mogę się
na własne potrzeby. Zresztą każdy obeznany z tematem jakiś tam pogląd w tej
sprawie ma.
Tak jak i ja, co uważam, że jeszcze nigdy tak niewielu
nie uczyniło tak wiele by tak mocno zabełtać w głowach w tej jakże niesłusznej
sprawie. I nie uważam tak od teraz lecz od dawna. Teraz co najwyżej zdumiewam
się gdzie potrafią szukać na Czerskiej pola do swoistego „sporu o przeszłość”.
Naszło mnie po artykule pana Adama Leszczyńskiego, który rozprawia się z
„jednostronnym spojrzeniem”, przedstawionym w kolejnej serii serialu „Czas
honoru”. Esencję zarzutów Leszczyński zawarł już w tytule, którego druga część
brzmi „Komuniści źli jak hitlerowcy”.* Aż prosi się, by krótką, lecz trudną do
zanegowania odpowiedzią Leszczyńskiemu było zdanie rotmistrza Pileckiego, który
podczas widzenia z żoną, gdy był już w rękach komunistów, powiedział o
śledztwie „Oświęcim przy tym to była igraszka.”
To byłoby za proste. Pan Leszczyński i tak by nie
pojął skoro nie udało mu się to dotychczas. Warto więc pochylić się nad jego
ograniczeniem, bo za nim być może pójdzie ograniczenie sporej rzeszy tych, dla
których na Czerskiej pisze się historię.
„Ale historia nie jest prosta.” Zaczyna
publicysta „Wyborczej” po czym tak prosto wyjaśnia czemu prosta nie była że aż
się chce klaskać wobec tej sprawności prostego rozwiązywania spraw
„nieprostych” albo też zapytać w czym tu problem. Proste wyjaśnienie
Leszczyńskiego jest takie oto:
„Powojnie było pod wieloma względami bardziej
skomplikowane niż wojna. Mieliśmy własne państwo, które trzeba było odbudować.
Komuniści przynosili obietnicę rozwoju przemysłu i wyrwania mas z nędzy. Wielu
Polaków wolało zachować neutralność wobec systemu. Inni wybierali współpracę, z
przekonania czy konformizmu, tym bardziej że zachodni alianci oddali Polskę w
strefę wpływów ZSRR na konferencjach w Teheranie i Jałcie.”
Można dać się porwać tej wizji i wtedy często wtedy
umkną dwa kluczowe pytania. Przede wszystkim to, czemu wspomniane „powojnie”
było tak „skomplikowane” oraz czemu ta komplikacja przejawiała się przedziwną
metodą zapewniania niektórym rozwoju i wyrywania ich z nędzy poprzez
wprowadzenie w potylicę porcji ołowiu, poprzez wieloletnie zamknięcie czy
choćby zesłanie na katorgę na Kołymę, do Workuty albo choć do rodzimej kopalni.
Tu przyznam, poziom komplikacji sięga zenitu. Dalej zaś jest to oklepane alibi
dla wszystkich wyczynów, które mają na sumieniu komuniści. Wskazywanie, że „Wielu
Polaków wolało zachować neutralność wobec systemu.” Prawdę mówiąc,
wobec przytoczonych przed chwilą metod i przykładów ich stosowania nierzadko w
skali znacznie szerszej niż w odniesieniu tylko do jednostek, trudno, by było
inaczej. Nie powiem, jak zwykli mawiać pogrobowcy „czerwonej zarazy”, gdy
starali uzasadnić swój mandat do funkcjonowania w nowej rzeczywistości mimo tak
zasr*** kartoteki, że ludzie chcieli i starali się w takiej Polsce żyć
normalnie. Ja powiem, z pozycji nieco niższej w piramidzie Maslowa, że po
prostu chcieli żyć. Na „normalnie” raczej nie mogli liczyć.
Panu Leszczyńskiemu nie podoba się wizja twórców
serialu, w której „Cała złożoność powojennej sytuacji została sprowadzona do prostej
opowieści: my, szlachetni, zdradzeni przez Zachód - oni, źli, pachołkowie
Stalina”. Tu mam taką złośliwą pokusę, by poradzić Leszczyńskiemu by te
„my” i „oni” wypowiadał odwracając role. Ale to taka krotochwila…
Odpowiem natomiast, że tę oczekiwaną „złożoność” dość
już pokazano w sposób, który pewnie Leszczyńskiemu przypadłby do gustu. Można
długo wymieniać tytuły pełne podejrzanych typków z bronią, którzy ile mogą,
brużdżą bohaterskim chłopakom z GL i AL. Pewnie z tego powodu „skąpani w ogniu”
musieli czekać na armię czerwoną, miast
samemu wypędzić faszystowskiego gada. Mnie najpierwsza do głowy przychodzi,
grana przez Henryka Bistę w serialu „Dom”, postać „dobrego ubeka”, który dla
byłego AK-owca z zarzutem dezercji z „ludowego wojska” jest niczym istny „wujek
dobra rada”. Normalnie wzruszam się jak pomyślę jacy fajni i poczciwi byli
„towarzysze z bezpieczeństwa”.
Oczywiście to, co dla mnie jest zrozumiałym i bardzo
potrzebnym przywracaniem proporcji, dla Leszczyńskiego ma „drugie dno”. Jak
pisze „Być może ma to związek z dzisiejszą polską polityką - w końcu
odwołania do PRL i komunizmu odgrywają w niej dużą rolę, a obie główne partie
prowadzą własne "polityki historyczne". Ten serial pasuje
bardziej do tej, która mówi, że komunizm był kolejną okupacją, chociaż robi to
z wdziękiem i bez nadmiernego dydaktyzmu. Być może - ma związek z tęsknotą
młodych ludzi za czasami, w których wszystko było jasne i proste. Rozumiem tę
tęsknotę, ale to pogoń za iluzją. Nic nigdy nie było jasne i proste. Świat
zawsze był skomplikowany, a polska historia – jeszcze bardziej.”
Problem w tym, że „polityk historycznych” mamy
zdecydowanie więcej. Tekst Leszczyńskiego jest tego dobitnym dowodem. Zaś
poziom zawikłania historii, szczególnie polskiej, nie jest zjawiskiem
samoistnym. Jest jak skręt kiszek, który coś musiało spowodować.
Na koniec odpowiedź tym, którzy nie omieszkają pewnie
zapytać po co zajmuje się tym, co Leszczyński i „Wyborcza” wypisują. Oczywiście
proste jest powiedzieć, że nie warto. Tyle, że jedynym skutkiem jest to, że
naszymi narodowymi bohaterami zostaną wkrótce Paweł Finder, „Mały Franek” i
towarzysz Jaruzelski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz