niedziela, 8 września 2013

Ceny obniżone o 100%



„Nagle jeden krzyknął - spójrzcie w okna na wystawy cen
Patrzę, Jezu, w sklepach ceny obniżone o 100%”*

Temat całkiem niechcący wpisuje się w kontekst celebrowania wielkości Wałęsy, który lata temu rzucił „genialny” ekonomicznie pomysł poprawy sytuacji obywateli. Wpisuje się przypadkiem bo właśnie Wenecja fetuje naszego bohatera, który chyba przez nieporozumienie Nobla dostał pokojowego a nie z ekonomii. Ale jest szansa na naprawienie tego błędu bo nie jednego Wałęsę- wizjonera w Polsce mamy.
Konkretny przykład, opisywany już przedtem przez wielu innych, przytoczę za chwilę. Jakby poszukać, ostatnie miesiące dowodzą, że nie jest on jedynym, pokazującym rzeczywistą siłę i skuteczność obecnej władzy. A w zasadzie partii rządzącej bo jej sojusznik ma niewiele do powiedzenia a ponadto ma Kłopotka, który potrafi być, skoro już zaczęliśmy w klimacie wałęsowskim, równocześnie i za (bo pozostaje w koalicji) jak też przeciw (bo się głęboko z tym pozostawaniem nie zgadza).
Za połową kadencji obecnej koalicji wyraźnie widać, że największą siłą PO jest i chyba zawsze był Jarosław Kaczyński. Skupienie na nim uwagi wykluczało choćby i powierzchowne przyglądanie się temu co a przede wszystkim jak robi Platforma i jej szef, Donald Tusk. Pomijając, w mojej ocenie niezbyt fortunny, wywiad Kaczyńskiego dla „Rzeczpospolitej”, mamy teraz wyjątkowo długi okres, w którym nie musimy się skupiać i jak na dłoni, rzec można saute, oglądać możemy wspomniane dokonania.
Kiedy wczoraj przeczytałem, że Donald Tusk zaczyna wraz z partią „ofensywę prorodzinna” ciary mi przeszły po plecach. Właśnie przez to, jak ofensywy PO wyglądają, nieprzykryte tym, co akurat zrobił PiS czy jego szef. Szkoda mi więc tych rodzin, które z „ofensywą” będą miały nieszczęście się zderzyć.
Ale przejdźmy do konkretu. Który pokazuje doskonale, „jak to się robi w Platformie”. Od dłuższego czasu nagabywany jestem przez ludzi, którzy są ofiarami przykładu, że można w XXI wieku, w środku nie tylko Europy ale wręcz Unii Europejskiej (tu akurat „środek” jest raczej symboliczny) przeprowadzić 100% obniżkę cen. I to niejako wbrew pewnej ekonomicznej ostrożności. Dzwonią do mnie zarówno znajomi, którzy mają lub poślą dzieci do przedszkola jak też osoby, które swego czasu znalazły zawodową niszę w kooperacji (no może i w pasożytowaniu ale raczej symbiotycznym niż antagonistycznym). Chodzi oczywiście o sławetne „godziny dodatkowe za złotówkę”.
Kiedy pomysł wprowadzano i jeden z moich znajomych radośnie podniecał się ile na tym oszczędzi, próbowałem mu wyjaśnić, że to jest niemożliwe. Zwyczajnie niemożliwe. Bo jeśli teraz godzina takich zajęć kosztuje X, to ten X z wynika z czegoś więcej niż tylko chciwość prowadzącego. Znajomy nie dał się przekonać. Najpewniej i on i ci, których później dotknęły skutki tej „ekonomicznej rewolucji” sądził po prostu, że ktoś za niego da pieniądze na te godziny. Tym bardzie, że, jak mi się wydaje, Tusk mówił coś o tym, że „przeznaczamy na to tyle i tyle milionów”. Nie wiem co się stało z milionami bo do przedszkoli nie dotarły. I okazało się, że śmiały plan PO udał się nawet lepiej bo zamiast złotówki dodatkowe godziny nie kosztują rodziców nic. Po prostu się nie odbywają.
Pojawiły się oczywiście pomysły obejścia zakazu. Ktoś gdzieś, nie pamiętam gdzie, rzucił, że „to proste, takie godziny mogą za opłatą organizować Rady Rodziców wynajmując od przedszkola pomieszczenia”. Pewnie mogą. Tylko że prawo nie po to się chyba zmienia by można było robić to samo tylko dużo trudniej. A po drugie dyrektorzy przedszkoli doskonale wiedzą, ze „godzina za złotówkę” to polityczna propagandówka i prędzej padną w poprzek drzwi gdy im Rada Rodziców przyjdzie cokolwiek organizować niż udzielą gościny „wrogom rządu”.
Nie wiem kto wymyślił ten idiotyzm i kto podpowiedział go Tuskowi. Pisze „idiotyzm” bo prawdziwych opinii tych, których on dotknął nie mogę przytoczyć z powodów obyczajowych. Oczywiście wiem, jaki miał być mechanizm. Rodzice z tego wspomnianego X mieli płacić złotówkę a resztę, X – 1 zł., ktoś inny. Problem właśnie z tym „ktosiem”, o którym niejako zapomniano. Śmiem twierdzić, że zapomnienie wynikało z faktu, że ów program był kolejnym „śmierdzącym jajem” podrzuconym samorządom. Pewnie zamysł był taki, ze gminy sypną kasą jak im się obywatele będą burzyć. Może miało to sens. Tyle, że samorządy finansowo ledwie zipią i póki nie zmusi ich do tego gilotyna ustawowego obowiązku (bo takie prawo, gdyby powstało, eksterminuje nam samorządy), nie „oddadzą nawet guzika”. No może guzik dadzą ale na pewno nie pieniądze.
Ten przykład pokazuje sławetny syndrom „Midasa na opak”, który raz za razem dotyka Donalda Tuka i jego ekipę. W tym konkretnym przypadku ma to o tyle znaczenie symboliczne, bo cierpiący z powodu rzadkiej umiejętności przeistaczania tego czy owego w jedno, ale nie powiem w co, byli dotąd istną redutą Platformy. I młodzi rodzice i młodzi przedsiębiorcy-entuzjaści. Z jednym z moich kolegów nie dało się wprost pogadać o polityce (choć to on takie rozmowy inicjował) z uwag na co drugie słowo Tusk, wymawiane nabożnie, i  na oburzenie, gdy ja nie postępowałem podobnie. Dziś też się nie da. Kolega bardzo szybko i płynnie zmienił narrację i wspomnienie słowo zastąpił określeniem „ten s*****syn”.
Czy PO ma szansę naprawić tę szkodę i odrobić wspomnianą stratę? A pewnie! Bo, niestety, ta grupa, o której piszę wyżej, ma bardzo utylitarne podejście do życia. I jeśli znajdą się owe miliony oraz pojawią się zajęcia dodatkowe, za które rodzic płacić będzie 1 zł., „ten s*****syn” znów stanie się wymawianym z szacunkiem Tuskiem.
Od pierwszej chwili po ujawnieniu a później wcieleniu w życie projektu złagodzenia ustawowych zabezpieczeń polityki finansowej państwa tłumaczyłem, że jest to prosty i ordynarny pomysł na zbliżające się wybory. Ekipa, które po stokroć pokazała, że nie potrafi porządnie i sensownie przeprowadzić nawet, zdawałoby się, skazanych na sukces przedsięwzięć, ma wiadomość, że wyborców już nie jest w stanie przekonać tylko co najwyżej przekupić. I „poszerzenie” księgowych możliwości ministra finansów jest dla mnie sposobem realizacji właśnie tego. Przekonany jestem, że dwa kolejne budżety po prostu mają być budżetami „wyborczymi”. A co do skutków, ekipa ma na dzieję, ze po prostu „jakoś to będzie” w trzeciej kadencji. Gdy wreszcie to mleko i ten miód popłyną. Otóż nie popłyną. W każdym razie nie same.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz