„Nagle jeden krzyknął - spójrzcie w okna na wystawy cen
Patrzę, Jezu, w sklepach ceny obniżone o 100%”*
Temat całkiem niechcący wpisuje się w
kontekst celebrowania wielkości Wałęsy, który lata temu rzucił „genialny”
ekonomicznie pomysł poprawy sytuacji obywateli. Wpisuje się przypadkiem bo
właśnie Wenecja fetuje naszego bohatera, który chyba przez nieporozumienie
Nobla dostał pokojowego a nie z ekonomii. Ale jest szansa na naprawienie tego błędu
bo nie jednego Wałęsę- wizjonera w Polsce mamy.
Konkretny przykład, opisywany już
przedtem przez wielu innych, przytoczę za chwilę. Jakby poszukać, ostatnie
miesiące dowodzą, że nie jest on jedynym, pokazującym rzeczywistą siłę i
skuteczność obecnej władzy. A w zasadzie partii rządzącej bo jej sojusznik ma
niewiele do powiedzenia a ponadto ma Kłopotka, który potrafi być, skoro już
zaczęliśmy w klimacie wałęsowskim, równocześnie i za (bo pozostaje w koalicji)
jak też przeciw (bo się głęboko z tym pozostawaniem nie zgadza).
Za połową kadencji obecnej koalicji
wyraźnie widać, że największą siłą PO jest i chyba zawsze był Jarosław
Kaczyński. Skupienie na nim uwagi wykluczało choćby i powierzchowne
przyglądanie się temu co a przede wszystkim jak robi Platforma i jej szef,
Donald Tusk. Pomijając, w mojej ocenie niezbyt fortunny, wywiad Kaczyńskiego dla
„Rzeczpospolitej”, mamy teraz wyjątkowo długi okres, w którym nie musimy się
skupiać i jak na dłoni, rzec można saute, oglądać możemy wspomniane dokonania.
Kiedy wczoraj przeczytałem, że Donald
Tusk zaczyna wraz z partią „ofensywę prorodzinna” ciary mi przeszły po plecach.
Właśnie przez to, jak ofensywy PO wyglądają, nieprzykryte tym, co akurat zrobił
PiS czy jego szef. Szkoda mi więc tych rodzin, które z „ofensywą” będą miały nieszczęście
się zderzyć.
Ale przejdźmy do konkretu. Który pokazuje
doskonale, „jak to się robi w Platformie”. Od dłuższego czasu nagabywany jestem
przez ludzi, którzy są ofiarami przykładu, że można w XXI wieku, w środku nie
tylko Europy ale wręcz Unii Europejskiej (tu akurat „środek” jest raczej
symboliczny) przeprowadzić 100% obniżkę cen. I to niejako wbrew pewnej
ekonomicznej ostrożności. Dzwonią do mnie zarówno znajomi, którzy mają lub poślą
dzieci do przedszkola jak też osoby, które swego czasu znalazły zawodową niszę w
kooperacji (no może i w pasożytowaniu ale raczej symbiotycznym niż
antagonistycznym). Chodzi oczywiście o sławetne „godziny dodatkowe za złotówkę”.
Kiedy pomysł wprowadzano i jeden z
moich znajomych radośnie podniecał się ile na tym oszczędzi, próbowałem mu
wyjaśnić, że to jest niemożliwe. Zwyczajnie niemożliwe. Bo jeśli teraz godzina
takich zajęć kosztuje X, to ten X z wynika z czegoś więcej niż tylko chciwość
prowadzącego. Znajomy nie dał się przekonać. Najpewniej i on i ci, których później
dotknęły skutki tej „ekonomicznej rewolucji” sądził po prostu, że ktoś za niego
da pieniądze na te godziny. Tym bardzie, że, jak mi się wydaje, Tusk mówił coś
o tym, że „przeznaczamy na to tyle i tyle milionów”. Nie wiem co się stało z
milionami bo do przedszkoli nie dotarły. I okazało się, że śmiały plan PO udał
się nawet lepiej bo zamiast złotówki dodatkowe godziny nie kosztują rodziców nic.
Po prostu się nie odbywają.
Pojawiły się oczywiście pomysły
obejścia zakazu. Ktoś gdzieś, nie pamiętam gdzie, rzucił, że „to proste, takie
godziny mogą za opłatą organizować Rady Rodziców wynajmując od przedszkola
pomieszczenia”. Pewnie mogą. Tylko że prawo nie po to się chyba zmienia by
można było robić to samo tylko dużo trudniej. A po drugie dyrektorzy
przedszkoli doskonale wiedzą, ze „godzina za złotówkę” to polityczna
propagandówka i prędzej padną w poprzek drzwi gdy im Rada Rodziców przyjdzie
cokolwiek organizować niż udzielą gościny „wrogom rządu”.
Nie wiem kto wymyślił ten idiotyzm i
kto podpowiedział go Tuskowi. Pisze „idiotyzm” bo prawdziwych opinii tych,
których on dotknął nie mogę przytoczyć z powodów obyczajowych. Oczywiście wiem,
jaki miał być mechanizm. Rodzice z tego wspomnianego X mieli płacić złotówkę a
resztę, X – 1 zł., ktoś inny. Problem właśnie z tym „ktosiem”, o którym niejako
zapomniano. Śmiem twierdzić, że zapomnienie wynikało z faktu, że ów program był
kolejnym „śmierdzącym jajem” podrzuconym samorządom. Pewnie zamysł był taki, ze
gminy sypną kasą jak im się obywatele będą burzyć. Może miało to sens. Tyle, że
samorządy finansowo ledwie zipią i póki nie zmusi ich do tego gilotyna
ustawowego obowiązku (bo takie prawo, gdyby powstało, eksterminuje nam
samorządy), nie „oddadzą nawet guzika”. No może guzik dadzą ale na pewno nie
pieniądze.
Ten przykład pokazuje sławetny
syndrom „Midasa na opak”, który raz za razem dotyka Donalda Tuka i jego ekipę.
W tym konkretnym przypadku ma to o tyle znaczenie symboliczne, bo cierpiący z
powodu rzadkiej umiejętności przeistaczania tego czy owego w jedno, ale nie
powiem w co, byli dotąd istną redutą Platformy. I młodzi rodzice i młodzi
przedsiębiorcy-entuzjaści. Z jednym z moich kolegów nie dało się wprost pogadać
o polityce (choć to on takie rozmowy inicjował) z uwag na co drugie słowo Tusk,
wymawiane nabożnie, i na oburzenie, gdy
ja nie postępowałem podobnie. Dziś też się nie da. Kolega bardzo szybko i
płynnie zmienił narrację i wspomnienie słowo zastąpił określeniem „ten
s*****syn”.
Czy PO ma szansę naprawić tę szkodę i
odrobić wspomnianą stratę? A pewnie! Bo, niestety, ta grupa, o której piszę
wyżej, ma bardzo utylitarne podejście do życia. I jeśli znajdą się owe miliony
oraz pojawią się zajęcia dodatkowe, za które rodzic płacić będzie 1 zł., „ten
s*****syn” znów stanie się wymawianym z szacunkiem Tuskiem.
Od pierwszej chwili po ujawnieniu a
później wcieleniu w życie projektu złagodzenia ustawowych zabezpieczeń polityki
finansowej państwa tłumaczyłem, że jest to prosty i ordynarny pomysł na zbliżające
się wybory. Ekipa, które po stokroć pokazała, że nie potrafi porządnie i
sensownie przeprowadzić nawet, zdawałoby się, skazanych na sukces
przedsięwzięć, ma wiadomość, że wyborców już nie jest w stanie przekonać tylko
co najwyżej przekupić. I „poszerzenie” księgowych możliwości ministra finansów
jest dla mnie sposobem realizacji właśnie tego. Przekonany jestem, że dwa
kolejne budżety po prostu mają być budżetami „wyborczymi”. A co do skutków,
ekipa ma na dzieję, ze po prostu „jakoś to będzie” w trzeciej kadencji. Gdy
wreszcie to mleko i ten miód popłyną. Otóż nie popłyną. W każdym razie nie
same.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz