sobota, 21 września 2013

Szlachetna sztuka odcinania się


Nie będzie to rzecz jasna „instrukcja obsługi seryjnych samobójców” choć coś takiego pewnie by nie zawadziło. Czasy teraz ciężkie a padające ostatnio słowa jeszcze bardziej, i różnie może z nich wyniknąć. Będzie, jak to mówią otrzaskani w nowomowie, o narracjach ostatnich dni. Właściwie ostatniego, wczorajszego dnia.

Sile tej narracji, którą na wczoraj narzucono poddali się nie tylko ci, do których była adresowana ale i ci, którzy są nią czy to zbulwersowani czy wywołuje ona w nich sprzeciw. I to jest zarazem smutne, ale też pokazuje fachowość narzucających.

Tematem dnia stał się bowiem fakt czy nawet wręcz akt odcięcia się rektorów dwóch renomowanych uczelni od działań swoich podwładnych. Fakt, który w istocie znaczenia nie ma żadnego. Nawet jeśli odnieść się do wymowy wspólnego (oczywiste kuriozum) wystąpienia obu panów. Jeśli bowiem z ich działania coś wynika, to to jedynie, że brak im charakteru (czytaj jaj). Gdyby ów charakter, czy tam jaja mieli panowie Szmidt i Słomka, olaliby całą tą presję, którą pewnie odczuwali, zanim znaleźli tak durne wyjście, mając centralnie w dupie to, że różni tacy zapluwają się dosłownie w wiadomej sprawie, albo (alternatywnie), mieliby odwagę wywalić kłopotliwych podwładnych z dobrodziejstwem inwentarza skutków, jakie ten krok by ze sobą pociągnął.

Zamiast tego zdecydowali się podać do publicznej wiadomości coś, co w istocie do sprawy wnosi tyle, co nic. Bo sugeruje, że piętnowani uczeni działają na własny rachunek, co i bez oświadczenia rektorów nie ulegało wątpliwości. Jeśli zaś rektorom a być może senatom albo i całym społecznościom uczelnianym przeszkadzało, że byli, zgodnie zresztą z prawdą przedstawianie jako wykładowcy uczelni, których wykładowcami są to cóż… Rozumiem, że jak pan rektor Szmidt czy Słomka idą do znajomych na imieniny czy też do wnuka do przedszkola na coroczny „Dzień Dziadka” i tam ktoś ich przedstawi jako Ich Magnificencje Rektorów, protestują gwałtownie żądając, aby ich w żadnym wypadku z uczelniami nie łączyć. Fajnie by było ale raczej wątpię, że jest.

Tyle z tego oświadczenia wynika co właśnie napisałem. Nie wynika, wbrew temu, co niektórzy dzięki sprytnej konstrukcji dwugłosu rektorów wyczytali, że nie należy podchodzić z powagą a już na pewno z szacunkiem do kompetencji piętnowanych uczonych. Bo choć panowie rektorzy starają się tę myśl jakoś tam przemycić w upublicznionym wystąpieniu, przemycają zarazem i to, że im brakuje z kolei kompetencji, by w wiadomej sprawie i związanych z nią dziedzinach kompetencje Rońdy i Obrębskiego oceniać. Tej swojej niekompetencji raczyli poświęcić nawet cały, ostatni akapit oświadczenia. Chwała im choć za tę szczerość choć to i tak braku charakteru panom rektorom nie zrekompensuje.

W każdym razie sprawa, która wnosi niewiele nowych i istotnych konkretów do czegokolwiek, zdominowała wczorajszy przekaz. Można oczywiście twierdzić, że owszem wnosi, bo panowie rektorzy zapobiegli upadkowi polskiej nauki. Nie zgadzam się z tym ale nawet jeśli tak było, to ze zbyt wysoka spadać by nie musiała. Ale do rzeczy.

Tu bowiem właśnie dochodzę do meritum sztuki odcinania się. W której to sztuce, oczywiście z powodów różnych a nie tylko braku doświadczenia czy predyspozycji, panowie rektorzy są oczywistymi amatorami. Nie twierdze, ze w odróżnieniu od nich kolejny odcinający się jest jakoś szczególnie biegły w tej sztuce. On po prostu ma szczęście. Ma szczęście mogąc liczyć na „mała pomoc swoich przyjaciół”. Którzy nie zawodzą i tym razem.

Wczoraj pojawiły się informacje, że Tusk zwolni pana Noska ze stanowiska szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Co newsem jest bez wątpienia pierwszorzędnym. Bez wątpienia też stokroć istotniejszym niż to, że rektor uczelni ogłasza cokolwiek innego, niż stworzenie skutecznego leku na wszystko, bomby wodorowej lub broni stokroć od niej straszniejszej. Jest to sygnał, że durszlakiem może być nie tylko, jak to widział Leszek Miller, nasza prokuratura ale też nasza najważniejsza bariera przed wnikaniem w organizm państwa ciał obcych. To „może być” proszę sobie interpretować dowolnie, używając wybranego trybu i czasu.

Domyślają się różni konkretnych powodów decyzji Tuska ale one są drugorzędne. Nie wywala się nigdy takich szefów za byle bzdety. Nie wywala takich szefów za byle bzdety Donald Tusk, co pokazał swego czasu przy okazji pana Bondaryka, który z dużą swobodą mógł sprawdzać sam siebie i ogłaszać, że jest „wporzo”. Zresztą wywalenie Bondaryka odbyło się w okolicznościach, które o tajnikach sztuki odcinania się Donalda Tuska wiele mówią. Obecna afera mówi w zasadzie to samo bo i teraz ponoć nie chodzi o to, że służba działa źle. Wręcz przeciwnie, działa zbyt dobrze i to dla niektórych ponoć jest problemem.

Istotą sztuki odcinania się Donalda Tuska jest to, że może on liczyć na wspomnianą już „niewielka pomoc przyjaciół”.

Od kilku dni ci przyjaciele, głownie piórem Romana Imielskiego robią wszystko, by odcinanie się Tuska od kogokolwiek czy czegokolwiek w ogóle nie dało się zauważyć. O red Imielikiego pewnie bym się nawet bał widząc jego trans, gdybym nie wiedział, ze to oczywisty fachura. I myli się ktoś, kto uzna, że u niego to jakiś stan kompulsywny ten jego monotematyczny słowotok. Już prędzej nabył ostatnio redaktor albo nowe auto albo nowe mieszkanie w kredycie i teraz łasy jest jakby bardziej na wierszówkę. Albo też uznano, że adresat przekazu gazety to ciężki idiota, któremu jak się dziesięć razy nie wbije w lab tego samego to nie zrozumie.

Tak na marginesie fachowości Imielińskiego dziś na niej pojawiła się drobna rysa. Na stronie „Wyborczej”, na której nie uświadczy się bez specjalnego szukanie nic o kłopotach Noska, Tuska i naszego państwowego „sytemu immunologicznego”, bo miejsce zajmuje stodwudziestatrzecia informacja o tym że Macierewicz… Ano właśnie, to jest ta rysa. Tekst Imielskiego anonsowany jest tytułem o „podpalaczach”. „Podpalacze są nadzy”* głosi redaktor i mógłby ktoś powiedzieć, że już jawnie leci on i cała Czerska  czy to PePeeRowskim „Głosem Ludu” czy „Trybuną Ludu z przełomu lat 40 i 50 poprzedniego wieku. Ale nie trzeba wcale tak daleko szukać. Kto czytał „Wyborczą” w początkach naszej obecnej wolności, musi pamiętać, że tam już o podpalaczach było. Wtedy, gdy Kuroń ogłaszał, że „oni chcą przewrócić państwo” myśląc oczywiście nie o tych kolesiach z gabinetu Wałęsy, co to uczyli się rachunków licząc co mieli akurat pod ręką, akurat przypadkiem głosy, „Wyborcza” malowniczo opisywała podpalaczy, co lasy kampinoskie podpalali w ramach zamachu stanu. Jednym słowem etos jest etos.
Mistrzowi odcinania się i jego wiernej załodze dedykuję:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz