Ubiegł mnie Stary
Wrocek* z tytułem, który najtrafniej oddałby rzeczywistość ukonstytuowaną
wczorajszym wystąpieniem Donalda Tuska. Też miałem zamiar pisać o szczęśliwym
końcu kryzysu, który szczęśliwie nie miał się u nas okazji nawet zacząć.
Ten kryzys, który się u
nas wczoraj skończył, skończył się dokładnie tak samo, jak 4 czerwca 1989 r.
skończyła się u nas komuna, o czym poinformować nas nie omieszkała aktorka
Szczepkowska.
Może i skończył się on
w Krynicy ale, wiadomo, krynicka rzeczywistość jest jakby odmienna od tej
naszej rzeczywistości. Tam przecież od 2010 r. walutą jest euro. Tak w każdym
razie zapowiedział jakoś wcześniej Donald Tusk.
I to jest sedno sprawy.
W każdym razie jedno z kilku.
Przekonany jestem a
nawet mam na to przekonujące dowody, że tak, jak o zakończonej przez
Szczepkowska komunie tak i o tym końcu kryzysu będziemy dość mocno via media
przekonywani. Oglądałem wczoraj jakąś dyskusję, w której jeden z dyskutantów
nie wykluczał, że w 2015 r., na fali jakiegoś tam, naturalnego dla wychodzenia
z kryzysu „ożywienia” PO może kolejny raz wygrać wybory. Co prawda, jak
zapowiedział Premier, skutki „ożywienia” obywatele mają odczuć dopiero w 2017
r. ale ów ekspert nie wykluczał tego 2015 r. i tego zwycięstwa.
I tu jest drugie, być
może nawet główne, sedno tej całej sprawy. Sprowadzające się do tego, co tak
trafnie ujął Max Kolonko określając swoich… obraziłby się pewnie, gdybym nazwał
ich jego kolegami a on by się o tym jakoś tam dowiedział. Określając pozatrudnianych
w mediach mainstreamowych na stanowiskach dziennikarskich dupkami i
rozprawiając się z ich fachowością. Zgadzając się z Kolonką nie wykluczam
(pozostając w poetyce eksperta), że znacznie przed 2017 r., kiedy we własnych
portfelach odczujemy, że się ożywiło, będziemy być może już nie tylko
przekonywani ale wręcz przekonani o tym, że jest lepiej, że Polska rośnie w siłę
a ludziom żyje się dostatnio.
Przecież nie jest
wielkim problemem zestawienie optymizmu Premiera z tym, co dokładnie w tym
samym czasie, gdy przekonuje jak to świetnie sobie radzi, robi ten sam Premier
i jak to uzasadnia. Wraz ze swoim głównym podręcznym. Tym od pieniędzy. A jakoś
nie garną się ci niby koledzy Kolonki by zestawiać.
Likwidacja progów
ostrożnościowych, dla mnie zabieg, którego oczywistym celem jest możliwość komponowania
w kolejnych latach wyborczych takich budżetów, które nie będą musiały tak
bardzo uwzględniać mizerii naszych finansów a dla odmiany będą mogły podsypywać
tu i ówdzie pożyczonego grosza by kupić sobie tu i ówdzie przychylność tego i
owego, to chyba najlepszy kontrapunkt dla optymizmu Tuska. Podobnie zresztą jak
i nieco wcześniejsze niż „krynicka victoria” zapowiedzi pozostawienia, wbrew wcześniejszym
ustaleniom, stawek podatku VAT na obecnym, podwyższonym poziomie. Wynikać to ma
z „konieczność ograniczenia nierównowagi finansów publicznych, co jest
niezbędnym warunkiem dla stabilności makroekonomicznej i długofalowego wzrostu
gospodarczego.”**
Zatem „nierównowaga
finansów publicznych” jest i będzie. Natomiast wzrost ma być „długofalowy”. I
to jest jeden z wytrychów, które pięknie mogą posłużyć do podpierania tezy, że
ten kryzys, którego u nas nie było, właśnie się u nas kończy. Długofalowość wszak
to zjawisko, którego skutki są czasem mocno przesunięte w czasie. Na przykład
do 2017 r., gdy w drugim roku trzeciej kadencji Tuska nagle w portfelach
znajdziemy nieoczekiwaną gotówkę.
Mam takie poczucie a właściwie
nie mam wątpliwości, że prawdziwa bitwa z kryzysem, tym, który się skończył, a
nim się skończył w ogóle go nie było, rozegra się wcale nie w gospodarce ani
też w polityce.
Rozegra się w mediach.
Nie wiem czy kryzys ma szansę stać się kolejną Mamą Madzi ale gdyby tak właśnie
było, byłby to strzał w dziesiątkę i dla niektórych, wiadomo których mediów i
dla ekipy rządzącej. Sprawa Mamy Madzi pokazuje bowiem, że nawet z tak
parszywej postaci da się zrobić bohatera publicznego przekazu i publicznej
przestrzeni. A co dopiero z takiego kryzysu, który u nas jest niczym jakiś
Harry Hiudini. Kończy się choć go jakoś tak tajemniczo jakby nie było.
Tak na koniec przyznam,
że chętnie bym poświętował ten koniec kryzysu ale nie bardzo mam za co. Przynajmniej
nie tyle by stać mnie było na świętowanie takie, na jakie to doniosłe
wydarzenie zasługuje. A w 2017 r., gdy wreszcie poczuję ciężar portfela, mogę już
nie pamiętać, że warto by wspomnieć ten 3 września 2013 r., gdy w Polsce a w
każdym razie w Krynicy, Proszę Państwa, skończył się kryzys.
Na koniec Pustki i „Koniec kryzysu”. Może nie do końca
na temat ale i nazwa kapeli i tytuł utworu jakże adekwatne. Tekst dodam w
komentarzu.
„koniec kryzysu”
OdpowiedzUsuńKryzys przyjść musiał, wiedziałem to gdy.
Spokój odebrał mi sen.
Kręcę się w kole zwątpienia na trzy,
niepewny nowego co dzień.
O tym marzyłeś, czy tak chciałeś żyć,
byłem głupi, tak wiele chcąc.
Stróża-obrońcy zabrakło dziś mi,
wszystko rozpada się w pył.
uuauauauauaua
W ciągu wydarzeń, gdy siły już brak,
tępię swe zmysły co noc.
W ciągu wydarzeń zmęczenie to znak,
że wieczność zaśmiała się, drwiąc.
Może by tak podryfować na krze
i umysł oczyścić od plag.
Znowu przegrałem, myślałem, że śnię,
sen, co pojąłem na wspak.
Uuaauuaau
Ciężar poranka, przedwiośnie i chłód
nie odstępują na krok.
Wolę nie myśleć, co zrobisz, gdy mój tępy dosięgnie cię wzrok.
Wiem, co naprawdę chciałem ci dać,
niemożliwe a spełnia się tu.
Słowo, co boli, dzieli na pół
i z wolna wyrywa ze snu.
Uuaauuaauu