Wczoraj,
kiedy pisałem ten tekst, chciałem nadać mu dość absurdalnie brzmiący
tytuł „Palikot z ust mi wyjął”. Co pewnie by zainteresowało niejednego
ale raczej nie tym rodzajem ciekawości, którego bym sobie życzył.
Niemniej jednak tym razem błazen z Biłgoraju powiedział niemal dosłownie
to, co mówię od dość dawna za każdym razem jak mi przyjdzie tłumaczyć
temu i owemu jak to w kwietniu 2010 r. nasze państwo „zdało egzamin”.
Od
razu wyjaśnię tym, którzy do dziś nie mogą otrząsnąć się z podziwu dla
perfekcji przeprowadzenia setki pogrzebów. Bo tylko o to mogło chodzić
zachwycającemu się wtedy państwem i jego sprawnością. O nic innego.
Wszystko inne z postawiona tezą było mocno na bakier. Co tam było, jest!
Jeśli dla kogoś to, że udaje się
w ciągu kilku tygodni pochować koło setki ofiar jest miarą sprawności
naszego czy jakiegokolwiek innego państwa i tych, którzy nim rządzą, to
znam kilku ludzi, którzy spokojnie mogliby naszą obecną elitę władzy już
teraz zmienić na stanowiskach bez szkody dla kogokolwiek czy
czegokolwiek. Oni taką sprawnością popisują się co dnia. Taki mają
zawód. Z tą różnicą, że nie mają żadnego, najmniejszego nawet udziału w
tym, co sprawia, że maja ciągle nowych klientów. Z tą różnicą w stosunku
do naszej elity władzy.
Ta
przywołana wtedy sprawność przypomina mi scenę z montypythonowkiego
„Żywota Brajana”. Tę, w której pod krzyż z wiszącym na nim bohaterem
przychodzą dawni towarzysze Brajana z Ludowego(czy też Narodowego)
Frontu Judei by dokonać zbiorowego samobójstwa, podsumowanego już po
wszystkim przez jednego z umierających „Ale im pokazaliśmy!”. Tak, styl w
jakim państwo zdało egzamin był (pozostając w klimacie Monty Pythona)
dokładnie z tej samej beczki. Też „pokazaliśmy”
Omówię
wynik tego egzaminu w sposób, którzy narzuca się wręcz jeśli wziąć pod
uwagę to, co stało się w Smoleńsku i to, w jaki sposób to podsumowano tu
u nas, na miejscu. Jeśli weźmie się pod uwagę to, że skutkiem
tragicznego kwietnia 2010 r. były niemal wyłącznie awanse i ordery a nie
pociągnął on za sobą żadnych nieprzyjemnych skutków dla nikogo
konkretnego poza rodzinami tych, którzy zginęli, można wysnuć tylko
jeden wniosek. Jeśli wziąć za punkt wyjścia sławną wypowiedź obecnego
prezydenta Komorowskiego, iż państwo zdało egzamin to
zgodzić się z nią można tylko w jednym wypadku. Jeśli przyjmie się, iż
celem a może i zamiarem tego państwa było to, co stało się w Smoleńsku. A
miarą tego sukcesu było to, jakie były tego następstwa. Absurdalna
logika? Ale nie do mnie pretensje.
Oczywiście
zdaję sobie sprawę, że Komorowski starał się powiedzieć coś innego. To
zaś, co powiedział należy położyć na karb jego znanych i nie raz
widzianych ograniczeń, które były wszak źródłem nie tylko tego jednego
„braku precyzji”. Niemniej po tych, nazwijmy je niefortunnymi, słowach
wielu podjęło starania, by stały się one ciałem. Produkując w efekcie
twór państwopodobny, w którym władza od kilku lat toczy permanentną
„zimną wojnę” ze znaczną częścią społeczeństwa. Zapominając że nie od
tego jest, zapominając od czego jest. I bynajmniej nie jest to żadna
wojna obronna.
Państwo,
którego dotyka taka tragedia jest w stanie zdać egzamin pod warunkiem,
że odkryje przyczyny, wskaże (i ukarze) winnych i podejmie działania,
które wykluczą podobne zdarzenia w przyszłości. I, co najistotniejsze, zminimalizuje skutki społeczne takiego zdarzenia
Jeśli
prześledzimy to, co działo się i dzieje się po tragedii smoleńskiej
trudno stwierdzić, że którykolwiek z tych warunków został spełniony. Im
dłużej trwa proces „wyjaśniania” tym więcej Polaków zdaje się wiedzieć
coraz mniej. I dochodzimy do reakcji paradoksalnych, kiedy mamy się
śmiać z „eksperymentów myślowych” a z powagą podchodzić do fachowości
speców, którzy nie tylko mieli problem z kluczowym pomiarem za pomocą
linijki ale nie widzą w tym problemu. Mają natomiast poważny problem ze
wskazaniem tego, który jest chodzącą „analizą fonoskopijną” wychwytującą
Błasika z tysiąca kilometrów. Wbrew późniejszym, profesjonalnym
analizom. Bo Błasik „leżał obok radiotelegrafisty”.
Jeszcze
gorzej jest z drugim warunkiem. O tym, jak daleko nam a w zasadzie IM
do jego spełnienia świadczy to choćby, ze z TAMTEJ strony jest to w
stanie zauważyć i publicznie przyznać wyłącznie ktoś, kto jest
absolutnym zaprzeczeniem jakichkolwiek wartości w polityce. Jeśli więc
ONI okazują się gorsi nawet od niego, to kim ONI są do cholery?
„-
Polska to jest taki kraj, w którym może zginąć prezydent, ważne osoby w
państwie i żaden urzędnik nie ponosi odpowiedzialności. To jest tak
absurdalne, że trudno się z tym pogodzić. To wielka potwarz dla
polskiego państwa, że nie potrafimy ustalić, jaki urzędnik jest
odpowiedzialny za śmierć prezydenta. To rzecz, która się nie mieści w
głowie.”*
To
właśnie opinia, którą Palikot wyjął mi z ust. Powtarzam ją od kilku lat
jako coś oczywistego. I nie mam wątpliwości, że jej oczywistości nie
dostrzega się tylko przy złej woli.
O
wykluczeniu podobnych zdarzeń nawet nie chce mówić. Jeśli całość
działań w sprawie tragedii smoleńskiej sprawia wrażenie zacierania
śladów, niczemu nie zapobiegnie. Raczej odbije się nam czymś podobnym.
Może nie tak tragicznym. Choć kto wie.
I
sprawa ostatnia. Nie tak dawno ponownie tłumaczyłem komuś co w moim
odczuciu było, jest i pozostanie największym, niewybaczalnym grzechem
obecnej ekipy. Po 10 kwietnia stało się coś, co mogło dać początek
powrotowi społecznego spokoju i zakończyć społecznemu rozdarciu. I
naprawdę nie było wiele potrzeba, by to osiągnąć. Mówiąc krótko nie było
za to ceną zbyt wygórowaną na przykład postawienie pomnika. Choćby i na
Krakowskim. Zamiast tego mieliśmy małostkowość, z której urodziło się
liczne stadko parszywych szczurów z partyjnymi legitymacjami ujawniające
się za każdym razem gdy ktoś gdzieś za głośno przypomni Lecha
Kaczyńskiego. Szczególnie ciekawie wyglądają te szczury, które z
perspektywy swoich dwudziestu kilku lat oceniają dorobek Prezydenta. Nie
wiem czy dla nich to metoda by wykazać się i zaistnieć w partyjnej
hierarchii.
W
efekcie zamiast pojednania mieliśmy Cybę. I to jest właśnie „opus
magnum” Donalda Tuska. Nie przebije on tego a raczej nie zamaże choćby
wybudował metro stąd do Nowego Jorku z pętlą na biegunie a potem sam
osobiście zdobył mistrza świata w futbolówkę.
10
kwietnia 2010 r. skończyły się racjonalne dyskusje o państwie i
polityce. Racjonalizm tym pojęciom może przywrócić tylko najboleśniejszy
upadek tych, którzy za to państwo wtedy i teraz ponoszą
odpowiedzialność. Nie chodzi wcale o symbol, choć one są oczywiście
potrzebne. Chodzi o przykład. Boleśnie racjonalny przykład, pokazujący
jak kończą niegodziwcy u władzy. Jeśli tego nie będzie, będą Cyby.
Innego wyjścia nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz