Jeśli
za coś będzie się pamiętać kiedyś Donalda Tuska jako człowieka
kierującego naszym państwem będzie to niewątpliwie przypisywany mu,
słusznie czy niesłusznie, straszliwy niefart, który towarzyszył
poczynaniom jego i jego ekipy. W wielu publikacjach przedstawiany jest
wręcz jako współczesny Jonasz. Co jest pewnie celne ale, niestety, wiąże
się też z niefartem, dotykającym tego i tych, którymi on rządzi, panuje
czy jakby tego nie określić. Jest w tym zresztą coś metafizycznego. W
roku 1987, w sławetnej odpowiedzi na pytanie miesięcznika „Znak”, tej
samej w której zanegował tradycyjne podejście do narodowej tradycji
wskazując, że taka „polskość to nienormalność”, stwierdził też, że „polskość kojarzy się z przegraną, z pechem, z nawałnicami”.* No i doczekał się nawałnic, pecha a przegrana też pewnie go nie minie.
Oglądając
ostatnie wydarzenia wokół Tuska i jego rządu trudno nie zauważyć, że ów
wspominany wcześniej pech uwziął się wręcz na Premiera, niwecząc nie
tylko jego zamierzenia ale i nadzieję. Z zamierzeniami jest wręcz tak,
że jak się je wprowadza w życie to zaraz potem trzeba połowę
administracji mobilizować do objaśniania o co rządowi chodziło, jak
miało być i czemu nie jest.**
Ale,
jak wiadomo, „nie ma tego złego…”. W tym przypadku, niestety dla Tuska i
jego ekipy, to, co złego ich dotyka, na dobre wychodzi jednak komuś
innemu. I to jest zasadniczy temat tego tekstu.
Oczywiście
banałem jest stwierdzenie, że na potknięciach czy wręcz upadkach Tuska
zyskuje głownie Kaczyński i jego partia. To jest niejako wpisane w
polityczne reguły i wszędzie tam, gdzie w większym czy mniejszym stopniu
politycznym życiem rządzą demokratyczne reguły, normalnym jest, że jak
rząd daje ciała to opozycji rośnie. Więc nie o tym banale i tej normie
chcę pisać.
Chcę
pisać o kolejnym przekleństwie Donalda Tuska, które tak, jak te słowa
wypowiedziane przez niego lat temu prawie trzydzieści, zdaje się obracać
przeciw niemu.
Do
pewnego momentu największą siłą obecnej ekipy była znakomita
umiejętność kierowania uwagi opinii publicznej na to, co było dla Tuska i
jego ludzi wygodne a nawet korzystne. W świadomości obserwatorów
zapisało to się jako metoda „przykrywania” swoich wpadek czymś
najczęściej nadętym ponad rzeczywistą miarę. Były to albo jakieś
trzeciorzędne działania czy osiągnięcia PO lub rządu albo też nie za
bardzo warte uwagi poczynania przeciwników, które dzięki ewidentnej
sztamie z tą „większą połową” (jak mawiają ludzie prości a przez to
często widzący świat prawdziwiej) mediów, pokazywano albo jako tryumfy
(te pierwsze), albo jako skończone sqrwysyństwo (te drugie). I wszystko
kończyło się dobrze. Dla Tuska, jego ludzi i całej „większej połowy”.
Zdawało
się wręcz, że tą metodą i dzięki tej „małej pomocy przyjaciół” uda się w
końcu przeciwnika znokautować i odesłać w polityczny niebyt.
Zdarza
mi się czasem, najczęściej przypadkiem bo normalnie telewizji od dawna
nie umiem oglądać, skacząc po kanałach trafiać na kanał sportowy,
prezentujący aktualne i archiwalne walki bokserskich czempionów. Ileż w
nich historii, w których jeden z zawodników przez większość rund okładał
niemożliwie i bezlitośnie przeciwnika ale nie zdołał doprowadzić do
knock outu by samemu w końcówce tak właśnie zostać pokonanym.
Dziś
widać, że chyba z czymś takim mamy w naszej bierzącej polityce do
czynienia. Odnoszę wrażenie, że Platforma straciła swój dawny cios a co
więcej nie potrafi też, pozostając w bokserskiej poetyce, trzymać
należycie gardy.
Od
dość długiego czasu, także w publicznych wypowiedziach, niektórzy,
nazwijmy ich „prominentnymi” choć ja tam prawdziwej hierarchii tej
partii nie znam więc nie wiem na ile to trafne, politycy PO z nadzieją
przekonują, że jeszcze wrócą w wielkim stylu do gry bo Prezes Kaczyński
albo „sklei szklany sufit” albo, sam czy przy wsparciu swoich
najbliższych współpracowników, odstawi coś tak grubego, że „Naród nie
wytrzyma”.
I
tu właśnie dochodzimy do sedna tego wpisu czyli tego wspomnianego już
mechanizmu, który z jakiegoś powodu surowo karze niewykorzystane
sytuacje.
Wbrew
opinii większości zwolenników PiS uważam ostatni wywiad, udzielony
przez Kaczyńskiego „Rzeczpospolitej” za niefortunny. Może to
doświadczenie, nabyte przez lata, wypominanej mi przez ideowo zbliżonych
czytelników mojej publicystyki, lektury wytworów koncernu „Agora”, ale
nauczyłem się w czytanych tekstach wyszukiwać tego, czego łatwo można
się czepić. Tak więc po lekturze wywiadu bez problemu, i jak się zaraz
okazało bardzo trafnie, obstawiłem te momenty, które posłużyły do ataku
na Kaczyńskiego. I pewnie by długo PiS lizał rany po tym gdyby Tuskowi
nie przyszło do głowy przykryć sprawy „reformą OFE”. Fakt, media
„większej połowy” usiłowały zrobić, co się da, żeby Polaków skupić
jednak na Prezesie PiS, ale dało się niewiele. Szczególnie jak poza
Tuskiem na pomoc Kaczyńskiemu ruszył Buzek oraz Gowin z Żalkiem
nazywający anonsowaną propozycję programową partii i rządu tak, jak tego
nie zdążył nazwać nikt z PiS ani żaden inny przeciwnik PO.
Zaraz
po tym nastąpiło sławetne „posiedzenie wyjazdowe” klubu PiS. Jeszcze
dziś, przeglądając strony czy to TVN24 czy „Wyborczej” widać, że to miał
być właśnie temat najbliższych dni.
Oczywiście
nie dziwię się tym mediom, dziwiąc się dla odmiany tym wszystkim,
którzy z taką pobłażliwością podchodzą do tego, co niektórzy uczestnicy
„posiedzenia” robili. Jestem przekonany, że wszyscy obrońcy Hofmana i
jego „ptaszka”, gdyby na jego miejscu był Graś, Ostachowicz, Grupiński
czy Niesiołowski, bez namysłu domagaliby się dla nich za to kary
śmierci. Oczywiście politycznej ale zawsze… Tak to działa i pewnie ja
też dałbym się wówczas skusić.
W
tym przypadku chodzi może mniej o zasady i takie tam wielkie słowa.
Przy politykach powinniśmy się starać ich nie używać a może wręcz
oduczyć. Chodzi o to, co znakomicie opisał coryllus u siebie.*** Przy
czym ja wahałbym się między tym, na co on pokazuje w swoim tekście a
zupełnie inną, jakby mniej twardą diagnozą stanu, który zaowocował
„podkarpackimi symptomami”. Nie do końca jestem przekonany, że tam, pod
tym Mielcem wylazło z nich, z Hofmana i reszty, to, co zawsze tam
siedziało. Ja raczej sądzę, że to był przejściowy stan euforyczny,
opisany kiedyś naprawdę trafnie przez Jarosława Kaczyńskiego jako TKM.
To,
co w mojej diagnozie powinno pocieszyć, to użyte na opisanie stanu
słowo „przejściowy”. Bo daje on nadzieję, że było to coś incydentalnego.
O ile ktoś mocno zadziała, by tak właśnie było. Nie, nie mam na myśli
żadnego z „ktosiów”, o których rozpisała się „większa połowa”. Skoro w
takich warunkach i przy świadomości możliwego ale jeszcze wcale nie
pewnego sukcesu, pozwalają oni na to, by za ich sprawą „urbi et orbi”
można było zaprezentować ich w fazie TKM, znaczy, że na jakieś głębsze
refleksje czy inne potrzebne procesy myślowe zbytnio liczyć nie ma co.
Tu, tak nawiasem mniej pisze o tych, których pokazano zdejmując ich
przez szyby a bardziej o tych, którzy ze swą euforią wychodzili na
zewnątrz by było ich lepiej widać.
Na
szczęście dla nich i dla ich partii znów zadziałało szczęście, będące
równocześnie pechem czy tam niefartem Tuska i wszystkich jego przyjaciół
oraz pomocników. Akurat, kiedy tak smakowite obrazki miano zaoferować
opinii publicznej a nawet i zaoferowano, Jarosław Gowin przebił PiS i
jego mieleckie przewagi. Tak dokładnie, że dość żałośnie prezentują się
multiplikowane w „Wyborczej” i TVN „odsłony” tego tematu. Teraz na topie
jest Gowin a z nim rozpad PO. To jest temat doniosły. I gdzie tam do
tego czemuś tak mikremu i z punktu widzenia polityki nieistotnemu jak
„ptaszek Hofmana”.
Mówi
się, że „szczęście sprzyja lepszym”. Można mieć oczywiście obiekcje co
do „lepszości” Hofmana i spółki, ale w konfrontacji z tym, co dzieję się
w rządzie i w Platformie to nawet i ona spokojnie się broni.
Mówi
się też, że „szczęściu trzeba pomóc”. Mam nadzieję, że w PiS są ludzie,
którzy wiedzą jak to zrobić i którzy będą mieli wystarczająco dużo sił,
by się z tym uporać. Nawet jeśli miałoby to być i amputowanie „ptaszka”
wraz z resztą Hofmana.
Wiem,
że teraz narażam się temu i owemu, tak, jak pewnie temu samemu i owemu
narażałem się kiedyś mocno (sądząc ze zbieranych komentarzy) nazywając
Zbigniewa Ziobrę „kamieniem u szyi PiS”. Temu i owemu daję to pod
rozwagę zanim znów przeczytam to, co kiedyś, tym razem tylko z innym
nazwiskiem.
A
skoro jesteśmy przy mądrościach przysłów i powiedzonek, dodam jeszcze
trzecie. „Szczęście nie trwa wiecznie”. Polecam mocno korzystanie z
niego, póki trwa. Rozważne korzystanie.
Na deser coś ku przestrodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz