wtorek, 10 września 2013

PiS to ma szczęście czyli o mądrości przysłów i powiedzonek

Jeśli za coś będzie się pamiętać kiedyś Donalda Tuska jako człowieka kierującego naszym państwem będzie to niewątpliwie przypisywany mu, słusznie czy niesłusznie, straszliwy niefart, który towarzyszył poczynaniom jego i jego ekipy. W wielu publikacjach przedstawiany jest wręcz jako współczesny Jonasz. Co jest pewnie celne ale, niestety, wiąże się też z niefartem, dotykającym tego i tych, którymi on rządzi, panuje czy jakby tego nie określić. Jest w tym zresztą coś metafizycznego. W roku 1987, w sławetnej odpowiedzi na pytanie miesięcznika „Znak”, tej samej w której zanegował tradycyjne podejście do narodowej tradycji wskazując, że taka „polskość to nienormalność”, stwierdził też, że „polskość kojarzy się z przegraną, z pechem, z nawałnicami”.* No i doczekał się nawałnic, pecha a przegrana też pewnie go nie minie.
Oglądając ostatnie wydarzenia wokół Tuska i jego rządu trudno nie zauważyć, że ów wspominany wcześniej pech uwziął się wręcz na Premiera, niwecząc nie tylko jego zamierzenia ale i nadzieję. Z zamierzeniami jest wręcz tak, że jak się je wprowadza w życie to zaraz potem trzeba połowę administracji mobilizować do objaśniania o co rządowi chodziło, jak miało być i czemu nie jest.**
Ale, jak wiadomo, „nie ma tego złego…”. W tym przypadku, niestety dla Tuska i jego ekipy, to, co złego ich dotyka, na dobre wychodzi jednak komuś innemu. I to jest zasadniczy temat tego tekstu.
Oczywiście banałem jest stwierdzenie, że na potknięciach czy wręcz upadkach Tuska zyskuje głownie Kaczyński i jego partia. To jest niejako wpisane w polityczne reguły i wszędzie tam, gdzie w większym czy mniejszym stopniu politycznym życiem rządzą demokratyczne reguły, normalnym jest, że jak rząd daje ciała to opozycji rośnie. Więc nie o tym banale i tej normie chcę pisać.
Chcę pisać o kolejnym przekleństwie Donalda Tuska, które tak, jak te słowa wypowiedziane przez niego lat temu prawie trzydzieści, zdaje się obracać przeciw niemu.
Do pewnego momentu największą siłą obecnej ekipy była znakomita umiejętność kierowania uwagi opinii publicznej na to, co było dla Tuska i jego ludzi wygodne a nawet korzystne. W świadomości obserwatorów zapisało to się jako metoda „przykrywania” swoich wpadek czymś najczęściej nadętym ponad rzeczywistą miarę. Były to albo jakieś trzeciorzędne działania czy osiągnięcia PO lub rządu albo też nie za bardzo warte uwagi poczynania przeciwników, które dzięki ewidentnej sztamie z tą „większą połową” (jak mawiają ludzie prości a przez to często widzący świat prawdziwiej) mediów, pokazywano albo jako tryumfy (te pierwsze), albo jako skończone sqrwysyństwo (te drugie). I wszystko kończyło się dobrze. Dla Tuska, jego ludzi i całej „większej połowy”.
Zdawało się wręcz, że tą metodą i dzięki tej „małej pomocy przyjaciół” uda się w końcu przeciwnika znokautować i odesłać w polityczny niebyt.
Zdarza mi się czasem, najczęściej przypadkiem bo normalnie telewizji od dawna nie umiem oglądać, skacząc po kanałach trafiać na kanał sportowy, prezentujący aktualne i archiwalne walki bokserskich czempionów. Ileż w nich historii, w których jeden z zawodników przez większość rund okładał niemożliwie i bezlitośnie przeciwnika ale nie zdołał doprowadzić do knock outu by samemu w końcówce tak właśnie zostać pokonanym.
Dziś widać, że chyba z czymś takim mamy w naszej bierzącej polityce do czynienia. Odnoszę wrażenie, że Platforma straciła swój dawny cios a co więcej nie potrafi też, pozostając w bokserskiej poetyce, trzymać należycie gardy.
Od dość długiego czasu, także w publicznych wypowiedziach, niektórzy, nazwijmy ich „prominentnymi” choć ja tam prawdziwej hierarchii tej partii nie znam więc nie wiem na ile to trafne, politycy PO z nadzieją przekonują, że jeszcze wrócą w wielkim stylu do gry bo Prezes Kaczyński albo „sklei szklany sufit” albo, sam czy przy wsparciu swoich najbliższych współpracowników, odstawi coś tak grubego, że „Naród nie wytrzyma”.
I tu właśnie dochodzimy do sedna tego wpisu czyli tego wspomnianego już mechanizmu, który z jakiegoś powodu surowo karze niewykorzystane sytuacje.
Wbrew opinii większości zwolenników PiS uważam ostatni wywiad, udzielony przez Kaczyńskiego „Rzeczpospolitej” za niefortunny. Może to doświadczenie, nabyte przez lata, wypominanej mi przez ideowo zbliżonych czytelników mojej publicystyki, lektury wytworów koncernu „Agora”, ale nauczyłem się w czytanych tekstach wyszukiwać tego, czego łatwo można się czepić. Tak więc po lekturze wywiadu bez problemu, i jak się zaraz okazało bardzo trafnie, obstawiłem te momenty, które posłużyły do ataku na Kaczyńskiego. I pewnie by długo PiS lizał rany po tym gdyby Tuskowi nie przyszło do głowy przykryć sprawy „reformą OFE”. Fakt, media „większej połowy” usiłowały zrobić, co się da, żeby Polaków skupić jednak na Prezesie PiS, ale dało się niewiele. Szczególnie jak poza Tuskiem na pomoc Kaczyńskiemu ruszył Buzek oraz Gowin z Żalkiem nazywający anonsowaną propozycję programową partii i rządu tak, jak tego nie zdążył nazwać nikt z PiS ani żaden inny przeciwnik PO.
Zaraz po tym nastąpiło sławetne „posiedzenie wyjazdowe” klubu PiS. Jeszcze dziś, przeglądając strony czy to TVN24 czy „Wyborczej” widać, że to miał być właśnie temat najbliższych dni.
Oczywiście nie dziwię się tym mediom, dziwiąc się dla odmiany tym wszystkim, którzy z taką pobłażliwością podchodzą do tego, co niektórzy uczestnicy „posiedzenia” robili. Jestem przekonany, że wszyscy obrońcy Hofmana i jego „ptaszka”, gdyby na jego miejscu był Graś, Ostachowicz, Grupiński czy Niesiołowski, bez namysłu domagaliby się dla nich za to kary śmierci. Oczywiście politycznej ale zawsze… Tak to działa i pewnie ja też dałbym się wówczas skusić.
W tym przypadku chodzi może mniej o zasady i takie tam wielkie słowa. Przy politykach powinniśmy się starać ich nie używać a może wręcz oduczyć. Chodzi o to, co znakomicie opisał coryllus u siebie.*** Przy czym ja wahałbym się między tym, na co on pokazuje w swoim tekście a zupełnie inną, jakby mniej twardą diagnozą stanu, który zaowocował „podkarpackimi symptomami”. Nie do końca jestem przekonany, że tam, pod tym Mielcem wylazło z nich, z Hofmana i reszty, to, co zawsze tam siedziało. Ja raczej sądzę, że to był przejściowy stan euforyczny, opisany kiedyś naprawdę trafnie przez Jarosława Kaczyńskiego jako TKM.
To, co w mojej diagnozie powinno pocieszyć, to użyte na opisanie stanu słowo „przejściowy”. Bo daje on nadzieję, że było to coś incydentalnego. O ile ktoś mocno zadziała, by tak właśnie było. Nie, nie mam na myśli żadnego z „ktosiów”, o których rozpisała się „większa połowa”. Skoro w takich warunkach i przy świadomości możliwego ale jeszcze wcale nie pewnego sukcesu, pozwalają oni na to, by za ich sprawą „urbi et orbi” można było zaprezentować ich w fazie TKM, znaczy, że na jakieś głębsze refleksje czy inne potrzebne procesy myślowe zbytnio liczyć nie ma co. Tu, tak nawiasem mniej pisze o tych, których pokazano zdejmując ich przez szyby a bardziej o tych, którzy ze swą euforią wychodzili na zewnątrz by było ich lepiej widać.
Na szczęście dla nich i dla ich partii znów zadziałało szczęście, będące równocześnie pechem czy tam niefartem Tuska i wszystkich jego przyjaciół oraz pomocników. Akurat, kiedy tak smakowite obrazki miano zaoferować opinii publicznej a nawet i zaoferowano, Jarosław Gowin przebił PiS i jego mieleckie przewagi. Tak dokładnie, że dość żałośnie prezentują się multiplikowane w „Wyborczej” i TVN „odsłony” tego tematu. Teraz na topie jest Gowin a z nim rozpad PO. To jest temat doniosły. I gdzie tam do tego czemuś tak mikremu i z punktu widzenia polityki nieistotnemu jak „ptaszek Hofmana”.
Mówi się, że „szczęście sprzyja lepszym”. Można mieć oczywiście obiekcje co do „lepszości” Hofmana i spółki, ale w konfrontacji z tym, co dzieję się w rządzie i w Platformie to nawet i ona spokojnie się broni.
Mówi się też, że „szczęściu trzeba pomóc”. Mam nadzieję, że w PiS są ludzie, którzy wiedzą jak to zrobić i którzy będą mieli wystarczająco dużo sił, by się z tym uporać. Nawet jeśli miałoby to być i amputowanie „ptaszka” wraz z resztą Hofmana.
Wiem, że teraz narażam się temu i owemu, tak, jak pewnie temu samemu i owemu narażałem się kiedyś mocno (sądząc ze zbieranych komentarzy) nazywając Zbigniewa Ziobrę „kamieniem u szyi PiS”. Temu i owemu daję to pod rozwagę zanim znów przeczytam to, co kiedyś, tym razem tylko z innym nazwiskiem.
A skoro jesteśmy przy mądrościach przysłów i powiedzonek, dodam jeszcze trzecie. „Szczęście nie trwa wiecznie”. Polecam mocno korzystanie z niego, póki trwa. Rozważne korzystanie.
Na deser coś ku przestrodze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz