niedziela, 1 września 2013

Parszywe życie żandarma (USA-Syria)



Być światowym żandarmem to rola trudna i niewdzięczna. Kiedy zachodzi konieczność… Nie, konieczność to chyba za dużo powiedziane. O tym będzie dalej. Zatem jeśli zachodzi potrzeba, trzeba zmagać się z tymi, którzy coraz natarczywiej dają do zrozumienia, że przecież nie można tak stać, że trzeba coś zrobić i z tymi, którzy wyzywają od bandytów, palą flagi i takie tam…
W takich sytuacjach faktycznie problemy skupiają się w dwóch kwestiach. Pierwszą z nich jest potrzeba reagowania, gdy gdzieś dzieje się coś, co poddaje w wątpliwość cały humanistyczny dorobek naszej cywilizacji. Kiedy ktoś wyrzyna całe populacje, gdy traktuje gazem własnych obywateli zrozumiałym jest, że oczekuje się jakiejś reakcji. No bo jak można wyrzynać czy traktować? Ktoś przecież musi coś z tym robić!
Drugą kwestią jest, kto to ma robić. Obecny kryzys syryjski pokazuje, że zbyt wielu chętnych do obnoszenia się ze swym człowieczeństwem i humanistyczną wrażliwością nie ma. W zasadzie jest tylko jeden…
Od dość dawna na tym świecie jest tak, że jeśli gdzieś ludzkość się wynaturza, gdy nie da się patrzeć na to wynaturzenie, w końcu lądują tam Jankesi i przynajmniej starają się zrobić porządek. Z lepszym lub gorszym skutkiem ale starają się.
A później znajduje się sporo „sprawiedliwych”, którzy Jankesów nazywają imperialistami, bandytami albo wręcz mordercami i wskazują prawdziwe motywy. Czy tam „prawdziwe motywy”.
I naprawdę trudno pojąc czemu Jankesom jeszcze się chce.
Słuchając opinii ekspertów, wypowiadających się w sprawie Syrii zauważyłem, że jednym powodów, dla którego Stany Zjednoczone MUSZĄ uderzyć, jest możliwość utraty światowego przywództwa. Pewnie tak jest, skoro eksperci mówią.
Tylko na co Stanom to „przywództwo”, skoro widać dziś, że korzyść z tego żadna a koszty, w tym uzyskanie po raz kolejny tytuły „pierwszego światowego bandyty”, bardzo nieprzyjemne i wysokie.
Sprawa Syrii to zresztą najbardziej jaskrawy przykład pechowego uwikłania USA w „światowe przywództwo”. Interwencja, której się od Obamy oczekuje i za którą się go później bez wątpienia medialnie rozstrzela, sprawi, że Amerykanie dokonają wymiany dość przewidywalnego i w sumie stanowiącego element stabilizacji naprawdę zapalnego regionu świata reżymu, na coś, co jest niewiadome, nieprzewidywalne a najpewniej skrajnie niebezpieczne. Ironią losu będzie, jeśli Obama doprowadzi do obalenia Asada dając władzę i przy okazji spore zapasy broni, którą dotąd dysponował Asad, ludziom związanym z Al-Kaidą. Ta na pewno wdzięczności za ten prezent nie okaże. A może podziękować w sposób, jakiego nikt w Ameryce by sobie nie życzył.
Zatem pozostaje znów zapytać, czy interwencja jest konieczna. W każdym razie interwencja amerykańska. Skoro na prawa człowieka w Syrii wypięli się gremialnie wszyscy, może lepiej byłoby, gdyby z Waszyngtonu też tylko się przyglądano, jak Asad gazuje kolejne miasteczka i wsie.
Skoro z punktu widzenia Ameryki tam lepiej już bez wątpienia nie będzie a cokolwiek Ameryka zrobi i tak ja zmieszają z błotem, zatem co za różnica? Taniej, mniej kłopotliwie będzie tylko przyglądać się. I czasem coś groźnego czy tam pełnego troski powiedzieć. Tak, jak robią to inni.
A że może stracić stanowisko „światowego żandarma”? A jaka dziś z niego korzyść? Jakoś nie widać by warto było umierać za jakąś tam Syrię. Czy kogokolwiek innego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz