Być światowym żandarmem to rola
trudna i niewdzięczna. Kiedy zachodzi konieczność… Nie, konieczność to chyba za
dużo powiedziane. O tym będzie dalej. Zatem jeśli zachodzi potrzeba, trzeba
zmagać się z tymi, którzy coraz natarczywiej dają do zrozumienia, że przecież
nie można tak stać, że trzeba coś zrobić i z tymi, którzy wyzywają od bandytów,
palą flagi i takie tam…
W takich sytuacjach faktycznie
problemy skupiają się w dwóch kwestiach. Pierwszą z nich jest potrzeba reagowania,
gdy gdzieś dzieje się coś, co poddaje w wątpliwość cały humanistyczny dorobek
naszej cywilizacji. Kiedy ktoś wyrzyna całe populacje, gdy traktuje gazem
własnych obywateli zrozumiałym jest, że oczekuje się jakiejś reakcji. No bo jak
można wyrzynać czy traktować? Ktoś przecież musi coś z tym robić!
Drugą kwestią jest, kto to ma robić.
Obecny kryzys syryjski pokazuje, że zbyt wielu chętnych do obnoszenia się ze
swym człowieczeństwem i humanistyczną wrażliwością nie ma. W zasadzie jest
tylko jeden…
Od dość dawna na tym świecie jest
tak, że jeśli gdzieś ludzkość się wynaturza, gdy nie da się patrzeć na to
wynaturzenie, w końcu lądują tam Jankesi i przynajmniej starają się zrobić
porządek. Z lepszym lub gorszym skutkiem ale starają się.
A później znajduje się sporo „sprawiedliwych”,
którzy Jankesów nazywają imperialistami, bandytami albo wręcz mordercami i
wskazują prawdziwe motywy. Czy tam „prawdziwe motywy”.
I naprawdę trudno pojąc czemu
Jankesom jeszcze się chce.
Słuchając opinii ekspertów, wypowiadających
się w sprawie Syrii zauważyłem, że jednym powodów, dla którego Stany
Zjednoczone MUSZĄ uderzyć, jest możliwość utraty światowego przywództwa. Pewnie
tak jest, skoro eksperci mówią.
Tylko na co Stanom to „przywództwo”,
skoro widać dziś, że korzyść z tego żadna a koszty, w tym uzyskanie po raz
kolejny tytuły „pierwszego światowego bandyty”, bardzo nieprzyjemne i wysokie.
Sprawa Syrii to zresztą najbardziej jaskrawy
przykład pechowego uwikłania USA w „światowe przywództwo”. Interwencja, której
się od Obamy oczekuje i za którą się go później bez wątpienia medialnie
rozstrzela, sprawi, że Amerykanie dokonają wymiany dość przewidywalnego i w
sumie stanowiącego element stabilizacji naprawdę zapalnego regionu świata
reżymu, na coś, co jest niewiadome, nieprzewidywalne a najpewniej skrajnie
niebezpieczne. Ironią losu będzie, jeśli Obama doprowadzi do obalenia Asada dając
władzę i przy okazji spore zapasy broni, którą dotąd dysponował Asad, ludziom
związanym z Al-Kaidą. Ta na pewno wdzięczności za ten prezent nie okaże. A może
podziękować w sposób, jakiego nikt w Ameryce by sobie nie życzył.
Zatem pozostaje znów zapytać, czy
interwencja jest konieczna. W każdym razie interwencja amerykańska. Skoro na
prawa człowieka w Syrii wypięli się gremialnie wszyscy, może lepiej byłoby,
gdyby z Waszyngtonu też tylko się przyglądano, jak Asad gazuje kolejne
miasteczka i wsie.
Skoro z punktu widzenia Ameryki tam
lepiej już bez wątpienia nie będzie a cokolwiek Ameryka zrobi i tak ja
zmieszają z błotem, zatem co za różnica? Taniej, mniej kłopotliwie będzie tylko
przyglądać się. I czasem coś groźnego czy tam pełnego troski powiedzieć. Tak,
jak robią to inni.
A że może stracić stanowisko „światowego
żandarma”? A jaka dziś z niego korzyść? Jakoś nie widać by warto było umierać
za jakąś tam Syrię. Czy kogokolwiek innego…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz