czwartek, 5 września 2013

Dany le Rouge czyli precz z preczem!



Zdumiałem się, widząc, że nikogo nie obszedł apel panów Felixa Marquardt i Daniela Cohn-Bendita. To znaczy tu nie obszedł bo tak poza tym publikuje ich cała światowa prasa  od Dżakarty po Nowy Jork. Cała znacząca prasa rzecz jasna.

W zasadzie nie tyle się zdumiałem co zezłościłem bo miałem zamiar napisać na ten temat tekst inny niż wszyscy. A jak mam to zrobić, skoro wszyscy mają panów Marquardt i Cohn-Bendita gdzieś? Jak mój ma być inny jak nie ma się od czego odróżniać? Trudno, spróbuję tak, jak jest.
Wspomniani panowie, na fali tego, co się na świecie dzieje postanowili wywołać rewolucję. Odwołując się wprost do wydarzeń na placach Tahrir i Taksim w Kairze i Stambule zapowiadają wydarcie politykom ich największego sekretu czyli państwa narodowego. O tym za chwilę a na razie o stronie technicznej pomysłu.

Pamiętając fakt, że pan Cohn-Bendit politykiem jest nieomal dłużej niż ja w ogóle żyję, jego rola w wydzieraniu czegokolwiek politykom może wyglądać niezwykle ciekawie. Coś jak wydarcie sobie na przykład podszewki przy wyjmowaniu z kieszeni karty kredytowej. W przypadku mniej doświadczonych i obytych polityków kartę zastąpi najpewniej grzebień w tylnej kieszeni spodni.
 Dany le Rouge, jak Cohn- Bendita nazywano pamiętnego maja 68, kiedy jego gwiazda zabłysła, nie nastraszyłby mnie zbytnio nawet, jak bym go spotkał po moimi drzwiami z taśmą nabojów przecinającą tors i w czapce z napisem „Abpopa”. Najweselszy serial, jaki kiedykolwiek oglądałem to był dokument w kilku częściach, pokazujący „od środka” studencką rewoltę w Paryżu 1968 r. Płakałem ze śmiechu oglądając relację z obrad różnych komitetów, gdzie na poważnie rozważano postulaty zrównania wszystkiego z ziemią by to, co powstanie, bez wyjątku było rewolucyjne. Najczęściej wypowiadały te durnoty wolno, spokojnym głosem, melancholijnie usposobione i  zawsze zaopatrzone w zapalonego papierosa paryskie La Pasionarie o takich mądrze wyglądających obliczach.  Później z tych komitetów, już po latach i Cohn-Bendit i cała reszta przeflancowali się do prawdziwych struktur władzy od czego zmądrzeć chyba nie zdołali ale pokazali, że cwani to chyba jednak są. Połączenie ich cwaniactwa i głupoty jeszcze nam w tej opowieści wróci.

Z panem Marquardt jest już nieco gorzej niż z „Czerwonym Danym” bo to jakby nowa gwiazda. Co nie znaczy, że mniej cwana. Chyba nawet bardziej. Ale nie jest on mi znany z tak durnych sytuacji jak te paryskie komitety z 68. Czy to dobrze czy źle trudno mi ocenić.

Ale wróćmy do „nowego Tahrir i Taksim”, gdzie Cohn-Bendit z Marquardt będą wydzierać politykom, ale oczywiście nie sobie nawzajem, ich skarb, którym jest państwo narodowe. Będą wydzierać po to, „by powstał ponadnarodowy, międzypokoleniowy, nieideologiczny oddolny ruch - zdolny wynieść integrację europejską na wyższy poziom.” Oczywiście ten „ponadnarodowy, międzypokoleniowy, nieideologiczny oddolny ruch” bez polityków się nie obędzie. Nic się bez nich nie obędzie! Zatem Cohn-Bendit z Marquardt to, co przy udziale skończonych naiwniaków, którzy ewentualnie dadzą się tym cwaniakom nabrać, wyrwą (znaczy wyrwaliby) politykom, zaraz oddadzą innym politykom. I tu pojawia się ciekawostka bo wedle jakiego klucza to zrobią zważywszy na założoną „nieideologicznośc” procesu. Pewnie kluczem będzie sympatia… Żartuję oczywiście. Bo klucz będzie prosty. To wznoszenie się na „wyższy poziom” polegać będzie na zamianie „nacjonalistów” internacjonalistami.

Czy ma to szansę powodzenia? Jeśli wezmą się za to weterani z paryskich komitetów, będzie to najpewniej równie zabawne co ta ich pierwsza rewolucja. Choć z drugiej strony…    Nie tylko ja chyba dostrzegam zgubną rolę uniwersytetów, które,  wypakowane  po brzegi dżenderkami, socjologią krytyczną i cała resztą lewaków widzących świat z perspektywy kogoś, kto nigdy nie zdołał skończyć szesnastu lat i wyzbyć się egzaltacji naiwnej licealistki a swoje zdanie ma o ile wyczyta je z „Wyborczej” lub „Polityki”. Z kimś takim faktycznie może się to udać!

Nie ma rzecz jasna sensu przypominać starej maksymy, wedle której historia to nauczycielka życia, ani przywoływać wypływających wprost z niej przykładów, pokazujących jak się kończyły dotychczasowe „wznoszenia na wyższy poziom integracji”. Pokoleniu 68 to umknęło bo na żadne nauczycielki czasu nie mieli przesiadując w przywołanych komitetach, paląc papierosy i ględząc o durnotach, a to najnowsze, które za tamtym teraz może pójść, to w jakimś sensie analfabeci. Którym do głowy nawet nie przyjdzie, że „zrywanie z państwem narodowym” wymaga też zrobienia porządku z mniej lub bardziej przywiązanymi do tych państw narodami. Biorąc pod uwagę tempo, proponowane przez autorów manifestu najszybszym sposobem zdają się być doły z wapnem. Sposób sprawdzony już niejednokrotnie w toku wyrywania narodom ich „państw narodowych”.

Skończyć powinienem ogólną refleksją nad dramatycznym końcem tworów, które w przeszłości problem wspólnot narodowych starały się jakoś rozwiązać poprzez „wnoszenie się na wyższy poziom”. Ale wizja Cohn-Bendita wyrywającego naszym politykom nasze „państwo narodowe” przypomniała mi anegdotę. Od razu zastrzegam, że ta najszybciej rzucająca się w oczy zbieżność jest naprawdę przypadkowa.

Na ulicy Warszawy, już po wojnie spotyka Polak swego sąsiada Żyda. Pamięta sprzed wojny i sąsiada i jego trzech synów więc pyta o nich.
- Cóż porabiają chłopaki?
- Najstarszy jest w Związku Radzieckim. Komunizm tam buduje.
- A średni?
- Średni jest w Ameryce. Stara się tam budować komunizm choć łatwe to nie jest.
- No a najmłodszy?
- Jest w Izraelu.
- Buduje tam komunizm? – domyśla się pytający.
- Zwariował sąsiad?! We własnym kraju?!

Nie chodzi mi oczywiście o ten kraj Cohn-Bendita, o którym pewnie wielu pomyślało. Jestem pewien, że gdyby postulaty obu panów wprowadzić w życie, ten ponadnarodowy, europejski twór, o który walczą, zapewne przypadkiem, w kolejnych wyborach oddawałby stery władzy rodakom albo Cohn-Bendita albo Marquardt. I decydowała by o tym nie ideologia a zwykła matematyka.
Zatem gdy panowie wołają „Przecz z państwem narodowym” ja odpowiadam im „przecz z preczem!!!!”* Tak w klimacie Paryża z młodości „Czerownego Dany’ego”.

* Nie wiem kto był autorem tego hasła- karykatury sławnego „zabrania się zabraniać”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz