Był taki dowcip w PRL-u, związany z wyborem
Karola Wojtyły na papieża.
Kiedy wiadomości z Watykanu dotarły
do Polski i rozeszły się po niej, do I Sekretarza, towarzysza Gierka przybyła
ekipa jednego z partyjnych organów prasowych, by zapytać co on sadzi w tej
sprawie.
- Bardzo się cieszę. Tak samo zresztą
jak i reszta społeczeństwa ludowej Polski – odparł towarzysz Gierek.
- Poważnie?! – zdumiał się
dziennikarz redakcji, która jak Bóg przyk… jak nakazuje dialektyka, była bardziej
marksistowska od Marksa.
- Nooo… Prawdę mówiąc wolałbym na tym
stanowisku Babiucha – przyznał I sekretarz.
Kiedy przyglądam się temu, co od
jakiegoś czasu bardzo intensywnie dzieje się w redakcji na Czerskiej czy raczej
z redakcją na Czerskiej, nie mam wątpliwości, że chodzi tylko o to, że tam też
woleliby Babiucha. Możliwie na jak największej liczbie stanowisk w rzymskim
Kościele.
Choć z boku wygląda to tak, jakby
powstał tam właśnie prawdziwy neokatechumenat. Jakby się Czerska nagle
przestraszyła, że ciągnąc dalej tak, jak ciągnie, w komplecie pójdzie do
piekła. I tak pójdzie co będzie o tyle zabawne, ze w piekło nie wierzy więc tak
zwane „zdziwko” będzie jakby większe.
Ale dość żartów w tym jakże zbożnym
temacie.
Redakcja mocno stara się przynajmniej
sprawiać wrażenie takiego podwórkowego Lutra atakującego sumienia pogubionego
ludu bożego po to, by się odnalazł. Pod opieką starannie dobranych pastuszków
oczywiście, których doborem, a jakże, zajmie się sama Redakcja. Ale wszystko to
na nic. Głownie chyba dlatego, że z tych, co są zarazem pogubieni i czytają „Wyborczą”
znam w zasadzie tylko Jana Turnała. Którego przekonywać nie trzeba ale który na żadnego Babiucha szans już chyba nie
ma.
Z Babiuchami „Wyborczej” w ogóle nie
jest dobrze w tym sensie, że zamiast stanowiska obsadzać, raczej je tracą. I
nie przez to, że są potencjalnymi Babiuchami lecz na skutek różnych szkodliwych
dość cech osobistych. I zamiast mieć z nich, tych Babiuchów korzyść, musi Redakcja
prawdziwą akcję ratunkową organizować. Jakby chodziło o misie panda w Tybecie.
Nie tak dawno, spraszając kilku ewidentnych
„pożytecznych idiotów” w osobach pewnego księdza sławnego i najpierwszego z
kandydatów, których by Redakcja widziała w roli Babiucha, i senatora
konserwatywnego, zorganizowano na Czerskiej dyskusję pod jakże wesołym tytułem,
który zapożyczyłem dla niniejszej notki.
Trudno mi uwierzyć, że nikt na
Czerskiej nie dostrzegł pewnej niejednoznaczności tytułu. Od tak dawna przecież
jednym z zarzutów stawianej środowisku skupionemu wokół gazety i jej naczelnego
jest wszak to, że gdzie się da starają się dyktować, co wolno a czego nie wolno
mówić. I najczęściej bywa z tym tak, jak choćby z walką, jaką na łamach „Gazety”
stoczyła pastuszek Pogorzelska z Kędzierzyna-Koźla przeciwko „szowinistycznej i
peudopatriotycznej” piosence „Urodziłem się w Polsce” „metali” ze „Złych Psów”.
Bywa głupio i śmiesznie zarazem.
Ale wróćmy do tego, co wolno mówić w Kościele.
Debata tak naprawdę powinna nazywać się „Komu
wolno mówić w Kościele”. Rzecz bowiem sprowadza się do tego, że, jak piszą w
„Wyborczej”, „Zakaz publicznej
wypowiedzi dotyka kolejnych księży, którzy odważyli się głosić opinie zgodne z
własnym sumieniem, za to sprzeczne z sądami własnych przełożonych”. Pytają więc „Dlaczego księża, którzy odważnie przełamują kościelne tabu, narażeni są
na represje, a jednocześnie kontrowersyjne sądy padające z ust o. Tadeusza
Rydzyka oraz gości Radia Maryja znajdują poklask biskupów?”* Widać więc, że
o ile Kościół woli, by wolno było mówić Rydzykowi, na Czerskiej woleliby, żeby jemu
wolno nie było, za to by mówić mogli Boniecki i Lemański. Którzy, jak mi się
wydaje, są zapewne jakimiś utalentowanymi brzuchomówcami, bo jakoby kazano im
milczeć, a głośno jest, że się tak wyrażę „na bieżąco”, o tym, co mają do
powiedzenia.
I tu mam takie zapytanie retoryczne
do redaktorów wszelkich z ulicy Czerskiej i wszystkich tych ulic, gdzie swe
ekspozytury wspomniana Czerska posiada. Czy macie, redaktorzy szanowni możliwość
mówić swobodnie i publicznie to, co sprzeczne jest z „sądami własnych
przełożonych”? Ale tam mówić! Publikować! Poprosiłbym o przykłady, gdyby
znalazł się choćby jeden przypadek twierdzący, podany odważnie pod nazwiskiem.
Zatem jakby o to chodzi, żeby mówić
mogły Babiuchy a nie jakiś tam… nie Babiuchy. A z tym niestety gorzej. Co widać
po dziwnym dość tekście z dzisiejszej „Wyborczej” „Duchowni mianowani przez abp. Życińskiego tracą funkcje w kurii”. Z
którego w zasadzie nie tylko nie wynika nic ponad to, że „Arcybiskup
Stanisław Budzik po prawie dwóch latach w Lublinie wprowadza swoje porządki w
kurii metropolitalnej.”** Chyba tylko to jedno, że Arcybiskup ze „swoimi
porządkami” zwłóczył jakby, tolerując dość długo porządki nie swoje. Za co mu
chwała a nie powód do donosiku. Nie wynika w każdym razie, że ci, co w miejsce
zwalnianych są powoływani, są jacyś wyraźnie gorsi. Jedyne, co przychodzi do
głowy jako pretekst by się o „porządkach
Arcybiskupa” rozpisywać zawarto w tytule. Ze są to takie mniejsze Babiuchy
mianowane niegdyś z błogosławieństwem neokatechumenów z Czerskiej.
* http://wyborcza.pl/1,75248,14609536,Duchowni_mianowani_przez_abp__Zycinskiego_traca_funkcje.html#ixzz2f4qgtCtX
** http://wyborcza.pl/1,75248,14609536,Duchowni_mianowani_przez_abp__Zycinskiego_traca_funkcje.html#ixzz2f4qPJnce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz