Smutny
a nawet koszmarny epilog do równie koszmarnej historii sprzed wielu
miesięcy, zatytułowanej „budowa autostrad w Polsce” przeczytać można w
Gazecie Prawnej.* To historia prawdopodobnego końca firmy, która
uratowała swego czasu kilka twarzy z pierwszych stron gazet a jakby przy
okazji posadę swego obecnego kata, pana Lecha Witeckiego, szefa GDDKiA.
W liście do Witeckiego prezes niemiecko-czeskiej firmy Boegl a Krysl
napisał, że „dochodzi
do likwidacji spółki budowlanej, która nawet kosztem strat finansowych,
zamiast sporów sądowych, wolała się wywiązać z honorem z umów i
ukończyć swoje budowy”*. Rzecz dotyczy 100 milionów kar
umownych, naliczonych tej formie przez GDDKiA w związku z realizacją
niegdysiejszej „mission impossible” czyli najpierw zapewnieniem
„przejezdności” a później ukończeniem kluczowego odcinka autostrady A2.
Tego, który przed Euro12 stał się najpilniej obserwowaną „wielką budową
socja… III RP”.Była i „Gruba Berta” i sieć pękająca od zachwytów
miłośników ministra Nowaka, którzy natychmiast pojechali testować
„przejezdność”, zapoznając się przy okazji z wkładem III RP w rozwój
współczesnej semantyki.
Ja
nie twierdzę, że te 100 milionów to coś, co Witecki i jego ludzie
wzięli ot tak, z czapy. Nie twierdze też, że szefowie Boegl a Krysl nie
ponoszą winy choćby przez niezbyt uważne przeczytanie podpisywanych w
pośpiechu umów czy też w skutek nadmiernej wiary w to, że ich przysługa
zrodzi przysługę, z której to oni skorzystają. Nie twierdze tego
absolutnie.
Tym
bardziej nie twierdze, że odcinek tak zwany „środkowy odcinek”
autostrady A2 to jakieś zjawisko paranormalne, coś w rodzaju „trójkąta
bermudzkiego” w którym z niewyjaśnionych powodów znikają firmy
budowlane, specjalizujące się w drogowych przedsięwzięciach. Po COVEC
(która na szczęście dla niej znikła tylko z naszego rynku) i DSS
przyszła kolej na Boegl a Krysl.
Boegl
a Krysl to nie jakaś tam podwórkowa ekipa, co się skrzyknęła bo poszedł
chyr, że jest interes do zrobienia. Ma na swoim koncie kilka
inwestycji. W Polsce i nie tylko w Polsce. Mało prawdopodobne jest więc,
że wpakowała się w coś, co było ponad jej siły. Okazało się jednak, że
budowa autostrad w Polsce to coś, co i ja przerosło. I tu pojawia się
pytanie, czemu tak jest, że uścisk dłoni szefów naszych „dróg krajowych i
autostrad” często jest śmiertelny.
Obok
mojego miasta znajduje się koniec autostrady A1. Jako dziecko byłem
przekonany, że żadna droga nie ma końca. Nawet jak gdzieś tam dotrze do
gór nieprzebytych czy oceanu bezkresnego, zgrabnie zakręci i znajdzie
kierunek, w którym dalej podąża. Od wielu miesięcy widzę koniec drogi.
Tym ciekawszy, że wcale nie mający prawa istnieć. Ponad rok temu z
budowy zeszła irlandzka firma SRB, procesująca się obecnie z GDDKiA o 1
miliard złotych należności za wykonane prace. Konflikt między GDDKiA i
SRB i list prezesa Boegl a Krysl przywołują z kolei dramatyczne
zakończenie współpracy Generalnej Dyrekcji z kolejna firmą zaangażowaną w
budowę autostrady A1. Jarosław Duszewski, prezes firmy Alpine Bau, która zeszła z budowy mostu w Mszanie napisał do szefa GDDKiA list. Pisał w nim „
„Z
polskiej zielonej wyspy uczynił pan rzeźnię polskich i europejskich
firm budowlanych. Jest pan jedynym urzędnikiem w UE, który przy tak
ogromnych środkach doprowadził do zapaści budownictwa drogowego, a kraj
pozbawił koła napędowego przeciw recesji - pisze w dramatycznym tonie
Duszewski. Może być Pan dumny, 600 ludzi pozostaje bez pracy w Polsce i
15000 w Europie przez Pana. List ambasadorów do Pana Premiera Janusza
Piechocińskiego, w sprawie stosowanych przez Pana nieczystych i nie
przyjętych w normalnych stosunkach biznesowych praktyk, powinien zmusić
Pana przełożonych i to będę walczył w imieniu 600 polskich pracowników,
których pozbawił Pan pracy, do jednoznacznego pozbawienia Pana
stanowiska.”**
Zaiste
trudno przejść obojętnie obok niektórych stwierdzeń zacytowanego listu.
I to bez względu na to, czy Alpine Bau padła ofiarą okoliczności,
czyjejś złej woli czy też własnej niefrasobliwości. Pamiętam kampanię
wyborczą sprzed kilkunastu już lat, gdzie jedna z politycznych sił,
której rdzeń z czasem, że tak powiem, zlał się w Platformę Obywatelską,
swój program gospodarczy opierała na twierdzeniu, że budowa autostrad
może napędzić nasza gospodarkę. I coś w tym być musi bo trudno znaleźć
inną dziedzinę, która byłaby w stanie wygenerować taką liczbę miejsc
pracy. Szczególnie gdy ogromna część funduszy przychodzi z zewnątrz
niczym prezent.
Okazuje
się jednak, że nie u nas. Mimo tego, że na drogi dostaliśmy z Unii
ogromne pieniądze, które powinny wygenerować nam wzrost PKB rzędu 0,5
punktu procentowego i przy okazji drastycznie zmniejszyć bezrobocie
nadal ledwie wystajemy jak piaszczysta lacha z morza kryzysu a stopa
bezrobocia co najwyżej drgała sezonowo.
Zamiast
tych profitów udało się nam wygenerować w dziedzinie drogownictwa
osobliwy „inkubator przedsiębiorczości”. Działający na opak temu, co być
powinno i co podpowiada logika. Niczym doborowe stado urodzonych
morderców firm, które zdążyły liznąć świata zanim im rozum odebrało i
porwały się na III RP.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz