sobota, 9 kwietnia 2011

Żal z urzędu, zrozumienie z dystansu…

Przyznam, że czasem wstyd mi tej złości, którą odczuwam w zetknięciu z medialną wersją uczuć i emocji związanych z tragedią sprzed roku. Mały widocznie i bardzo, bardzo daleki od doskonałości ze mnie człowiek skoro tak trudno mi dopatrywać się w upublicznianych właśnie relacjach opisujących reakcje i przeżycia różnych osób publicznych w dniach kwietnia 2010 czegoś innego ponad chęć wyjścia naprzeciw przekonaniu, że teraz tak wypada. Mały ze mnie człowiek skoro czepiam się tego, że tak późno wpadli na to, że „tak wypada”.

Jedna z czołowych gazet uraczyła nas prawdziwym serialem będącym opisem rozterek, załamań, płaczów nieomal ludzi, którzy przez ten miniony rok w świadomości bardzo wielu obywateli zdołali zapisać się jako, przepraszam za cytat, „wyjątkowo nieczułe sukinsyny”. Potrafiące na przykład pytania dotyczące upamiętnienia ofiar i samej tragedii kwitować czymś w rodzaju mało przyjaznego szczeknięcia. Mające dziwne upodobanie do tego, co dla człowieka o normalnej (w moim, ułomnym bez dwóch zdań pojęciu) wrażliwości jest niczym innym jak zwykłym chamstwem i skrajnym zbydlęceniem. Nie mające oporów by ze swymi pretensjami pąkować się niemal w środek pogrzebowego konduktu.

I teraz nagle odkrywają przed publicznością swoje krwawiące wówczas serca, nie bacząc momentami na to, że czasem bywają w swym ekshibicjonizmie zabawni co z tym krwawienie współgra tak sobie. Tak jak choćby ten najwyższy urzędnik, który wreszcie ujawnił prawdę o tamtym żenującym wyścigu na smoleński pas. Okazało się, że został po prostu porwany przez jakiegoś bezimiennego ruskiego trepa i bał się chyba temu trepowi wyjaśnić kim naprawdę jest. Dziś (jeszcze nie zapoznałem się i nie wiem czy zapoznam się, nie bardzo mam ochotę…) wywnętrza się ponoć urzędnik najwyższy. We fragmencie, który znalazłem, wskazuje, że chyba bardziej od tej setki żywotów zmienionych jedną chwilą w trudną do rozpoznania masę przejął go los ojczyzny tak nagle osieroconej. Więc się z miejsca zaopiekował… Ciekawe czy dalej jest jakiś fragment rozmowy z Metropolitą o pochówku dowodzący rzeczywistej skali empatii urzędnika najwyższego?

W tym , niesprawiedliwie bez dwóch zdań ocenianej przez mnie – człeka małego i marnego, bólu naszych urzędników najwyższych rozpostartym na całe szerokości szpalt jest jedno, co mnie, człeka marnego i małego cieszy mimo baraku złudzeń wobec intencji. To mianowicie, że jakoś i ten niezauważany wtedy „deficyt upamiętnienia” objawił się na tyle, że już i nie wyklucza się choćby i monumentu, przed którym tak odkopywano się ten rok. Pewnie w jakiejś zaleconej pokrętnie terapii na ten ból, co dziś te szpalty zapełnia. Widać już nie jest tak źle. I chyba i jątrzyć nie będzie. A jak nie będzie to i gangreną nie grozi…

Nie zaprzeczę, że teraz ja jątrzę dla odmiany. Ale cóż… taka zmiana ról. Ci, co przez rok gardłowali, że się zawłaszcza, teraz, tuż przed rocznicą, sprawiają wrażenie mających teraz wręcz monopol na pamięć i cierpienie.

Może rzeczywiście powinienem raczej, miast dziwić się, podziwiać ich za to, że tak dzielnie potrafili ten swój ból schować za trudną dla mnie nawet do wyobrażenia racjonalnością, z jaką potrafili klarować gdzie wypada chodzić „z pochodniami”, palić znicze i kiedy należy „dać sobie spokój” albo wykazać się „dystansem” i „poczuciem humoru”. Naprawdę są godni podziwy gdy się pamięta, że przecież mają „swoich” Arama, Sebastiana, Grzegorza…

Przyznam szczerze, że daleki byłem od zamiaru jątrzenia, rozdrapywania… Ja i tak nie jestem w stanie w pełni pojąć tego, co wtedy się stało. A już tym bardziej rzeczywistego bólu dotkniętych tą tragedią najbardziej. Moja żałoba jest w znacznym stopniu symboliczna i faktycznie skończy się we wtorek. Bo dalej byłaby czymś niezrozumiałym i dla mnie samego. Zamiast niej będzie trzeźwe przyglądanie się w tej sprawie ręką najwyższych urzędników. Póki nie uznam, że nic już one nie ukrywają i niczym nie manipulują. To mnie będzie interesować a swój „odroczony ból” niech sobie wsadzą gdzieś.

Nie napisałbym tego, co napisałem, gdyby nie fragment opisu i dialog wyczytany w miejscu, z które pewnie co niektórzy mnie nie pochwalą. O reakcji polsko- rosyjskiego małżeństwa na to, co działo się między 10 a 18 kwietnia 2010 roku.

"- Kim on jest, żeby go chować między królami? - wrzeszczał do telewizora Dariusz. A później skwitował: - Ten pogrzeb jest jak PiS. Megalomański.

Ljuba dusiła łzy, gdy żołnierze Wojska Polskiego wynosili trumnę Lecha Kaczyńskiego z Bazyliki Mariackiej przy akompaniamencie chóru wykonującego "Matkę Najświętszą" Henryka Mikołaja Góreckiego. Klisza z rosyjskiej telewizji informacyjnej: tłum żałobników na Rynku Głównym w Krakowie. Biało-czerwone flagi przepasane kirami. Śpiewają "Boże coś Polskę"

- Kiedyś was za to bili - zauważyła Ljuba.
- Ale na co ten patos? Nie mogę na to patrzeć - odburknął Dariusz.
Ljubie łamał się głos: - To twój prezydent, ty durak.”*


Tak, szanowny Polaku, mający uczucie absmaku. Polaku od „zimnego Lecha”, „Przekąsek i zakąsek”. Dokładnie tak… TO TWÓJ PREZYDENT DURNIU!!!!!

* http://www.tvn24.pl/-1,1698541,0,1,to-twoj-prezydent--ty-durak,wiadomosc.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz