Pamiętam wiele niegdysiejszych głosów, utyskujących na brak w społecznej świadomości potrzeby poważnej dyskusji o wartościach. Najdokładniej da się to zilustrować chyba często ostatnio spotykanym w dyskusjach schematem „nowoczesnego patriotyzmu” sprowadzającym się do wiernego spłacania ojczyźnie zobowiązań podatkowych. Oczywiście kulawy to patriotyzm choć ta niepełnosprawność wyraża się paradoksalnie w nieograniczonym jego uniwersalizmie. Oto ten sam szczery patriota może być patrioto zarówno polskim, chińskim, bułgarskim, macedońskim, belgijskim et caetera. W zależności od właściwości służb podatkowych, adekwatnych w sprawie. Wszak świat stoi przed nami otworem. I dobrze ze stoi acz przy takim myślenie dla poczucia tożsamości patriotów podatników nieco kłopotliwie bez dwóch zdań. Skwitować by się to dało w ten sposób, że cała troską obywatela jest pełen gar (oczywiście symboliczny gar bo uosabiający hipotekę, samochód w kredycie, „społeczną” szkołę dla dzieciaków i wczasy na Seszelach) a jedyną powinnością jest przełknąć i przyjąć do wiadomości wysokość należności.
Ostatnimi czasy moglibyśmy właściwie czuć się mocno usatysfakcjonowani zwrotem w publicznym postrzeganiu rzeczywistości. Wszak od jakiegoś czasu osią sporu nie jest nic innego tylko wartości. Właściwie może nie do końca. Właściwie to odnoszę wrażenie, że tak by tę dyskusję chciała widzieć strona rządząca. Z powodów oczywistych, o których pewnie wspomnę nieco dalej.
Rzecz jednak w tym, że, wedle mnie przynajmniej, czas na takie dyskusje (zawłaszczające całość dyskursu bo tak na marginesie toczą się zawsze) nadchodzi najczęściej w sytuacjach, które da się opisać dwojako. Albo wtedy, gdy wszyscy są już nażarci po podniebienie i nie mają większej troski jak akademickie utyskiwania nad marnością nażartego świata albo wówczas, gdy wszystko się wali.
Paradoksalnie dzisiejszą naszą dyskusję o wartościach można umiejscowić równocześnie w obu wspomnianych sytuacjach. Wszak z jednej strony mamy ponoć tych, co mieszkają w zamkniętych osiedlach, jeżdżą leksusami z kratką (czepiam się bo leksus to jednak leksus a kratka to symbol zaradności ale nosi mnie jak widzę te jaguary czy porsze panamery „upiększone” „ciężarowa homologacją” to mnie nosi i zmusza by zadać jednak pytanie czy skoro już go na tę panamerę stać to nie mógłby dopłacić i nie tworzyć kolejnego oksymoronu?) i kupują w Biedronce tylko wtedy, gdy manifestują politycznie zaś z drugiej tych, co są sfrustrowani, zamieszkali we wsiach i blokowiskach, stłoczeni w miejskiej komunikacji (i pełni przy tym wqrwu, że ona znów drożeje) a do Biedronki nie chodzą tylko wtedy, gdy manifestują politycznie w osiedlowym sklepiku.
Statystycznie, uśredniając, jedni i drudzy przesadzają. tedy można przypuszczać, że kłótnie o wartości należałoby odłożyć na takie czasy, gdy wszyscy wreszcie pojedziemy na jednym wózku. Wypchanym po brzegi albo też mającym wyłącznie dno.
Opisy rzeczywistości, przywołane powyżej, w każdym elemencie są zafałszowane. Choćby z tego powodu, że nikt tak naprawdę nie jest w stanie powiedzieć co mówi a już z cała pewnością myśli „cała Polska”. I nie zmieni tego nawet zbliżający się sukces wyborczy którejś politycznej siły. Prawdą jest przecież, że nam demokracja zaczyna oscylować w kierunku marginesu. Ja nie twierdzę, że to źle. Wręcz przeciwnie. Większą wartość dla mnie ma 10% głosujących ale świadomy tego, co robią niż 100% zmuszonych dl tego aktu manifestowani swej suwerenności hegemona.
W każdym razie szczęściem naszych, wszystkich bez wyjątku, polityków jest to, że mogą sobie teraz gawędzić o wartościach. Nieszczęściem obywateli jest to, że dają się w tę dysputę wciągać. Nie rozstrzygam przez kogo bo moja wizja będzie być może niepełna czy nawet fałszywa. Nieszczęściem z tego powodu, że albo nie osiągnęliśmy tego stopnia nażarcia, który by do tego uprawniał albo też osiągnęliśmy to drugie stadium. Albo po prostu nasi przedstawiciele idą na łatwiznę.
Łatwiej wszak deliberować o zdradzie niż o wskaźnikach. Zdrada jest subiektywna a wskaźniki co najwyżej zafałszowane. I nawet jeśli się wie, że za zdradę można rozliczyć ostrzej to za wskaźniki pewniej i łatwiej. I dlatego, będąc całym sercem za tym, by nie zapominać o wartościach, skupić się teraz jednak na naszym garnku. W taki sposób ustawia się tę wojnę totalną, która bez dwóch zdań wkrótce do nas zawita, na takim poziomie percepcji, który trafi do bardzo szerokiej grupy potencjalnych wyborców. Można nad tym utyskiwać i szukać winnych tego stany rzecz ale tak jest i już. Jeśli moje zapewnienia do niektórych nie trafiają spróbuję to zilustrować dowcipem.
Spotkało się dwóch przyjaciół w sile wieku a może nawet i w smudze cienia.
- Co tam u ciebie? – pyta jeden.
- Mam w domu ciche dni – odpowiada drugi.
- Co się stało? – pierwszy jest zdziwiony bo zna kolegę raczej z innej strony
-Eee…. – jakoś powściągliwie próbuje się prześliznąć po temacie.
- No powiedz – nalega pierwszy.
- Było tak. Chciałem poprosić żonę, by mi sól podała bo niedosoliła najzwyczajniej. I nie wiem czemu, nagle jakoś, zamiast tamtego, powiedziało mi się „kawał życia mi zołzo jedna zmarnowałaś!”.
Nie wiem czy to odniesienie do wielu naszych historycznych wstrząsów jest jasne i czytelne. Jeśli nie to trudno. Ale ostrzegam, że prędzej wnerwić się można gwałtownie tym, że jest nie słone niż refleksją nad marnowanym latami żywotem. Ale jak już pójdzie, to po całości…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz