Wiem, że tytułowe pytanie od razu nasuwa określone podejrzenie. Ale wcale nie chodzi mi o to, że w ten sposób miałby Prezes uodpornić się przykładowo na knowanie różnych służb specjalnych. Nie w tym rzecz. Zresztą przykład najbardziej znanego wielbiciela literackiej twórczości wspomnianego tytułem pisarza, pana Chlebowskiego Zbigniewa pokazuje, że na nic to się nie przydaje i już wkrótce może być tak, że po tym jednoosobowym fanklubie pisarstwa Ludluma na zawsze ślad zaginie.
Chodzi mi o to, co bodaj pierwszy raz ujawniło się to gdy Prezes Kaczyński wspomniał „innych szatanów” którzy „byli tam czynni”. Ileż śmiechu i kpin to wywołało. I nie zmienił tego nawet fakt ujawnienia się dwóch jednostek bardziej oczytanych i świadomych literacko, w osobach neokoma Sierakowskiego i reżysera Klaty wyjaśniających, że to cytata z Ujejskiego. Niewiele to pomogło bo kto zacz ów Ujejski dla wielu rechocących pozostało tajemnica chyba do dziś.
Okazało się ostatnio, że nawet lekkie obniżenie przez Kaczyńskiego stopnia trudności i podparcie się Herbertem, którego „każdy Polak” znać powinien (a przynajmniej nie powinien się przyznawać, że nie zna…), sytuacji nie poprawiło. A właściwie pogorszyło. Gdyż tym razem nikt nie rechotał natomiast podniósł się powszechny głos oburzenia. Obejmujący tak szerokie spektrum naszych elit, że aż strach pytać i myśleć co owe elity robiły w szkole oraz w czasie wolnym od zbawiania Polski i dźwigania jej na coraz wyższe poziomy. Oczywiście można założyć, że ta żałosna dosłowność, z jaką wzięli się do pełnego oburzenia komentowania słów Prezesa, wynikła z tej prostej przyczyny, że na tym poziomie rozumieć je było naszym elitom najwygodniej. Niech będzie. Ale mimo to jakiejś finezji można od elit oczekiwać. W końcu po coś tymi elitami są. I, jak dotąd sadziłem, z jakichś uzasadnionych powodów.
Bo i nie do końca jednak jest prawdą, że tym razem absolutnie bez jakichkolwiek rechotów. Przyznaję, rechotałem. Ale trudno, żeby inaczej. Rechotałem gdy w odpowiedzi na ów sławny już cytat z Herberta pan poseł PO Rybicki stwierdził, że „ zarzucając premierowi Tuskowi i prezydentowi Komorowskiemu zdradę, Jarosław Kaczyński…”. Rechotałem bo mi się dowcip przypomniał o esbeku wyciągającym z tramwaju gościa, który miał czelność stwierdzić, że rząd jest do dupy
- Ale ja myślałem o rządzie chilijskim! – wyjaśnia zatrzymany obywatel.
- Już my najlepiej wiemy który rząd jest do dupy – nie daje się zbyć funkcjonariusz.
Tak mi się więc zdało, że na zasadzie „uderz w stół”, pan poseł Rybicki też najlepiej wie o kim jest mowa gdy mówi się o zdradzie i zdrajcach.
Stąd mi właśnie przyszło do głowy, że być może literackie odniesienia, którymi posługuje się Kaczyński, są nie tylko mało skuteczne, kłopotliwa ale czasami wręcz nieetyczne. Bo niby tylko kilka słów a taki poseł Rybicki od razu zalicza taką obsuwę. A to przecież nie wpływa dobrze na publiczną ocenę naszej władzy rodzaju wszelakiego przez obywateli.
Dlatego, skoro jasnym jest, że literackie gusta Kaczyńskiego i jego oponentów tak radykalnie się rozmijają, są dwie możliwości uniknięcia podobnych zgrzytów. Pierwsza możliwość, absolutnie teoretyczna, czyli sięgniecie przez elity po nieco ambitniejszą literaturę. Jest to możliwe tylko teoretycznie zarówno dlatego, że oponenci prędzej by sobie oczy wykłuli niż dostosowali gust czytelniczy do Prezesa a po drugie po co mają się narażać na męczarnie, ból głowy i takie tam…
Nie pozostaje więc nic innego jak obniżenie poziomu przez Prezesa Kaczyńskiego. Niech nadrobi zalęgłości ze wspomnianego Ludluma czy też Harlana Cobena, którego w gustownych kąpielówkach zwykł czytywać Premier (choć nie do końca pewnym jest czy z obawy o brak zrozumienia u partyjnych kolegów nie ukrył tylko w tej okładce jakiegoś poważnego, politycznego albo i filozoficznego traktatu). Wtedy ewentualne odwołania, którymi mógłby się posługiwać nie będą wywoływały reakcji podobnej do kija wepchniętego mrówkom do chałupy. Oszczędzą też Prezesowi (mam taką nadzieję choć przecież nie pewność) zarzutów o faszyzm, rasizm i wszystkie inne „izmy” jakie ludzkość do dziś wymyśliła czy tam wynalazła.
Zakończyć chciałem takim koncyliacyjnym stwierdzeniem, że to rozwiązanie pozwoli podnieść jakość naszej debaty politycznej. Ale nie będę się przecież ośmieszał. Raz, że jaki to znowu może być „poziom debaty” jeśli wyznacza go literacka spuścizna mistrzów sensacji i kryminału a dwa, że nie mam przecież gwarancji, iż i wówczas nie pojawią się zabawne interpretacji. Przecież to całkiem możliwe. I wtedy musiałbym, nie daj Bóg, sugerować, by poziom debaty oprzeć jednak na fragmentach „Elementarza” Falskiego. No bo to, to już chyba każdy zrozumie! Tak mi się przynajmniej wydaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz